Hairwald

W ciętej ranie obecności

Śląsk (17.01.15)

 

ŽIŽEK: EUROPOCENTRYZM POTRZEBNY OD ZARAZ

SLAVOJ ŽIŽEK, 17.01.2015

CZYTAJ TAKŻE

Myślenie, że za globalnym kapitalizmem idzie jakaś globalna kultura, pochodna amerykańskiego konsumpcjonizmu, jest całkowicie błędne.

Pozwólcie, że zacznę od odwołania się do mojego przyjaciela – może to zabrzmieć dość dziwnie, bo on nie jest raczej lewicowcem, tylko reprezentuje liberalną prawicę, ale nie jest też skończonym idiotą – Petera Sloterdijka. W Kryształowym pałacu, jednej ze swoich książek, robi on coś całkiem inteligentnego. Wszystko bazuje tam na metaforze globu, kuli. Sloterdijk pisze, że kapitał jest globalny, ale nie tylko w takim sensie, że pokrywa wszystkie aspekty życia. W dzisiejszym globalnym kapitalizmie mamy do czynienia z kopułą – mamy szczęście żyć pod nią, ale są tacy, którzy żyją na zewnątrz. Rzecz w tym, że my w ogóle nie widzimy tych spoza kopuły. I to jest problem.

 

Dla przykładu można przywołać te wszystkie mądre gadki o tym, że praca fizyczna wcale nie zniknęła, podczas których zawsze pojawiają się przykłady obozów pracy w Chinach czy Indonezji. Jasne. Ale czy pamiętacie, jak dwa lata temu wydarzyło się coś zaskakującego na przedmieściach Florencji? Spłonął jakiś mały drewniany domek. Później okazało się, że w tej chatce spaliło się żywcem piętnastu czy dwudziestu chińskich robotników. I nagle wszyscy odkryli, że we Florencji, w kolebce zachodniej cywilizacji w niewolniczych warunkach pracuje 15 tys. Chińczyków. A więc tak, owszem, praca fizyczna wcale nie zniknęła, ale to nie znaczy, że jest gdzieś tam w Indonezji, Chinach czy Bangladeszu. Jest właśnie tutaj. Tylko jej nie widzimy, dosłownie.

 

Kolejny interesujący pomysł tego filozofa zawiera się w pytaniu, które kiedyś postawił: czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, komu będziemy budować pomniki za sto lat? Sloterdijk odpowiedział, że będzie to bez wątpienia Lee Kuan Yew, założyciel współczesnego Singapuru. Moim zdaniem to jest genialny wybór. Pierwszy premier Singapuru wymyślił to, co teraz tak poetycko nazywamy kapitalizmem z azjatyckimi wartościami – rzecz jasna, nie mają one nic wspólnego z Azją, za to bardzo dużo z autorytarnym reżimem politycznym. Na początku wprowadzania swoich reform Deng Xiaoping odwiedził Singapur i na jednym z publicznych spotkań powiedział: „To właśnie wy powinniście być wzorem dla całych Chin”. I to jest bardzo smutna wiadomość. Bo co ona właściwie oznacza? Otóż że trend zapoczątkowany w Singapurze staje się światowym standardem.

 

Chciałbym zaznaczyć, że w przeciwieństwie do tego, co wiele osób mówi na mój temat, nie jestem wcale jakimś śmiertelnym wrogiem kapitalizmu. Jako pierwszy gotów jestem przyznać: jebać to!

 

Kapitalizm jest najbardziej dynamicznym i produktywnym systemem, jaki znała ludzkość. Jasne, komunizm czasem przynosił efekty, przez kilka lat był w stanie zapewnić opiekę zdrowotną, edukację, szybką industrializację, ale koniec końców stawał się po prostu dysfunkcjonalny. Dotychczas – trzeba to przyznać – kapitalizm w większości przypadków był nierozerwalnie związany z demokracją. Oczywiście mieliśmy okresy dyktatury, ostatnio na przykład w Korei Południowej albo w Chile, ale kiedy wszystko zaczyna działać, pojawia się również żądanie demokracji. Jasne, teraz moglibyśmy debatować w starym marksistowskim stylu nad tym, czy była to prawdziwa demokracja, czy tylko formalna. Ale jeśli jesteście naprawdę marksistami, to powinniście zupełnie porzucić te stalinowskie debilizmy o tym, jak to wszystko jest tylko formalną demokracją. Pierwsza lekcja, której można nauczyć się od Marksa – który był całkiem niezłym heglistą – jest taka, że forma ma znaczenie. Forma nie jest nigdy po prostu tylko formą.

 

Wulgarni marksiści zazwyczaj ograniczają się do historycyzmu Marksa. Na pewno znacie tę lewicową mantrę z ostatnich kilku dekad, o tym jak rzeczy, które wydają się uniwersalne, w rzeczywistości służą uprzywilejowanym grupom – mężczyznom, białym, majętnym i tak dalej. Ale to wszystko nie jest aż tak proste, jak mogłoby się wydawać. Prawa człowieka na samym początku z pewnością uprzywilejowywały białych posiadaczy. Wszyscy znamy jednak historię i pamiętamy, że najpierw kobiety, a dokładnie Mary Wollstonecraft, powiedziały: „A dlaczego my nie mamy praw?”. Później, i to jest dla mnie najważniejsze chyba wydarzenie epoki, ważniejsze nawet niż rewolucja francuska, czarni powiedzieli podczas rewolucji haitańskiej: „A dlaczego nie my?”. Chcieli ustanowić w Haiti demokratyczną republikę podług francuskich wzorców – to było moim zdaniem coś niesamowitego.

 

 

 

O jakobinach mówi się zazwyczaj albo źle, albo wcale – wiadomo, źli goście o totalitarnych zapędach. Ale w przypadku Haiti mają naprawdę ogromne zasługi. Po zwycięstwie rewolucjonistów jakobini od razu ich uznali, a nawet zaprosili delegację z Haiti na wielkie zgromadzenie narodowe, gdzie ją oklaskiwano. Później przyszedł Napoleon i zrobił coś dokładnie odwrotnego. Wysłał na Haiti armię, a żołnierzom wydał rozkaz zabijania wszystkich, łącznie z kobietami i dziećmi. Do tego stopnia przerażała go niebezpieczeństwo sytuacji, w której to czarni sami się wyzwalają.

 

Z inwazją Napoleona na Haiti wiąże się ciekawa historia. Według legendy, kiedy armia Napoleona zbliżała się do czarnych rewolucjonistów, usłyszała jakieś śpiewy, hałasy. Żołnierze myśleli, że to jakieś przyśpiewki niewolników albo plemienne pieśni śpiewane przy ognisku. Ale kiedy podeszli bliżej, byli zszokowani, bo dobrze znali tę melodię: Haitańczycy śpiewali Marsyliankę. We francuskich wojskach był całkiem spory kontyngent polskich żołnierzy. Wśród Polaków było podobno najwięcej dezerterów, ale w dobrym sensie, bo powiedzieli innym żołnierzom: „Sorry, chłopaki. Walczymy nie po tej stronie, po której powinniśmy”, i dosłownie przeszli na drugą stronę frontu. Myślę, że to wspaniały przykład tego, jak ideologia może działać w progresywny sposób.

 

Jednak kiedy czarni wygrali, napotkali problem. Chcieli utworzyć czarną republikę, ale też chcieli włączyć do niej tych białych, którzy walczyli w ich szeregach. Wiecie co zrobili? Uwielbiam ten fragment po prostu! Odpowiedź można znaleźć w ostatecznej wersji konstytucji Haiti z 1804 roku. Jest tam napisane, że Haiti zostaje ustanowione czarną republiką, zatem wszyscy obywatele Haiti, niezależnie od koloru swojej skóry, są czarni. Świetne rozwiązanie!

 

O tych przykładach też można by powiedzieć, że reprezentują tylko formalną wolność. Ale ten rozdźwięk pomiędzy formą i treścią nie był tylko mistyfikacją, która w kostiumie uniwersalizmu miała posłużyć do wyzysku i partykularnych korzyści. Ten rozdźwięk posłużył jako punkt wyjścia do mobilizacji w imię przeróżnych celów – mam na myśli feminizm, walkę z rasizmem, a nawet ruchy robotnicze. Dlatego powtarzam raz jeszcze, porzućmy te stalinowskie gierki słowne: „Eee, to tylko formalna wolność”. Nie tylko! Forma ma znaczenie.

