Gądecki (30.06.2015)
Wraca najgłośniejszy doktorat w Polsce. Marek Goliszewski pozywa Jacka Żakowskiego i Adama Michnika
Marek Goliszewski, prezes Business Centre Clubu, pozwie m.in. Jacka Żakowskiego i Adama Michnika. Goliszewski wystąpi na drogę prawną, ponieważ uważa, że wskazani autorzy dopuścili się pomówienia, gdy pisali o jego pracy doktorskiej. Wątpliwości Żakowskiego budziła chociażby znajomość, jaka łączy Goliszewskiego z prof. Andrzejem Zawiślakiem, promotorem pracy.
O doktoracie Goliszewskiego pisano na łamach „Gazety Wyborczej” w październiku 2014 roku. Temat ten był poruszany przez Jacka Żakowskiego oraz Agnieszkę Kublik. Żakowski pisał wprost o „skandalicznym doktoracie prezesa BCC”. Według publicysty podczas obrony pracy doszło do konfliktu interesów.
„Testy nie wykazały plagiatu”
Informując o skierowaniu do sądu aktu oskarżenia przeciwko Żakowskiemu, Kublik, Adamowi Michnikowi oraz publikującemu w Codzienniku Feministycznym Piotrowi Nowakowi, prezes BCC podkreślił, że został de facto pomówiony o dokonanie przekupstwa.
W dyskusji dotyczącej doktoratu mówiono także o rzekomym plagiacie, jakiego miał się dopuścić Goliszewski.
– Mimo że doktorat przed obroną poddany był przez Wydział Zarządzania UW, miejsce obrony, autoryzowanym testom antyplagiatowym, które plagiatu nie wykazały. Mimo, że zwróciłem się do Dziekana Wydziału Zarządzania UW o wskazanie fragmentów dysertacji, które są rzekomym plagiatem. Odpowiedzi nigdy nie otrzymałem – zaznaczył prezes BCC.
Odnosząc się do publikacji Żakowskiego, prezes BCC podkreślił, że redaktor ani razu nie zadzwonił do niego, by zapytać o doktorat. – Kublik [zadzwoniła] zaledwie raz, przed swoim pierwszym artykułem, poprzedzającym całą ich negatywną serię. I tylko po to, by nakłaniać mnie do wycofania dysertacji. Nie wycofałem – napisał Goliszewski.
Nawiązując do swojej znajomości z prof. Zawiślakiem, prezes BCC zauważył, że Żakowski, Kublik oraz Nowak „w swoim krytycyzmie nie wskazali na żadne normy etyczne i prawne, które zakazywałyby potępianych przez nich więzów przyjaźni miedzy promotorami a doktorantami”. – Takich zakazów czy nakazów zwyczajnie bowiem w kodeksach deontologii nie ma – wskazał Goliszewski.
„Adama Michnika poważałem”
Dlaczego prezes BCC pozywa także Michnika? Ponieważ redaktor naczelny „Wyborczej” pozwolił na opublikowanie nierzetelnych materiałów.
– To szczególnie przykra dla mnie sprawa. Adama Michnika poważałem. Próbowaliśmy razem ratować Unię Wolności, później budować partię z prof. Religą, B. Geremkiem i innym byłymi działaczami opozycji demokratycznej w PRL. Adam Michnik zezwolił na wypływ nienawiści wbrew lansowanemu etosowi „Gazety Wyborczej”. Zabrakło wewnątrzredakcyjnych mechanizmów korygujących brak etosu – zaznaczył Goliszewski.
W/w osoby oskarżam nie tylko o to, że publicznie i bez racji i celowo podważały zaufanie głównie do mojej osoby, insynuując w rozpowszechnianych materiałach, że jako założyciel BCC, największej w Polsce organizacji skupiającej prywatnych przedsiębiorców, naukowców, dziennikarzy, lekarzy, studentów, próbowałem dzięki koneksjom i obietnicom bezprawnie uzyskać stopień doktora ekonomii na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Także o to, że wywołują oni swoimi działaniami takie skutki, których społeczne i osobiste koszty ponoszą osoby podejmujące w dobrej wierze i z całkowitą uczciwością aktywność publiczną. (…).
