Pomniki Kaczyńskiego zdemontować!
Tomasz Komenda przesiedział w więzieniu 18 lat, skazany za gwałt i morderstwo i dopiero w tym roku okazało się, że chłopak był niewinny. Teraz szuka się winnych całej tej sytuacji. Zbigniew Ziobro uważa, że za błędy w śledztwie i skazanie niewinnego człowieka odpowiada Hanna Suchocka. Czy rzeczywiście?
Ministrem Sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w latach 2000 – 2001 był Lech Kaczyński (z ramienia AWS – Akcji Wyborczej Solidarność, która wtedy wygrała wybory). Nowy minister rozpoczął swoje urzędowanie z programem ścigania przestępców, który miał ułatwić cała procedurę śledczą i ich karanie. Jak napisała „Gazeta Wyborcza”- od prokuratorów żądał propozycji surowych wyroków i nakazywał, by w jak największej liczbie spraw, występowali o karę aresztu. Bezpośrednio ingerował w działania podległych mu prokuratorów i nie ukrywał, że „wykorzystujemy instytucję nadzoru dla wywierania nieustannego nacisku na zaostrzenie działań prokuratury. Ster został przestawiony, choć oczywiście przed okrętem jeszcze długa droga”. Uważał też, że polskie sądy i oskarżyciele są zbyt „liberalni” wobec przestępców. Był zwolennikiem kary śmierci.
Sprawą Tomasza Komendy zainteresowała Lecha Kaczyńskiego Ewa Szymecka, adwokatka rodziny zamordowanej. Jak wspomina, „gdy opowiadałam mu o sprawie, złapał się za głowę i powiedział, że jeżeli chociaż połowa z tego, co mówię, jest prawdą, to musi się zająć tą sprawą. Po rozmowie ściągnął akta sprawy do Warszawy”. To wówczas Komendzie, który już przebywał w areszcie, postawiono zarzut gwałtu ze szczególnym okrucieństwem.
Lech Kaczyński bardzo zaangażował się w tę sprawę – czytamy w gazecie. Śledczym zarzucił opieszałość, odwołał więc prowadzących, a na ich miejsce powołał nowych, którzy mieli być bardziej skuteczni w działaniu i szybko doprowadzić do skazania winnego. Oburzał się, że „prokurator powiada pełnomocnikowi rodziny, że co najwyżej może jednemu ze sprawców postawić zarzut gwałtu. Są ślady zębów tego zbira (czyli Tomasza Komendy – przypomnienie redakcji), ślady DNA, wszelkie możliwe znaki – i nie można postawić zarzutu. Taki sposób interpretacji praw człowieka, które czynią przestępców bezkarnymi, a ofiary bezbronnymi, stanowi zagrożenie dla porządku społecznego”. Jak powiedział GW – Kazimierz Olejnik, który objął funkcję po Lechu Kaczyńskim – „Takie wypowiedzi jak w wywiadzie są formą presji. W tamtych czasach każdy pogląd ministra to było zalecenie do wykonania”. Świadkowie przyznają teraz, że byli zastraszani przez policję, a w kwietniu 2001 prokurator Tomasz Fedyk skierował akt oskarżenia do sądu i Komenda został skazany na 25 lat więzienia.
Dzisiaj Zbigniew Ziobro podkreśla swoje zasługi w uwolnieniu Tomasza Komendy, jednocześnie zaprzeczając, jakoby to właśnie Lech Kaczyński przyczynił się swoimi naciskami i przeprowadzoną rewolucją w prokuraturze, na skazanie osoby niewinnej. Czyż może mówić coś innego? To przecież on był najbliższym współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego, który musi być zachowany w pamięci narodu jak bohater bez skazy, bo tego sobie życzy rządząca partia.