 

 

Świat „z azjatyckimi wartościami”

 

Wracając do kwestii demokracji: dzisiaj najbardziej boję się chyba tego – przeraża mnie to, mówię zupełnie serio – że kapitalizm w skali światowej wkracza na zupełnie nowy poziom, na którym, brutalnie rzecz ujmując, nie będzie już potrzebował demokracji.

 

Brałem kiedyś udział w dyskusji z Fukuyamą. Powiem wam, że on też nie jest skończonym kretynem, tylko raczej szczerym gościem. A wiecie, po czym to poznać? Już nie jest fukuyamistą. Przyznał, że zamachy z 11 września, problemy z bioetyką i wiele innych zjawisk wyleczyły go z jego marzeń o końcu historii. Więc mówię do niego: „Słuchaj, okej, kapitalizm wygrał, ale przyznaj, że byli komuniści, tam, gdzie wciąż pozostają przy władzy, na przykład w Chinach, są najsprawniejszymi zawiadowcami nowego kapitalizmu. To jest dopiero paradoks”.

 

Właśnie, Chiny. Znacie pewnie Wang Hui, chińskiego dysydenta, filozofa, lewicowca, ale nie z rodzaju tych, którzy żyją nostalgicznymi wspomnieniami starego komunizmu, tylko raczej z tych, którzy byli aresztowani podczas demonstracji na placu Tian’anmen. Opowiedział mi kiedyś, jak spotkał córkę Deng Xiaopinga. Kiedy Xiaoping umierał, nikt nie mógł zrozumieć, co chce powiedzieć, dlatego córką była pod koniec życia jego tłumaczką. Hui usłyszał od niej kiedyś taką historię: na krótką przed śmiercią Xiaopinga odwiedzili partyjni dygnitarze i zapytali go, w tym narcystycznym stylu lizodupów: „Jak myślisz, towarzyszu Deng Xiaoping, jakie jest twoje największe osiągnięcie?”. Liczyli pewnie, że powie jakiś debilizm w rodzaju „otwarcie Chin na świat, bla, bla, bla”. Ale on miał powiedzieć coś zupełnie innego: „Wiecie, jak otwierałem Chiny pod koniec lat 70., po śmierci Mao, wtedy większość, z Komitetem Centralnym włącznie, chciała iść krok dalej – porzucić monopol partii komunistycznej, otworzyć się na to, co ludzie ironicznie nazywają demokracją burżuazyjną. I najbardziej dumny jestem z tego, że się wtedy im wszystkim sprzeciwiłem”.

 

To smutne, ale prawdziwą depresję powoduje u mnie dopiero fakt, że w pewnym sensie Xiaoping miał rację. Mówiąc to, nie zamierzam zaraz bronić komunistycznych rządów, ale raczej krytykować kapitalizm. Xiaoping potrafił zobaczyć to, co tak trudno jest nam przyznać. Wyobraźcie sobie, że po Tian’anmen Chiny zostałyby naprawdę demokratycznym krajem w zachodnim rozumieniu. Ludzie uwielbiają się podniecać tym, jak byłoby wtedy wspaniałe, że Chiny mogłyby rozwinąć się jeszcze bardziej. Wcale nie. To byłaby katastrofa. Najbardziej dynamicznie rozwijające się kraje – mam na myśli tutaj rozwój w czysto kapitalistycznym sensie – to Chiny, Korea Południowa, Singapur, które nie są zupełnie autorytarne, ale jednak autorytarne pozostają.

 

„Kapitalizm z chińskimi wartościami” powoli rozlewa się coraz szerzej, dopłynął już do Afryki – spójrzcie chociażby na Angolę. Widzimy tę tendencję również u nas na Zachodzie, i to mnie zasmuca.

 

Oczywiście mamy demokrację i gdyby ktoś teraz was zapytał, czy jesteście wolni, to z biegu odpowiedzielibyście pewnie, że tak. A gdyby ten ktoś drążył dalej i dopytywał, czym jest dla was to uczucie wolności? Prawdopodobnie w odpowiedzi usłyszałby coś o małych osobistych przyjemnościach i swobodzie podejmowania decyzji. Nie mam nic przeciwko tym swobodom, możecie czytać książki, które wam odpowiadają, albo wybrać sobie orientację seksualną, albo pracę… No i tutaj zaczynają się problemy. Dobra, pracę możecie wybrać z tych, które aktualnie są do wyboru. Mimo całego tego wachlarza możliwości, który gwarantują nam wciąż kraje zachodnie, nie powinniśmy nigdy zapomnieć, że wszystkie one funkcjonują w określonych warunkach. Prawdziwy problem z wolnością zaczyna się wtedy, kiedy zaczynamy pytać o możliwość zmiany tych warunków. Czy porządek, który gwarantuje wolności osobiste, zapewnia również możliwość zmiany samego siebie?

 

Myślę, że nasz system społeczny staje się coraz bardziej niedostępny, a przez to trudniejszy do zmiany. Nie uważam tak tylko dlatego, że jestem typowym marksistowskim paranoikiem. Nie twierdzę, że gdzieś odbywają się sekretne spotkania kapitalistów i wojskowych, na których decydują oni o losach światach. Nie, tak po prostu działa logika globalnego kapitału. Chociaż to ciekawe, jak mało mówi się o tych tajnych międzynarodowych umowach, które są właśnie negocjowane. Weźmy na przykład TISA, ogromny międzynarodowy kontrakt, który jeszcze bardziej uwspólni podstawowe zasady światowego przepływu pieniędzy i informacji zgodnie z neoliberalną doktryną, czyli bez żadnej kontroli instytucji publicznych. Niektóre fragmenty tej umowy brzmią naprawdę przerażająco. Powiedzmy, że jestem kapitalistą i inwestuję pieniądze gdzieś za granicą. Jeśli w międzyczasie zmieni się sytuacja gospodarcza kraju, w którym zainwestowałem, mam prawo pozwać jego władze za to, że zmieniły zasady gry. To są naprawdę niebywale ważne zmiany w prawie, które na nowo określą zakres działań wybranych demokratycznie rządów. Gdyby nie Assange, Wikileaks i inne serwisy, które opublikowały robocze wersje umowy TISA, nic byśmy o niej nie wiedzieli, bo nawet po tym, jak już zostanie przyjęta i wdrożona w życie, przez pięć lat ma pozostać tajna.

 

Nie chcę rozsnuwać tutaj jakiejś mrocznej wizji antydemokratycznego spisku. Myślę po prostu, że rzeczywistość jest niestety dużo bardziej mroczna, bo nie możemy wskazać jakiejś osoby czy grupy, która byłaby bezpośrednio odpowiedzialne za obecny stan rzeczy. Tak właśnie działa logika systemu. A co do tego ma wolność? Otóż za każdym razem, kiedy rozmawiamy o osobistym wymiarze wolności, milczymy na temat prawdziwej wolności. O co mi chodzi? Warto w tym miejscu przywołać dwóch włoskich autorów, Franco „Bifo” Berardiego i Maurizio Lazzarato – nie twierdzę, że są jakimiś geniuszami, ale mają kilka naprawdę ciekawych rzeczy do powiedzenia. Lazzarato napisał świetną książkę zatytułowaną The making of the indebted man, na temat strukturalnej roli długu w dzisiejszym świecie.

 

Dług jest dla niego nie tylko ekonomiczną, ale również antropologiczną kategorią. Jeżeli jesteście zadłużeni, to dobrze wiecie, że ogranicza to zakres waszej wolności. Lazzarato pokazuje, jak fakt, że jesteśmy mniej lub bardziej zależni od kredytów, służy do uprawomocnienia tego, że wszyscy jesteśmy kapitalistami, tylko na różnych poziomach. Działa to mniej więcej w ten sposób: powiedzmy, że jestem sobie zwykłym facetem, prawie bez pieniędzy. Biorę kredyt i wtedy mogę w wolny sposób zadecydować, na co wydam pożyczone pieniądze – mogę kupić sobie większe mieszkanie, zabrać rodzinę na wakacje, wykupić ubezpieczenie albo opłacić dzieciom studia. Widzicie, jak wspaniale sytuację tego faceta, którego możliwości są tak naprawdę ograniczone, można przedstawić tak, jakby nagle zakres jego wolności się dramatycznie zwiększył. Myślę, że winnych powstania tego ideologicznego mechanizmu powinniśmy szukać gdzieś wśród filozofów i socjologów spod znaku New Labour, takich jak choćby Anthony Giddens.