Mam świadomość ryzyka, jakie ponoszę narażając się ponownie na napastliwe publikacje i opinie, których autorzy mogą próbować wmówić czytelnikom historię o kupowaniu doktoratu przez nieudolnego, ale bogatego przedsiębiorcę, który nie podołał wymogom stawianym doktorantom i przedłożył plagiat i niskich lotów dysertację.
Oświadczam, że każda kolejna próba rozpowszechniania informacji podtrzymujących tę nieprawdziwą narrację przed wyrokiem Sądu, zwłaszcza w okolicznościach skorzystania przeze mnie z przewidzianych prawem środków ochrony, będzie uznana za świadome naruszanie mojego dobrego imienia i spotka się z natychmiastową ripostą, ze wszystkimi tego prawnymi konsekwencjami.
Goliszewski podkreślił, że ceni wolność słowa, ale nie godzi się na rozpowszechnianie pomówień.
Pracy „Wpływ sposobu organizacji dialogu społecznego na efekty gospodarcze” Goliszewski bronił w czerwcu 2014 roku. W październiku Wydział Zarządzania UW zdecydował, że nie nada mu w tym przewodzie stopnia doktora nauk ekonomicznych.
Polscy biskupi będą nawracać w Watykanie. Zaprezentują największe zagrożenia dla rodziny: in vitro i rozwody
Od lewej: abp Henryk Hoser, bp Jan Wątroba, abp Stanisław Gądecki (AGATA GRZYBOWSKA, PIOTR DESKA, PIOTR SKÓRNICKI / AGENCJA GAZETA)
Jednak najwięcej emocji na synodzie o rodzinie wzbudza sprawa rozwodów. Jak ustaliliśmy, polska delegacja przygotowuje się do wystąpień w tej sprawie szczególnie intensywnie. Cel: przekonać wahających się biskupów europejskich, że złagodzenie kursu wobec rozwodników grozi rozpadem „tradycyjnych wartości”. Głównym wątkiem ma być teza, że rozwód jest sprzeczny z Bożym planem o nierozerwalnym małżeństwie.
– Biskupi zaprezentują wizję świata, w którym tradycyjne rodziny zostają zastąpione przez patchworkowe lub nawet jednopłciowe. To ma skłonić europejskich biskupów do utwardzenia kursu Kościoła wobec rozwiedzionych – mówi nasz rozmówca.
Biskupi zwierają szyki, pamiętając, co działo się na synodzie w 2014 r., kiedy mocno wybrzmiał głos liberalnego skrzydła Kościoła próbującego przeforsować dopuszczenie do komunii rozwodników żyjących w ponownych związkach. Na razie dla Kościoła to nie do przyjęcia: osoba rozwiedziona nie może przystąpić do komunii, chyba że zachowuje wstrzemięźliwość seksualną. Kościelnym liberałom wydaje się to niesprawiedliwe – np. w przypadku osób, które zostały porzucone i chciałyby na nowo ułożyć sobie życie oraz jednocześnie żyć w łączności z Kościołem katolickim.
W zeszłym tygodniu ogłoszono przed synodem roboczy dokument „Instrumentum laboris”. Powstał na podstawie ankiet o rodzinie, które wypełniło ok. stu episkopatów. Są w nich głosy (jednoznaczne zwłaszcza wśród biskupów niemieckich) liberalne: zamiast zakazu komunii niektórzy biskupi proponują tzw. drogę pokutną, która jest furtką dla rozwodników – kapłan zajmujący się opieką duchową nad taką osobą mógłby zezwolić jej na powrót do komunii św. bez konieczności życia w pojedynkę lub w białym małżeństwie.
– To bardzo się nie spodobało naszym biskupom. Będą wszelkimi sposobami odwodzić hierarchów na synodzie od pomysłu „drogi pokutnej” – mówi nam jeden z księży. Żeby mieć większą siłę przekonywania, na synod jedzie aż trzech polskich hierarchów, a nie tylko jeden – jak na ostatni synod.