Tomasz Komenda walczy teraz o odszkodowanie. Zbigniew Ziobro chce wykazać, że całą winę za tę sytuację ponoszą „inni”, a my pamiętajmy słowa Lecha Kaczyńskiego, które powiedział zapytany w 2000 roku przez Jarosława Kurskiego o „ryzyko pomyłki sądowej” – „Każda działalność wiąże się z ryzykiem pomyłki i nie ma takiej procedury, która może ją wyeliminować”. Czy do tej pomyłki by doszło, gdyby nie jego naciski?
W czasie śledztwa dotyczącego marca 1968 r. Antoni Macierewicz obciążył w zeznaniach cztery osoby – wynika z ustaleń autorów biografii byłego szefa MON, która ukaże się 6 czerwca. „Wprost” jako pierwszy publikuje fragmenty tekstu.
Książkę „Antoni Macierewicz. Biografia nieautoryzowana” wydaje wydawnictwo „Znak”. Z ustaleń autorów wynika, że w trakcie śledztwa po marcu 1968 r. Macierewicz obciążył w swych zeznaniach cztery osoby. Chodzi o kolegów z opozycyjnej działalności studenckiej: Wojciecha Onyszkiewicza (późniejszego założyciela KOR), Piotra Bachurzewskiego (pasierba prof. Władysława Bartoszewskiego), a także Elżbietę Bakinowską, córkę Stefana Bakinowskiego, w czasie wojny żołnierza Armii Andersa, później współtwórcy i redaktora katolickiego miesięcznika „Więź”, oraz doc. Henryka Samsonowicza, dziś emerytowanego profesora historii.
Macierewicz ujawnia szczegółowe okoliczności przygotowywania i kolportowania ulotek w okresie marca 1968 r. z Onyszkiewiczem i Bachurzewskim. Szczególnie niekorzystne zeznania dotyczą Onyszkiewicza. Macierewicz zeznaje, że Wojciech przechowywał u niego 800 ulotek pt. „Robotnicy” przeznaczonych dla pracowników fabryk. Mówi, że schował te ulotki do szafki pod oknem, miało być na jeden dzień, wyszło na trzy albo cztery.
To bardzo poważny zarzut. Władza wyjątkowo negatywnie patrzy na kontakty opozycji z robotnikami. Podprokurator Lewandowska pisze: „18 czerwca na podstawie wyjaśnień Macierewicza Wojciech Onyszkiewicz stanął pod zarzutem popełnienia przestępstwa z art. 170 kodeksu karnego”. Przepis mówi, że kto „rozpowszechnia fałszywe informacje mogące wywołać niepokój publiczny”, podlega karze do dwóch lat więzienia.
O tym, że Macierewicz mógł świadomie szkodzić kolegom, świadczą zeznania przebywającego z nim w celi agenta o kryptonimie „Krzysztof”.
- „Wracając do sprawy ulotek wzywających do strajku, Macierewicz powiedział mi, że ujawnił drugą osobę mającą związek z tą sprawą, a mianowicie Piotra. Macierewicz opowiadał, że w trakcie i po składaniu wyjaśnień, którymi obciąża kolegów, stara się specjalnie stworzyć wrażenie wstrząsającego go przeżycia tego faktu, chcąc zachować wobec oficera śledczego «twarz»”.
Oprócz Onyszkiewicza i Bachurzewskiego, Macierewicz obciąża podczas swoich przesłuchań jeszcze dwie inne osoby: Elżbietę Bakinowską i docenta Henryka Samsonowicza. Potwierdza, że Bakinowska na jego prośbę ukrywała maszynę do pisania, na której sporządzał ulotki. Tymczasem ona sama, zgodnie z przyjętą wcześniej wersją, twierdziła, że maszynę kupiła na bazarze. Macierewicz mówi też o ukrywanych przed SB swoich kontaktach z doc. Samsonowiczem.
Na zeznania Macierewicza kilka lat temu natknął się profesor Andrzej Friszke, gdy zbierał materiały do książki „Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi”. Treść dokumentów go zaskoczyła.