 

Nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale mój znajomy niemiecki filozof, heglista Frank Ruda, opowiadał mi, że teraz na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie dziesiątki wykładowców pracują za darmo. Dlatego że kiedy jest się bezrobotnym, i tak trzeba coś robić, żeby później, starając się o pracę, móc powiedzieć „wykładam tu i tam”, pokazać, że nie wypadło się z obiegu. Władze uniwersytetu dobrze o tym wiedzą, więc zawierają dziesiątki umów z profesorami i nic im nie płacąc. Podobnie działają media w Słowenii i kilku innych miejscach. Ale kiedy zorientowaliśmy się, że długoterminowe umowy są już raczej pieśnią przeszłości i czymś bardziej realnym jest zmiana miejsca pracy co rok lub dwa lata, Anthony Giddens ripostował: „Chwila. Zastanówmy się. Może nie powinniśmy traktować tego jako coś negatywnego. Czyż nie pozwala to na odkrywanie siebie na nowo?”. Cały czas opowiedał coś o postmodernistycznej, niestałej tożsamości, którą można konstruować wedle uznania.

 

Niewola jest nam często przedstawiano jako nowa forma wolności. Mamy tu do czynienia z jeszcze innym procesem. Zawsze kiedy mamy do czynienia z logiką zadłużenia, wymiar superego działa na pełnych obrotach – mam na myśli superego w ściśle Freudowskim sensie. Według Freuda nie jest ono jedynie instancją moralną, ale prawdziwie perwersyjną instancją moralną, co można poznać po tym, jak paradoksalny jest jego mechanizm działania: im bardziej jesteśmy mu posłuszni, tym większe poczucie winy odczuwamy. Błędne koło.

 

W ten sposób działa to, co nazywamy polityczną poprawnością. Czasem bywam naprawdę zszokowany, do jakich absurdów prowadzi. Kiedy pierwszy raz usłyszałem historię, o której zaraz wam powiem byłem przekonany, że to jakiś żart, ale później zapytałem o nią swoich australijskich znajomych i wszystko potwierdzili. Otóż w Perth, nowej bogaty stolicy stanu Australia Zachodnia, jest opera. Zespół tej opery zdecydował, że nigdy więcej nie wystawi Carmen. Dlaczego? Ponieważ akcja pierwszego aktu toczy się pod fabryką tytoniu i mogłoby to być odebrane jako promocja palenia. Możemy się z tego śmiać, ale w tym, jak działa superego, nie ma niestety nic śmiesznego. Nie ma nic śmiesznego w tym, jak dziś indywidualizuje się poczucie winy i odpowiedzialności.

 

Innym świetnym przykładem działania superego mogą być kwestie ekologiczne. Za każdym razem problem ekologiczny jest formułowany w sposób, który w ogóle nie podejmuje tego, jak działa system albo kto najbardziej zanieczyszcza środowisko. Zawsze słyszymy tylko typowe wezwania superego. A jak próbujesz krytykować system, to przygotuj się od razu na pytania: „Kim jesteś, żeby o to pytać?”; „Czy spełniłeś już swój obowiązek?”; „Czy wyrzuciłeś puszkę Coca-Coli do odpowiedniego pojemnika?”; „Odłożyłeś papier na makulaturę” I tak dalej. Zawsze to samo indywidualistyczne wzbudzanie poczucia winy, które może się pogłębiać w nieskończoność.

 

 

 

Ta sama logika stosuje się do seksizmu i rasizmu. Na niektórych amerykańskich uniwersytetach już zupełnie powariowali. Spojrzycie kobiecie w oczy – zdarzyło mi się to kilka razy – i jesteście z miejsca oskarżeni o „gwałt wzrokowy”. Opowiecie sprośny żart, gwałcicie werbalnie. Nie robię sobie z tego żartów. Chcę pokazać tylko, jak postrzeganie winy jedynie w indywidualnych kategoriach prowadzi do tego, że przestajemy zadawać bardziej radykalne pytania.

 

Jeżeli nadejdzie jakiegoś autorytarne społeczeństwo, to będzie ono wyglądało właśnie w ten sposób, pełne pytań: „Zrobiłeś już to, co miałeś zrobić?” „Zdziałałeś w tej czy innej sprawie?”. I niestety, chyba rzeczywiście taki czas nadchodzi.

 

Ale za każdym razem, jak zapowiadam ten autorytarny czas, spieszę z wyjaśnieniem, że nie chodzi mi o jakąś starą i dobrze znaną formę stalinizmu czy faszyzmu. Nie będzie żadnego nieosiągalnego przywódcy, którego będziemy zmuszeni wielbić. Nic z tych rzeczy! Postdemokratyczny system autorytarny, jeśli tak możemy go określić, będzie opierał się na przywódcach zdolnych do śmiania się i naigrywania z samych siebie. Według mnie ideałem byłby tutaj Berlusconi. On przecież bez przerwy się wydurnia. Rozmawiałem ostatnio z dziennikarzem „The Economist”, który przeprowadzał wywiad z Berlusconim. Dziennikarz próbował zadawać mu pytania, a Berlusconi na to: „Daj spokój z tą ekonomią. Pogadajmy o jakichś przyjemniejszych sprawach. Chciałbyś zobaczyć pokój bunga bunga, wiesz, miejsce, w którym robiliśmy te wszystkie akcje?”. Dzisiaj władza wcale nie musi kojarzyć się z tradycyjnymi insygniami władzy, żeby można było ją egzekwować.

 

Za czasów stalinizmu wszystkie osobiste szczegóły z życia wodza były pilnie strzeżone. Ale dzisiejsi liderzy zrobią wszystko, żeby przekonać nas o tym, że są zwykłymi ludźmi, takimi jak my. Pamiętam jak Joschka Fischer, jakieś piętnaście lat temu, kiedy był ministrem spraw zagranicznych Niemiec i decydował o wojnie w Iraku, udzielił telewizyjnego wywiadu. Opowiedział w nim o wszystkich swoich wewnętrznych traumach i o tym, jak przed podjęciem decyzji o inwazji musiał odwiedzić swojego psychiatrę. Byłem zupełnie zszokowany. Kogo to do cholery obchodzi? Obchodzi mnie decyzja, a nie życie wewnętrzne Joschki Fischera. Zazwyczaj możemy usłyszeć, że jesteśmy kontrolowani przez agencje wywiadowcze i tracimy przez to życie prywatne. Zupełnie się z tym nie zgadzam. Myślę, że mamy coraz mniej życia publicznego – zgadzam się tutaj w pełni z socjologiem kultury Richardem Sennettem. Życie publiczne zostało sprywatyzowane.

 

 

Europocentryzm potrzebny od zaraz

 

Po wszystkich tych dygresjach chciałem wreszcie powiedzieć coś o Europie, a właściwie wytłumaczyć się, dlaczego wciąż jestem eurocentrykiem. Wydaje mi się, że czymś bardzo modnym – nawet wśród niektórych europejskich liberalnych lewicowców – jest naigrywanie się z Europy.

 

Jeśli w jakikolwiek sposób pochwalasz Europę, szybko lądujesz w jednym worku z tymi wszystkimi populistycznymi prawicowcami, którzy padają na kolana przed europejskim dziedzictwem.

 

Cóż, twierdzę, że czas tej opowieści o tym, że zachodnia cywilizacja przegrała i powinniśmy bardziej otworzyć się na doświadczenia z Trzeciego Świata, już minął. Po prostu w to nie wierzę. Dlaczego nie wierzę? Nie dlatego, że jestem eurocentrycznym rasistą. Ale dlatego, że – zwłaszcza dzisiaj, kiedy kapitalizm uniwersalnie zwyciężył – wszystko to, co było słuszne w tak zwanym europejskim dziedzictwie (egalitaryzm, prawa człowieka, wolności obywatelskie, feminizm), jest odrzucane jako przejaw eurocentryzmu. Teraz, kiedy globalny kapitalizm nie potrzebuje już europejskiej ideologii, nagle można ją krytykować i odrzucać. Myślę, że powinniśmy zrobić coś zupełnie odwrotnego i zwrócić się w stronę europejskiego uniwersalizmu. Dlaczego?