Zabójstwo Ziętary. Prokuratura jest pewna: Aleksander Gawronik zlecił zabójstwo dziennikarza. Dotarliśmy do akt sprawy
Relacja świadka: „Pracownicy ochrony Elektromisu wspólnie z rosyjskojęzycznym mężczyzną, którego Gawronik zawsze określał jako » dżentelmena ze wschodu «uprowadzili » żydka «spod sklepu i przewieźli do magazynów firmy Elektromis. Tam przez kilka dni miał być bity i torturowany, a następnie zamordowany. Gawronik stwierdził, że na dowód wykonanej roboty ochroniarze przywieźli mu jakieś dokumenty należące do dziennikarza, które były pokryte krwią, a w ich środku były skrzepy krwi. Dziennikarz przed śmiercią miał wyjawić całą wiedzę, jaką posiadał na temat nielegalnych interesów Gawronika i jego przyjaciół. Gawronik wielokrotnie podkreślał swoje zadowolenie z podjęcia słusznej decyzji o zlikwidowaniu dziennikarza, który najbardziej zagrażał różnym osobom zatrudnionym w różnych urzędach, którzy współpracowali z nim i z jego wspólnikami”.
Weryfikując te zeznania, prokurator Piotr Kosmaty, prowadzący podjęte w 2011 r. śledztwo, ustalił, że jedynym dokumentem, jakiego brakuje w rzeczach po Ziętarze, jest książeczka wojskowa, którą dziennikarz nosił przy sobie. Przypuszcza, że zakrwawiony „dowód” był właśnie tą książeczką.
„Nie poddałem się…”
Ziętara, 24-letni reporter „Gazety Poznańskiej”, zaginął 1 września 1992 r., gdy rano wyszedł do pracy. Poznańska policja nie wierzyła w jego uprowadzenie, lansując przez lata wersję, że Ziętara sam postanowił zniknąć. Poznańska prokuratura dwa razy umarzała śledztwo w tej sprawie.
Kosmaty przejął śledztwo cztery lata temu. Wznowiono je po interwencjach środowiska dziennikarskiego i przyjaciół Ziętary.
Sprawę byłego senatora prokurator Kosmaty wyłączył z całego śledztwa badającego porwanie i śmierć dziennikarza. Nadal prowadzi postępowanie przeciwko Dariuszowi L., ps. „Lala”, i Mirosławowi R., ps. „Ryba”, dwóm ochroniarzom Elektromisu, którzy mieli brać udział w uprowadzeniu i zabójstwie Ziętary.
Zdaniem prokuratury scenariusz zbrodni był następujący: w czerwcu 1992 r. Aleksander Gawronik zlecił zlikwidowanie dziennikarza, porwali go ochroniarze Elektromisu oraz rosyjski „goryl” Gawronika. Po kilku dniach tortur Rosjanin wykonał wyrok, a ciało zostało ukryte. Do dzisiaj go nie znaleziono. Prokuratura twierdzi, że w 2012 r., czyli już po wznowieniu śledztwa, szczątki mogły zostać rozpuszczone w „substancji chemicznej”.
Powodem zamachu na Ziętarę było badanie przez reportera nielegalnych interesów spółki Elektromis i Gawronika. Ziętara rozpracowywał m.in. sprawę przemytu z Niemiec spirytusu Royal, który miał być potem rozprowadzany przez Elektromis. Dziennikarz znał nazwiska skorumpowanych celników i robił zdjęcia tirom kursującym między granicą a magazynami firmy. Podczas jednej z takich sesji został pobity przez strażników Elektromisu (jeden z nich zeznaje o tym w śledztwie), ale dalej drążył temat. Wtedy zapadła decyzja o porwaniu i zabójstwie.
Przełom w śledztwie nastąpił pod koniec 2014 r. Wtedy Kosmaty zatrzymał i postawił zarzuty Gawronikowi oraz wspomnianym ochroniarzom. Ale potem nadszedł kryzys, bo część świadków zaczęła wycofywać się z zeznań. Podejrzewano, że zostali zastraszeni lub przekupieni. Podejrzani po kilku tygodniach wyszli na wolność, a sprawie groziło umorzenie.
– Nie poddałem się – mówi „Wyborczej” prokurator Kosmaty.
Świadkowie bezpośredni
Teraz z aktu oskarżenia wynika, że mimo odwołania zeznań przez dwóch świadków zlecania zabójstwa prokuratura uznaje ich relację złożoną wcześniej w śledztwie za wiarygodną. Bo podawali takie szczegóły, których nie mogli zmyślić.