– Jego postawa w śledztwie jest nietypowa – mówi nam profesor Friszke. – Macierewicz składał zdecydowanie zbyt obszerne zeznania, ale to w marcu 1968 roku nie było niczym wyjątkowym. Większość aresztowanych studentów mówiła wtedy za dużo. Cóż, byli młodzi, chcieli się zapewne w ten sposób ratować. Jednak Macierewicz zdradzał wątki, o których bezpieka nie mogła mieć wiedzy. Dotyczy to ulotek, które mieli kolportować Onyszkiewicz i Bachurzewski, ale też wątku maszyny do pisania. W ten sposób wsypał trzy osoby: Onyszkiewicza, Bachurzewskiego i Bakinowską. Onyszkiewiczowi wystarczyło na ukręcenie aktu oskarżenia. Zeznania Macierewicza obciążyły też docenta Henryka Samsonowicza, choć w tym przypadku jestem skłonny uznać, że wielkiej szkody mu nie wyrządziły.
- Zaskakujące jest także to, że obciążając innych, w zasadzie nie odciąża siebie. „Logika sypania” w śledztwie jest zwykle taka: zrzucę część winy na innych, w zamian uzyskam łagodniejszy wymiar kary. Macierewicz tego nie robi. Ujawniając „grzechy” innych, nie wybiela siebie.
W 2010 r. profesor Friszke wydaje książkę „Anatomia buntu”. Kilka akapitów poświęca Macierewiczowi i jego zeznaniom obciążającym Wojciecha Onyszkiewicza. Macierewicz wpada w panikę. Zapewnia Wojciecha, że jego zeznania nie wyszły poza to, co SB już o nim wiedziało. Pod wpływem presji Onyszkiewicz wydaje oświadczenie, w którym usprawiedliwia Antoniego. –Antek proponował, żebym opublikował konkretny tekst, ale ja go mocno zmieniłem – wspomina Onyszkiewicz. – Pisanie oświadczenia to był dla mnie duży stres. Przekaz był mniej więcej taki: to ja sypnąłem na Antka, a nie odwrotnie.
Macierewicz upowszechnia tekst Onyszkiewicza, gdzie się da. Ale z Onyszkiewiczem kontaktuje się wtedy profesor Friszke. Pokazuje nieznane Onyszkiewiczowi dokumenty. Wynika z nich, że wbrew swoim zapewnieniom Macierewicz mówił funkcjonariuszom dużo. I że były to rzeczy mocno obciążające.
– Rozmowa z Onyszkiewiczem w 2010 roku nie była łatwa – opowiada prof. Friszke. – To prawda: on w śledztwie prawdopodobnie powiedział o dwa zdania za dużo. Śledczy, zgodnie ze swoimi regułami, przytoczyli zapewne te słowa Macierewiczowi tak, by ten odniósł mylne wrażenie, że przyjaciel go zdradził. Odpowiedzią były jednak tak szczegółowe zeznania dotyczące Wojciecha, że można to wyjaśnić chyba tylko chęcią zemsty.
Znacznie gorsze wydaje mi się jednak to, co dzieje się później. Macierewicz wychodzi z więzienia i przez kolejne pięćdziesiąt lat przedstawia się w oczach przyjaciela jako jego ofiara. Podtrzymuje w Onyszkiewiczu poczucie winy, wzbudza nieprawdziwe przekonanie, że ten, w chwili próby, nie zdał egzaminu. Przepraszam, być może wyjdę z roli chłodnego historyka, ale dla mnie to moralnie obrzydliwe.
Onyszkiewicz nie lubi wracać do sprawy. Mówi, że postawę Antoniego trzeba oceniać przez pryzmat późniejszych zasług, które są przecież niepodważalne. – Przez lata sytuacja była dla mnie czarno-biała: ja jestem sprawcą, Macierewicz ofiarą.Dziś wiem, że Andrzej Friszke miał prawo napisać to, co napisał.