 

Ponieważ – i to jest druga najważniejsza rzecz, o której chciałem powiedzieć – myślenie, że za globalnym kapitalizmem idzie jakaś globalna kultura, będąca pochodną amerykańskiego konsumpcjonizmu, jest całkowicie błędne. Smutna lekcja płynąca z ostatnich kilku dekad jest taka, że w kulturach, które nie są ani zachodnie, ani liberalne, ani nawet hedonistyczne, kapitalizm może radzić sobie nawet lepiej niż w obrębie europejskiego dziedzictwa. Spójrzmy na Indie, są wręcz idealnym przykładem dla poparcia tej tezy. W naszych mediach się raczej o tym nie przeczyta. Ale jak spotkacie kogoś biednego albo o lewicowych poglądach w Indiach, nie wspominajcie nic o Gandhim. Dla nich jest zdrajcą. I myślę, że mają rację.

 

Co takiego zrobił Gandhi? Oczywiście wiele dobrych rzeczy, ale między innymi bronił systemu kastowego, opowiadając te same pierdoły, które zawsze opowiada się w takich sytuacjach – że jest on częścią historycznej tradycji. Gandhi zrobił coś bardzo paskudnego: nie chciał porzucać podziału na kasty, tylko – jak sam to ujmował – pragnął obdarzyć każdą kastę godnością, na którą zasługuje. Jego przekaz do niedotykalnych nie brzmi więc wcale: „nie powinniście być niedotykalni”, tylko: „wy też jesteście dziećmi bożymi i macie swoją rolę do odegrania w organicznej społeczności”. Kapitalizm może bardzo dobrze radzić sobie w takim środowisku. Znacie nowego premiera Indii, Narendra Modiego? Jest brutalnym neoliberałem – otwarcie przyznaje, że skoro Chiny stają się zbyt drogie dla inwestorów, to jest to szansa dla Indii, żeby stały się fabryką świata, dzięki obniżaniu kosztów siły roboczej. Ale jednocześnie pozostaje radykalnym hinduskim nacjonalistą. Indie są świetnym przykładem działania współczesnego, zglobalizowanego kapitalizmu.

 

Nie ma już nic rewolucyjnego w przedstawianiu kapitalizmu jako abstrakcyjnego eurocentrycznego potwora, któremu można się przeciwstawić, zwracając się do małych lokalnych kultur – jak chcieliby tego niektórzy południowoamerykańscy lewicowcy.

 

Nic z tych rzeczy. Każde odwołanie do lokalnej kultury może zostać spokojnie wchłonięte w ramy globalnego kapitału, bo świetnie do niego pasuje. I wszyscy poważni bojownicy o wolność zdawali sobie z tego sprawę. Dlatego doceniam tego naprawdę radykalnego gościa, Malcolma X.

 

Wiecie, na czym polegała wielkość Malcolma X? Oczywiście X oznacza brak korzeni, coś w stylu: „my, czarni, zostaliśmy wyrwani z naszych rodzinnych relacji, powiązań z Afryką i teraz nie mamy nazwisk rodowych”. Jego wielkość polegała mianowicie na tym, że nie chciał wejść w ramy, które dla niego przygotowano, nie chciał poszukiwać swoich korzeni. Jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat temu Alex Haley napisał Korzenie, które od razu stały się bestsellerem, a po kilku latach wyprodukowano na ich podstawie serial telewizyjny. Cały sens opierał się na tym, że czarny obywatel Ameryki stara się odtworzyć, skąd pochodzi i na końcu – przy wzruszeniu widzów – dociera do jakiegoś plemienia w Ghanie. Rzuca się w ramiona swojej prababki i odnajduje korzenie. Przecież w tym nie ma nic subwersywnego. Malcolm X dużo głębiej rozpoznał sytuację. Brak korzeni czarnych postrzegał jako szansę na wytworzenie znacznie bardziej uniwersalnej tożsamości niż ta, którą dysponowali biali. Warto odwołać się tutaj do słynnego tekstu Marksa na temat brytyjskiego kolonializmu w Indiach, w którym pisze: „Tak, to straszne, co zrobili Brytyjczycy – głód, wyzysk. Ale jednocześnie stworzyli możliwość zaistnienia nowej wolności”.

 

Zatem powtórzę raz jeszcze: uważam, że jak nigdy dotąd powinniśmy absolutnie trzymać się europejskiego dziedzictwa.

 

 

 

 

Mam jeszcze jednego przyjaciela konserwatystę, który nie jest skończonym idiotą – w zasadzie to bardziej znajomy niż przyjaciel – Alaina Finkielkrauta z Francji. On ma niezłą obsesję na punkcie tego, że przyjdzie jakiś wielki, zły globalny kapitalizm i pożre jego malutki francuski sposób życia. Mówię mu zawsze: „Nie musisz się martwić. Kapitalizm działa tak, że będziesz miał ten swój francuski styl życia, tylko straci on na znaczeniu, bo uniwersalność jest dziś uniwersalnością kapitału”.

 

 

Światowy porządek i jego policjanci

 

Co oznacza ta uniwersalność w naszej obecnej sytuacji, która w moim odczuciu jest dość niebezpieczna ze względu na Stany Zjednoczone? Zawsze staram się przekonać swoich lewicowych znajomych, żeby nie lekceważyli Obamy. Swoją drogą, chyba nie ma bardziej zgranego pseudolewicowego rytuału jak to narzekanie na Obamę: „Ojej! Jak bardzo zawiedziony jestem jego prezydenturą”. Wiecie co? Walcie się! A czego oczekiwaliście? Że Obama zrobi ze Stanów socjalistyczną republikę? Zrobił to, co było możliwe, ale niestety wierzy też, że USA jest policjantem całego świata. Ze dwa miesiące temu udzielił wywiadu, w którym powiedział coś takiego: „Zawsze, kiedy gdzieś zaczynają się kłopoty na świecie, ludzie nie dzwonią do Pekinu ani do Moskwy, tylko do nas, wszechświatowego policjanta”.

 

Cała tragedia sprowadza się do tego, że Ameryka wygrywa wojny i przegrywa pokój. Najpierw interweniuje, a później przestaje kontrolować sytuację. Pomyślcie tylko o Iraku, jaki jest ostateczny efekt amerykańskiej interwencji? Państwo się rozpada. Z jednej strony mamy szyitów, którzy są mniej lub bardziej pod politycznym wpływem Iranu, a z drugiej jeszcze gorszych gości z Państwa Islamskiego, islamskich radykałów. Stany Zjednoczone doprowadzają do takich sytuacji raz za razem.

 

Pozwolę sobie wyprowadzić pewną analogię, i ostrzegam, że nie jest ona ani nowa, ani odkrywcza. Otóż żyjemy w czasach, które coraz bardziej przypominają okres sprzed stu dwudziestu lat, dekadę przed I wojną światową. Mamy globalne mocarstwo w kryzysie – nie chodzi mi o zapaść ekonomiczną, tylko o fakt, że nie jest już ono jedynym niepodważalnym światowym hegemonem. Sto dwadzieścia lat temu było to Imperium Brytyjskie, dziś oczywiście są to Stany Zjednoczone. Na naszych oczach rozpada się właśnie imperialna siła Ameryki, w dużej mierze za sprawą skrajnie debilnej polityki Georga W. Busha.

 

Myślę, że cała antyamerykańska lewica powinna zorganizować jakąś zbiórkę i postawić ogromny pomnik Bushowi za to, że w ciągu ośmiu lat był w stanie pozbawić Stany Zjednoczone światowej dominacji, którą dysponowały jeszcze za czasów Clintona.

 

Mamy też inne siły, które chcą wykroić swój kawałek tortu. Wtedy były to głównie Niemcy, teraz należałoby wskazać Chiny i Rosję. Światowe potęgi ścierają się, prowadząc ze sobą wojny zastępcze – w XX wieku na Bałkanach, dzisiaj na Bliskim Wschodzie.

 

Najbardziej martwi mnie jednak to, że tkwimy w jakiejś dziwnej, schizofrenicznej pozycji. Dzień w dzień jesteśmy bombardowani informacjami o zbliżającej się wojnie światowej. Zajrzycie do gazet, naprawdę codziennie jest tam zapowiedź wojny, albo przynajmniej coś o nowej broni, którą mają już Rosjanie, a nie mają jej jeszcze w Ameryce, i na odwrót. Jakieś dwa miesiące temu Putin odgrażał się, że w ciągu jednego popołudnia może zająć Polskę i kraje bałtyckie. Nie twierdzę wcale, że zagrożenie jest nierzeczywiste. Chcę tylko zwrócić waszą uwagę na wszechobecność tej wojennej retoryki. Jasne, możecie powiedzieć, że to przecież tylko retoryka. Ale to jest właśnie sedno problemu, ponieważ sto dwadzieścia lat temu mieliśmy do czynienia z takim samym podejściem – wszyscy mówili o wojnie, ale nikt nie wierzył, że naprawdę do niej dojdzie. I dlatego właśnie może do niej dość.