Pierwszy to Maciej B. ps. „Baryła”, który odsiaduje wyrok za zabicie policjanta. To od jego zeznań praktycznie zaczęło się nowe postępowanie. Pisaliśmy o nich w „Wyborczej”.
„Baryła” osobiście słyszał, jak przed siedzibą Elektromisu Gawronik rozmawia z szefem holdingu Mariuszem Świtalskim o tym, że „Ziętara wp… się w ich interesy, jest niebezpieczny i trzeba go zlikwidować”. Gdy Gawronik usłyszał od jednego z ochroniarzy, że „sprawa jest załatwiona i » Baryła «da Ziętarze porządny oklep”, zdenerwował się i powiedział: „Jaki oklep? On ma być skutecznie zlikwidowany”. Jak zeznał „Baryła”: „Gawronik mówił, że tak nienawidzi Ziętary, że sam by go zamordował”.
Drugi świadek to Marek Z., w latach 90. szef ochrony Świtalskiego. On spotkanie przed firmą wspomina tak: „Widziałem, jak Gawronik, przyjeżdżając do Mariusza Świtalskiego, był wk…y i mówił, że Jarosław Ziętara musi być zlikwidowany. Byłem świadkiem takiej rozmowy, potem widziałem, jak Gawronik i Świtalski weszli razem do budynku”. W pewnym momencie Marek Z. dokładnie powtarza fragment relacji „Baryły”. Też mówi o oburzeniu Gawronika na sugestię, że dziennikarz ma być „tylko” pobity. „Jaki wpier…, on ma zniknąć. Czy ja mam was uczyć roboty?” – relacjonuje świadek. Według niego Gawronik stwierdził też, że „jeśli my nie chcemy załatwić Ziętary, to zrobią to jego ludzie”.
Marek Z. opisał też, jak po zniknięciu dziennikarza, udając policjanta z ekipy poszukiwawczej, przeszukał redakcyjne biurko Ziętary, by ukryć „niebezpieczne materiały” zebrane do artykułów.
W spotkaniu z czerwca 1992 r. brało udział siedem osób. Dwie mówią, że Gawronik zlecił porwanie i zabójstwo. Trzech pozostałych uczestników nie żyje. Gawronik i Świtalski, który jest w tej sprawie świadkiem, zaprzeczają tej relacji.
Ostatni świadek to Paweł B. – tak jak „Masa” świadek koronny, pozyskany do współpracy w sprawie gangu z zachodniej Polski. Jak mówi, brał udział w spotkaniu, gdzie Gawronik „nalegał, by definitywnie zakończyć sprawę Ziętary i się go pozbyć”.
Oprócz „Masy” w śledztwie zeznawał też Jerzy Urban, ostatni rzecznik rządu PRL, naczelny tygodnika NIE. Prokurator Kosmaty wezwał go, by opisał stopień zażyłości Gawronika ze Świtalskim. Ten ostatni finansował powstanie tygodnika.
Urban mówił o wakacjach, które w latach 90. spędzili we trójkę w jednym z dawnych ośrodków rządowych. Relacje Gawronik – Świtalski są dzisiaj trudne do odtworzenia. Kilku świadków – dawnych pracowników Elektromisu – mówi, że Gawronik był u Świtalskiego bardzo częstym gościem. Ale np. dawny rzecznik Świtalskiego twierdzi, że ten „nisko oceniał Gawronika jako człowieka”.
Sam Świtalski kilka miesięcy temu udzielił wywiadu „Głosowi Wielkopolskiemu”. Wyparł się znajomości z Gawronikiem.
Piotr Sokołowski, jeden z adwokatów Gawronika, podkreśla, że jego klient nie przyznaje się do winy. Ale do relacji świadków nie chce się odnosić: – Mamy linię obrony, ale do czasu rozpoczęcia procesu nie będziemy komentować zebranych przez prokuraturę dowodów. Jesteśmy jednak przygotowani, by odeprzeć wszystkie zarzuty.
Sam Gawronik po wyjściu z aresztu mówił o Ziętarze: – Pamiętajcie: ten człowiek wyszedł z domu. Tysiące ludzi wychodzą z domów i nie wracają.
Śledztwo w sprawie okoliczności porwania i zabicia Ziętary ma zostać przedłużone do końca roku.