 

Musimy zmienić cały nasz sposób myślenia. Nie wystarczy, że będziemy bardzo ostrożni i powstrzymamy się od jakichkolwiek ryzykownych ruchów, które mogłyby spowodować wojnę.

 

Proponuję, żebyśmy zwrócili się teraz do mojego dobrego przyjaciela, amerykańsko-francuskiego myśliciela, filozofa zajmującego się katastrofami, Jean-Pierre’a Dupuya. Jedna z jego wspaniałych teoretycznych myśli opiera się na tym, że najlepszym sposobem na poradzenie sobie z katastrofą jest rozpoznanie jej jako przeznaczenia. Nie chodzi o to, że stoimy na jakimś rozdrożu i mamy wybór. Nie! Jeśli świat będzie dalej zmierzał w tę stronę, w którą zmierza obecnie, to nieuchronnie czeka nas jakiś konflikt, a może nawet kolejna wojna światowa.

 

Chociaż bardzo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że na pozór sytuacja na świecie wcale nie wygląda źle. Półtora roku temu byłem w Korei Południowej. Wygłaszałem tam wykład i opowiadałem to, co zwykle, jakieś pierdoły o kryzysie kapitalizmu. A ludzie na widowni zaczęli się ze mnie śmiać i zapytali: „Człowieku, o jakim ty kryzysie mówisz?”. Później przedstawili kilka całkiem trzeźwych kontrargumentów. Leciało to mniej więcej tak: „U nas we wschodniej Azji produkuje się obecnie więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Ameryka Południowa rozwija się też najlepiej w historii. Subsaharyjska Afryka może nie jest bogata według naszej miary, ale też się rozwija. Nawet Stany Zjednoczone i niektóre europejskie kraje, na przykład Polska, odnotowują wzrost. Mówisz, że nie jesteś typowym eurocentrycznym lewicowcem, ale jedyne miejsce, które znajduje się w zapaści, to południe Europy, a ty ogłaszasz od razu światowy kryzys”. Pokazali mi nawet statystyki, które dowodziły, że jeszcze nigdy w historii ludzkości tak wielu osobom nie żyło się tak dobrze i że nigdy nie było prowadzonych tak mało wojen.

 

Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę. Ale moim zdaniem warto spojrzeć na światową sytuację trochę głębiej. Według mnie trwa właśnie ustalanie nowych reguł gry dla tego systemu o wielu centrach: globalne potęgi testują się nawzajem, na przykład Putin sprawdza Amerykę, zajmując Krym. Musimy sobie uświadomić, że wewnętrzna logika systemu prowadzi nas prosto do konfliktu. I twierdzę, że nie da się temu przeciwdziałać tanim optymizmem: „Nie, wcale nie będzie tak źle, jeśli zrobimy to czy tamto”. Musimy najpierw zaakceptować, że globalna wojna jest naszym przeznaczeniem, a później podjąć znacznie bardziej radykalne kroki, żeby ją powstrzymać.

 

 

Samolot tak naprawdę od początku musiał spaść

 

W tym miejscu chciałbym się odwołać do niektórych interesujących koncepcji Badiou. Pierwszą naprawdę inteligentną ideą jest zajęcie się tak zwanymi hipotezami alternatywnymi [counterfactuals] – czyli wyobrażaniem sobie tego, jak mogłyby przebiegać konkretne wydarzenia, mimo że w rzeczywistości przebiegały one zupełnie inaczej, po to, żeby lepiej zrozumieć, dlaczego ostatecznie sytuacja ułożyła się tak, jak się ułożyła. O co mi chodzi? Znacie na pewno film Autor widmo jednego z waszych reżyserów – chociaż przyznam, że mam do niego raczej ambiwalentny stosunek – Romana Polańskiego. Pierce Brosnan gra w nim Tony’ego Blaira. Główna teza w tym filmie jest taka, że to nie Blair, tylko jego żona jest agentką CIA, ale cała droga ku władzy brytyjskiego premiera była od początku do końca zaplanowana przez amerykański wywiad. Przeczytałem kiedyś świetny komentarz na temat Autora widmo: „Pewnie to nieprawda, ale gdyby to była jednak prawda, nagle wszystko miałoby sens”. I o to właśnie mi chodzi.

 

Dobrzy teolodzy – tacy, jak mój ukochany Chesterton – wiedzieli, że czasem, aby dojrzeć prawdę na temat jakiegoś zjawiska, niezbędne jest małe kłamstwo.

 

Wiedzieli, że posługują się kłamstwem, ale jeżeli byli w stanie użyć go świadomie, otrzymywali bardziej prawdziwy ogląd sytuacji. I gotów jestem zastosować tę myśl nawet wobec Marksa. Marksowska wizja komunizmu nie mogła zadziałać, bo wyobraża on go sobie jako kapitalizm, tylko bez kapitalizmu. Marks nie był ślepy na tę niewiarygodną produktywność kapitalizmu, myślał tylko, że na pewnym etapie rozwoju środków produkcji będziemy w stanie pozbyć się kapitalistycznej formy tak, żeby utrzymać produktywność, albo nawet ją zwiększyć.

 

Myślę, że jest to wspaniały przykład tego, co Jacques Lacan nazywa objet petit a, obiektem pożądania. Jak się zazwyczaj zakochujecie? Pewien seksuolog powiedział mi – to jest empirycznie zbadane – że nigdy nie zakochujemy się w perfekcyjnie pięknej kobiecie, albo w mężczyźnie, albo jeszcze inaczej, jak tylko chcecie. Sęk w tym, że możecie pożądać piękna, ale żeby się zakochać, musicie dostrzegać pewną niedoskonałość, żeby móc przyznać przed sobą: „Nawet jeśli nie jest idealna, to właśnie dlatego ją kocham”.

 

Dobra, opowiem jednak jakiś sprośny żart. Znajomy psychoanalityk z Portugalii opowiadał mi kiedyś o swojej pacjentce, kobiecie po czterdziestce, ale wciąż atrakcyjnej seksualnie. Powiedziała mu, że od ostatniego kochanka, który widział ją nago, usłyszała „Ach! Gdybyś miała tak z dwa, trzy kilo mniej, twoje ciało byłoby po prostu idealne”. Ale mój przyjaciel, który jest świetnym lacanistą, od razu zrozumiał, o co chodzi, i poradził jej: „Tylko za nic w świecie nie zrzucaj tych dwóch, trzech kilogramów!”. Na tym właśnie polega ta wyrafinowana dialektyka. Nadmiar dwóch, trzech kilo retroaktywnie wytwarza wyobrażenie idealnego ciała bez tych dwóch, trzech kilogramów. Ale gdyby rzeczywiście pozbyć się tego nadmiaru, w efekcie otrzymalibyśmy zwykłą wulgarność. To, co wydaje się przeszkadzać w osiągnięciu ideału piękna, w istocie konstytuuje to piękno.

 

Dla Marksa kapitalistyczna forma była właśnie tymi nadmiarowymi kilogramami. Myślał, że kiedy pozbawimy kapitalizm kapitalizmu, otrzymamy wspaniały, samoreprodukujący się system. Otóż nie.

 

 

 

Albo ujmę to w jeszcze inny sposób: rzeczy nie są tylko tym, czym są. Zgodnie z logiką alternatywnych hipotez [counterfactual logic], częścią danej rzeczy jest również to, czym mogła się ona stać, ale w końcu się nie stała. Ateiści podchodzą w podobny sposób do religii. Dobrze pokazuje to taki dziwny film z początku lat 90.,The Rapture – scenariusz napisał Michael Tolkin, a główną rolę zagrała w nim Mimi Rogers. Możecie ściągnąć go bezpłatnie z internetu, nie musicie nawet wchodzić na Pirate Bay, który działa znowu jako Old Pirate Bay, jakby ktoś nie wiedział. Ten film jest o kobiecie, które najpierw bierze udział w orgiach, a później zostaje religijną fundamentalistką. Wychodzi za chrześcijanina, mają córkę, ale jej mąż zostaje zastrzelony. Po śmierci męża czeka na wniebowzięcie. Idzie na pustynię i tam spodziewa się, że Bóg wezwie do siebie ją i jej córkę. Ale nic się nie dzieje, więc sześcioletnia córka wychodzi z propozycją: „Mamusiu, może mnie zabijesz, a później sama się zabijesz i w ten sposób zaraz spotkam się z tatą w niebie”. Zabija córkę, ale nie może sama się zabić, bo przypomina sobie, że samobójcy nie idą do nieba. Załamuje się. Idzie na policję, wszystko wyznaje i ląduje w więzieniu.

 

Do tego momentu wszystko toczy się jak w zwykłym psychologicznym dramacie o pułapkach radykalizmu. Ale ostatnie dwadzieścia minut filmu to jest jazda bez trzymanki. Kiedy główna bohaterka siedzi w więzieniu, zaczyna się apokalipsa. Czterech jeźdźców apokalipsy szaleje, domy się rozpadają. To jest świetne! Bo tam naprawdę jest czterech jeźdźców, tak jakby Bóg chciał powiedzieć: „Ha ha! Myśleliście, że to była jakaś metafora, ale mi chodziło o prawdziwych czterech gości”. W końcu nasza bohaterka zostaje wniebowzięta, ale trafia do czyśćca. Z nieba przylatuje do niej córka i mówi: „Mamusiu, wystarczy, że powiesz «kocham Jezusa», wtedy dołączysz do mnie i do taty i wszyscy będziemy szczęśliwi”. Finałowe ujęcie. Ona mówi: „Nie. Jaki Bóg doprowadza do wszystkich tych tragedii i pozwala mi zabić ciebie? Nie, nie mogę powiedzieć, że kocham Jezusa”. Córka odpowiada: „Mamusiu, ale wiesz co to znaczy? Wiesz, jak długo tu zostaniesz?”. Bohaterka odpowiada: „Wiem. Na zawsze”. Koniec filmu. Napisy.

 

Myślę, że ten film jest utrzymany w najlepszej tradycji chrześcijańskich eksperymentów, którą znajdziemy chociażby u Malebranche’a. Chodzi o ten pomysł, że pełne doświadczenie boskości jest możliwe do osiągniecia tylko wtedy, kiedy kontrfaktycznie wyobrazimy sobie Boga jako nieskończenie brutalną postać.

 

Kolejny żart, który pokazuje, jak ważne są fakty negatywne. Tym razem z filmu Ernsta Lubitscha Ninoczka. Jeden z bohaterów opowiada Grecie Garbo kawał o kimś, kto przychodzi do kawiarni i prosi o kawę ze śmietanką. Kelner odpowiada: „Przykro mi, ale nie mamy śmietanki, tylko mleko. Mogę więć zaproponować tylko kawę bez mleka, ale nie bez śmietanki”. Modyfikację tego żartu można było usłyszeć w krach komunistycznych: „Macie papier toaletowy? Nie. W tym sklepie nie mamy oleju. Papieru toaletowego nie mają naprzeciwko”. To, czym się nie jest, liczy się tak samo jak to, czym się jest. W tym sensie kontrfaktycznie możemy zmienić przeszłość.

 

Chciałbym przedstawić jeszcze jeden podział, na dwa typy zdań warunkowych. Pierwsze mogłoby brzmieć następująco: „Jeśli Szekspir nie napisał Hamleta, to zrobił to ktoś inny”. I jest oczywiście prawdziwe. Hamlet został napisany, więc jeżeli nie przez Szekspira, to przez kogoś innego. Ale jak powiemy: „Jeśli nie napisałby go Szekspir, to zrobiłby to ktoś inny”, to jest to już znacznie silniejsza teza. Zbliżymy się wtedy niebezpiecznie do wulgarnego marksistowskiego determinizmu. Rosyjski filozof Gieorgij Plechanow, godny pożałowania marksista, powiedział kiedyś, że po rewolucji francuskiej musiało dojść do zmian, do których doszło, ale Napoleon nie musiał być osobą, która je wprowadziła. Jeśli więc nie zrobiłby tego Napoleon, ktoś inny wypełniłby jego rolę. Wydaje mi się to bardzo interesujące. Bo jak wtedy mamy zapatrywać się na stalinizm? Czy od samego początku bolszewicka rewolucja zmierzała do stalinizmu i gdyby nie Stalin, to ktoś inny wypełniłby jego historyczną rolę, dajmy na to Trocki? I byłoby niby podobnie, tylko że trochę inaczej? To typowa wulgarnie marksistowska idea, zgodnie z którą mamy jakąś uniwersalną konieczność, ale niezdeterminowane jest to, kto odegra określone role. Myślę, że to jest po prostu błędna logika.

 

Natomiast logika, za którą chciałbym się wstawić – idąc w ślady Dupuya – jest zupełnie odwrotna. Rzeczy dzieją się w sposób nieuwarunkowany, ale retroaktywnie ustanawiają swoją konieczność. Wydarza się coś, co mogłoby się równie dobrze nie wydarzyć, ale kiedy już się wydarzy, retroaktywnie wydaje się konieczne. Weźmy haniebnie wręcz popularny przykład: Juliusz Cezar i Rubikon. Cóż, tak jak powiedziałem, nie jestem deterministą, więc według mnie mógł zawrócić, zdecydować, że nie będzie łamał praw republiki, wrócić do Galii i tam być sobie królem. Ale kiedy przekroczył Rubikon, ten fakt stał się konieczny. I na tym poziomie możemy zmieniać przeszłość. Nic nie zmienia się faktycznie, ale rzeczy zmieniają się kontrfaktycznie [counterfactually].

 

Pozwolę sobie na jeszcze jeden przykład, który będzie jednocześnie dowodem na mój zupełny moralny upadek. Uwielbiam oglądać te filmy National Geographic o wielkich katastrofach lotniczych – te, w których krok po kroku odtwarzają przebieg zdarzeń. Jakieś dziesięć lat temu samolot linii Swissair lecący z Nowego Jorku do Genewy bardzo szybko po starcie zaczął dymić; podjęto wtedy wiele błędnych decyzji, które doprowadziły w końcu do roztrzaskania maszyny gdzieś w pobliżu Nowej Fundlandii. Ale co uderzyło mnie w filmie o tej katastrofie najbardziej? Na końcu, po szczegółowym przeanalizowaniu każdej decyzji, pada proste pytanie: „Co by się stało, gdyby udało się uniknąć wszystkich błędów?”. I odpowiedź jest bardzo zasmucająca. Otóż nic innego – samolot był stracony od samego początku. Widzicie, nic się nie zmienia. Jedyna możliwa zmiana to zmiana kontrfaktyczna. Myśleliście, że macie wybór, ale go nie macie.

 

Zakończę jeszcze jednym krótkim przywołaniem Dupuya. Jego ulubionym filmem jest Zawrót głowy Hitchcocka – darzy go wręcz fanatycznym uczuciem. Znacie wszyscy tę historię: kiedy się okazuje, że Madeleine się zabiła, Scottie, główny bohater, ją traci. Ale na końcu odkrywa, że Madeleine od samego początku była fałszywa. Na wyobrażeniowym, kontrfaktycznym poziomie zmienia się również przeszłość. Nie traci jej, tylko retroaktywnie odkrywa, że nigdy nie było żadnej Madeleine.

 

Należy zrobić właśnie coś takiego, to byłby prawdziwie polityczny akt. Nie chodzi tylko o to, żeby podejmować słuszne decyzje, tylko zrobić coś, co zmienia całe wasze przeznaczenie. I to musi się stać. Nie wystarczy powiedzieć: „Ojej, świat jest taki groźny. Mam nadzieję, że Putin nie zrobi niczego głupiego. Może lepiej go nie prowokujmy”. Nie! Trzeba zrobić coś znacznie bardziej radykalnego.

 

Jeżeli to się nie wydarzy, to widzę przyszłość raczej pesymistycznie. Naprawdę żyjemy w niebezpiecznych czasach. A niebezpieczne są dlatego, że nie traktujemy obecnej sytuacji wystarczająco poważnie.

 

 

Jest to zapis wykładu Slavoja Žižka w redakcji Krytyki Politycznej z 22 grudnia.
Z angielskiego przełożył Dawid Krawczyk.

 

 

 

Zobacz fotorelację ze spotkania ze Slavojem Žižkiem w Krytyce Politycznej

 

Posłuchaj wykładu

Dziennik Opinii Krytyki Politycznej

 

Andrzej Duda w Rzeszowie: Rząd PO-PSL prowadzi nas do slumsów

Marcin Kobiałka, 17.01.2015

JERZY CHABA

– Polska jest dzisiaj krajem reklam kredytów chwilowych – mówił w sobotę w Rzeszowie Andrzej Duda, kandydat PiS w wyborach na prezydenta RP. Dostało się premier Ewie Kopacz i prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu.
Duda przyjechał do Rzeszowa na noworoczne spotkanie działaczy i sympatyków PiS. Sala Filharmonii Podkarpackiej była wypełniona po brzegi. Na spotkanie z Dudą przyszło ponad 600 osób. Do Rzeszowa przyjechała także wiceprezes PiS Beata Szydło, na sali nie brakowało księży.Andrzej Duda swoje ponad półgodzinne wystąpienie zaczął od tego, że Podkarpacie jest regionem „ważnym dla Polski”, „mocno opartym na polskiej tradycji, kolebce i inkubatorze naszych wielkich polskich patriotycznych, ojczyźnianych wartości”.

– Gdzie rodziny żyją od pokoleń, gdzie tradycja, polska własność, praca dla Polski ma tak ogromne znaczenie z pokolenia na pokolenie – mówił Duda.

PiS patrzy na Niemcy

Europoseł PiS przedstawił obraz Polski – kraju, w którym właściwie nic dobrego się nie dzieje. Duda ostatnio najwięcej mówi o górnictwie i ustawie, którą w piątek przyjął Sejm, a która ma zrestrukturyzować polskie kopalnie. PiS broni górników, ma znakomitą okazję do atakowania rządu PO-PSL.

– Nasz kraj jest dzisiaj w trudnej sytuacji – zaczął Duda. Mówił, że 25 lat temu produkcja przemysłowa w PKB wynosiła 46 proc., a dzisiaj ok. 20 proc.

– Wmawiano nam wtedy, że nowoczesne gospodarki powinny opierać się na usługach, że przemysł ciężki to przestarzałość. Że to nienowoczesne. Że to nie prowadzi do rozwoju gospodarczego. 25 lat pokazało zupełnie co innego. Pokazało, że ci którzy unowocześniali swój przemysł, ci którzy, inwestowali w niego, ci którzy o niego dbali jako dobro narodowe, są na pierwszym miejscu w Europie i na pierwszych miejscach w świecie, jeżeli chodzi o rozwój gospodarczy i zamożność społeczeństw – mówił kandydat PiS na prezydenta RP.

Za przykład dobrego przemysłu podał Niemcy, które – według Dudy – generują innowacyjność, gdzie płaci się na badania naukowe, rozwijające nowe technologie.

– Bo chce być konkurencyjny i to napędza niemiecką gospodarkę. Usługi też są, ale przemysł stanowi podporę i oparcie. Przemysł broniony bezwzględnie. Tak, jak bezwzględnie przez Niemców bronione były ich stocznie, mimo napomnień, straszenia przez Komisję Europejską odpowiedzialnością za pomoc publiczną. Oni się nie przejmowali, bronili swoich stoczni. One są dziś, produkują i remontują statki. I Niemcy nie zrezygnowali z nich, bo to przemysł strategiczny, także warunkujący bezpieczeństwo państwa – mówił Andrzej Duda.

Pytania, pytania, pytania

Duda kilka razy powtórzył, że „powinniśmy wreszcie zawrócić nasz kraj z drogi likwidacji przemysłu”. Mówił, że ustawa górnicza „nie jest żadną restrukturyzacją”. – Nie dajmy się oszukiwać. Tam [w ustawie – przyp. red.] słowo „likwidacja” pojawia się 49 razy – przekonywał.

Węgiel kamienny Duda nazwał „polskim złotem”. – Dzisiaj mówi się, że jest nierentowny w związku z tym trzeba go zlikwidować. Jak można w polskim państwie, w jakimkolwiek państwie, gdzie władza czuje choćby cień odpowiedzialności za sprawy publiczne, mówić o przemyśle wydobywczym, który zatrudnia dziesiątki tysięcy ludzi, że jest w tak prosty sposób nierentowny jakimś krótkim rachunkiem ekonomicznym dotyczącym wydobycia tony węgla? – pytał europoseł PiS.

I pytał dalej: – Dlaczego rządzący nie biorą pod uwagę wagi społecznej tego przemysłu, wagi społecznej zatrudnienia ludzi? Nie tylko samych górników, którzy wydobywają węgiel, ale tego wszystkiego, co jest wokół kopalni, tych wszystkich miejsc pracy. Jak można nie liczyć tego w kosztach funkcjonowania państwa? Jak można prostym rachunkiem ekonomicznym obliczać, że istnienie kopalni, wydobycie węgla kamiennego Polsce się nie opłaca? A jakie będą koszty ludzi, którzy stracili pracę? Jakie będą koszty upadku całym miast i miejscowości? Jakie będą koszty upadku drobnej przedsiębiorczości? Jakie będą koszty rozpadających się rodzin? Jakie będą koszty dzieci, które wychowują się bez rodziców, bo oni wyjechali za granicę w poszukiwaniu pracy i lepszego bytu?

„Propagandowe obrazki”

Kolejne pytania, jakie stawiał Andrzej Duda, przerwały pierwsze brawa, które rozległy się na sali.

– Jakie będą dla państwa i polskiego społeczeństwa koszty popadnięcia na margines społeczny setek, czy tysięcy ludzi, którzy nie odnajdą się w rzeczywistości bez pracy, która była treścią ich życia? Ilu z nich będzie na tyle sprytnych, zdolnych, żeby przekształcić się, wejść w nowe zawody? Z resztą, czy znajdą nową pracę. To wielki znak zapytania. Bo łatwo zlikwidować i powiedzieć: My wam poszukamy pracy – mówił Duda.

I znów zaatakował rząd, stawiając następne pytania o liczbę miejsc pracy, które powstały za 7-letnich rządów PO-PSL, ważnych inwestycjach, które „przynosiłyby zyski krajowi i społeczeństwu”. Rządowi dostało się także za to, że dalej nie zakończono projektu gazoportu.

– Jak ten rząd może mówić, że dba o bezpieczeństwo energetyczne Polski, kiedy nie potrafi dokończyć tak poważnej i podstawowej inwestycji? – pytał Andrzej Duda. Powołując się na ekspertów stwierdził, że rząd „tylko przeszkadzał” w sprawie wydobycia gazu łupkowego, który zdaniem Dudy „ma szansę stać się naszą nową żyłą złota”,

– Co zrobiono w tym zakresie? Nic. A w każdym razie nic dobrego poza propagandowymi obrazkami – krytykował Duda.

„Bezsensowne Pendolino”Stwierdził, że „fatalna polityka” rządu „odbija się na całym kraju”, także na Podkarpaciu, bo w każdym miejscu regionu Duda usłyszał o „złodziejskiej prywatyzacji”. Za przykład podał Fabrykę Wagonów w Gniewczynie, którą do upadku doprowadzili Słowacy.

– Czy nie warto było tego zatrzymać w państwowych rękach? Czy nie można było odbudowywać polskiego przemysłu odpowiedzialnie? A potem kupuje się Pendolino za 3 mld zł, które nie nadaje się na polskie tory, które się psuje i co do wykonania eksperci zgłaszają wątpliwości – Duda znów został nagrodzony brawami.

– Robi się z tego imprezę propagandową. Jaki jest pożytek dla społeczeństwa? Czy nie można było tych pociągów kupić w polskiej Pesie? Czy nie można było zostawić tych pieniędzy w Polsce, żeby zasiliły w postaci podatków polski budżet, by budowały firmę, która pracuje i produkuje w naszym kraju? Tak zrobiłbym każdy odpowiedzialny rząd – grzmiał Duda. Pendolino określił „bezsensownym”.

Według Dudy w Polsce „nadchodzi czas zmiany”. Znów został brawa, gdy stwierdził, że młodzi ludzie po maturze „protestują nogami”, bo chcą wyjeżdżać z Polski. – Dla rządzących powinien być to jasny i oczywisty znak, że czas najwyższy odejść – mówił Duda.

– Polska jest dzisiaj krajem reklam kredytów chwilowych. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocnymi Polska jest krajem reklam kredytów na wyprawkę dla dzieci do szkoły. Instytucje bankowe są w stanie i są skłonne wydać setki tysięcy, czy miliony złotych na reklamę w telewizji po to, by reklamować kredyty. Jest na nie zapotrzebowanie. Wielu, a może większość Polaków, nie stać dzisiaj, aby wyprawić normalne święta za pieniądze, które zarabiają na bieżąco. Wielu Polaków nie stać na to, by z wynagrodzenia kupić dzieciom wyprawkę do szkoły. Czy to jest nowoczesne państwo? Czy to jest kraj, w którym panuje społeczna gospodarka rynkowa, o której mowa w polskiej Konstytucji? Odpowiedź jest krótka i straszna: nie – przedstawił czarny obraz Polski Andrzej Duda.

Polityka prowadząca do slumsów

Skrytykował rząd, że ustawę górniczą w Sejmie przegłosowano bez konsultacji społecznych. – To polityka łamania postanowień Konstytucji – mówił Duda.

A potem przeszedł do ulubionego przez PiS tematu, który jak mantra jest powtarzany, gdy politycy tej partii przyjeżdżają na Podkarpacie – polityka zrównoważonego rozwoju.

– Platforma Obywatelska taki model rozwojowy założyła, że inwestuje się w zasadzie wyłącznie w wielkie miasta, a to, co poza nimi, ma się rozwinąć później na skutek rozwoju tych miast. To polityka, która prowadzi nas do slumsów, wyludnienia ogromnych obszarów Polski – stwierdził Duda, dodając, że koalicja PO-PSL „zniszczyła program Grażyny Gęsickiej [minister rozwoju regionalnego za rządów PiS – przyp. red.]” i według europosła PiS „cierpi” na tym Podkarpacie.

Dlatego zdaniem Dudy „władza musi się zmienić” i „zostać oddana przez polskie społeczeństwo w ręce ludzi uczciwych”. Duda wierzy w zwycięstwo PiS w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Że on będzie prezydentem, a premierem Jarosław Kaczyński.

Prezydentura w wersji Dudy

Andrzej Duda powiedział, że Polsce jest potrzebna „prezydentura nowej jakości”. Zapewniał, że jego będzie „odważna”, „otwarta na dialog, prezydentura, która szuka kompromisu”. Duda skrytykował także Bronisława Komorowskiego za to, że nie włączył się w rozwiązanie sporu rządu z górnikami.

– Oczekiwałem, że zainicjuje dialog. Że powie, że będzie patronem tego dialogu. Dialog, którego rząd nie prowadzi, a który miał obowiązek prowadzić. To wynika jasno z przepisów polskiej Konstytucji, że będzie patronem negocjacji, że doprowadzi je do szczęśliwego końca. Przerywając bieg tej ustawy przez parlament uważałem, że to było wielkie zadanie prezydenta. [Bronisław Komorowski] nie musiał stawać po żadnej ze stron – mówił Duda.

Zapowiedział, że jeżeli Komorowski podpisze ustawę reformującą polskie górnictwo, to PiS zaskarży ją do Trybunału Konstytucyjnego. Duda przekonywał, że Polsce jest dziś potrzebny prezydent, który będzie miał odwagę powiedzieć rządowi: „Nie podpiszę tej ustawy, bo ona jest społecznie szkodliwa”.

Na co zasługuje Podkarpacie?

– Polsce potrzebny jest dzisiaj prezydent odważny, który radzi się ekspertów, ale robi to w sposób otwarty. Jeżeli Polacy mnie wybiorą, natychmiast przy prezydencie RP powołana zostanie na powrót Narodowa Rada Rozwoju, która będzie skupiała ekspertów ze wszystkich dziedzin życia. Będą w niej samorządowcy, profesorowie, ludzie o różnych poglądach, po to, żeby kierunkować przyszły rozwój Polski, przygotowywać ekspertyzy i ustawy, by myśleć, jak poprawić byt Polaków – zapowiedział Andrzej Duda.

Na koniec znów skrytykował rząd Ewy Kopacz, że „likwiduje kopalnie”, a „nie przygotowuje projektów unowocześniających polską energetykę”. Duda gratulował podkarpackiemu PiS zwycięstwa w listopadowych wyborach. Stwierdził, że wizyta na Podkarpaciu go „natchnęła”.

– Musimy wygrać te wybory, bo Polska zasługuje na dobrą zmianę i Podkarpacie zasługuje wreszcie na rząd, który będzie je wspierał – zakończył.

Zobacz także

rzeszow.gazeta.pl

Gwarancje zatrudnienia, urlopy przedemerytalne. Porozumienie związkowców z rządem [SZCZEGÓŁY]

Jacek Madeja, 17.01.2015
W sobotę w Katowicach rząd i związkowcy podpisali porozumienie w sprawie ratowania górnictwa

W sobotę w Katowicach rząd i związkowcy podpisali porozumienie w sprawie ratowania górnictwa (GRZEGORZ CELEJEWSKI)

Sośnica-Makoszowy i Bobrek-Centrum do rozdzielenia, cztery zakłady przekazane do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, a potem sprzedane, wyższe odprawy i urlopy przedemerytalne. Znamy szczegóły porozumienia pomiędzy rządem a związkami górniczymi.
Po tygodniu rozmów i górniczych strajków w sobotę po południu udało się podpisać porozumienie.Rządowy plan naprawczy dla Kompanii Węglowej w pierwotnej wersji zakładał sprzedaż nowej, zawiązanej przez Węglokoks spółce celowej dziewięciu z 14 kopalń KW. Z pozostałych jedną miał kupić Węglokoks (Piekary), a kolejne cztery miały być przekazane Spółce Restrukturyzacji Kopalń – Bobrek-Centrum, Sośnica-Makoszowy, Pokój i Brzeszcze. Według związkowców oznaczałoby to likwidację tych kopalń.Wedle podpisanego dziś porozumienia kopalnia Sośnica-Makoszowy ma być rozdzielona na dwa odrębne zakłady, podobnie kopalnia Bobrek-Centrum. Gliwicki i zabrzański zakład połączono w jeden w 2005 roku, w tym samym czasie połączono bytomskie kopalnie Bobrek i Centrum.Cztery zakłady – Brzeszcze, Centrum, Makoszowy i Piekary – na krótko trafią do SRK, a potem przejmą je inwestorzy. Trzy z nich, oprócz kopalni Centrum, mają już potencjalnego inwestora. – Porozumienie jest tak skonstruowane, że plany naprawcze tych kopalń mają być uzgadniane ze związkami, a inwestorzy mają kupować zdrowe części zakładów – mówi szef śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” Dominik Kolorz.

Są gwarancje zatrudnienia

Reszta kopalń i zakładów będzie stopniowo przekazywana do nowej spółki, tzw. „Nowej Kompanii Węglowej”, która powstała w piątek podczas walnego zgromadzenia spółki Węglokoks. – Nowy podmiot będzie działał na początku na bazie tzw. kopalń rybnickich [Rydułtowy-Anna, Jankowice, Marcel i Chwałowice – przyp. red], a potem przejdą do niego wszystkie kopalnie i zakłady funkcjonujące w starej Kompanii Węglowej – mówi Kolorz.

Kolorz dodał też, że proces restrukturyzacji Kompanii Węglowej może być bolesny. – Są gwarancje zatrudnienia, nie powiem, że pracownicy będą zwalniani, ale wśród pracowników administracji być może trzeba będzie drastycznie zmienić system wynagradzania – mówi.

W treści porozumienia znalazł się także zapis, że zakład w Bobrku zostanie sprzedany spółce Węglokoks-Kraj.

Przedemerytalne urlopy i odpawy

W porozumieniu zabezpieczono los pracowników czterech kopalń, które trafią do SRK, a potem mają zostać sprzedane. Mają oni gwarancję pracy w kopalniach skarbu państwa, ale mogą też dobrowolnie odejść korzystając z pakietu osłonowego. Nie będzie jednorazowych odpraw dla pracowników dołowych, bo żadni pracownicy dołowi nie mają stracić pracy. Różnica jest taka, że zostały wprowadzone tzw. przedemerytalne urlopy górnicze dla pracowników zakładów przeróbki mechanicznej węgla, którzy mają trzy lata i mniej do emerytury. Podczas takiego urlopu będą dostawali wynagrodzenie w wysokości 75- proc. miesięcznej pensji i w tym czasie będą mogli podjąć pracę poza górnictwem. Górnicy dołowi, którym zostały cztery lata lub mniej do emerytury, jak w pierwszym projekcie, też mają prawo do takiego urlopu.

Oprócz tego zostały zwiększone zostały odprawy dla pracowników zakładów przeróbki mechanicznej węgla, administracji i powierzchni. Mogą oni skorzystać z odpraw w wysokości 12. miesięcznych pensji. Oprócz nich dostaną odprawy wynikające z kodeksu pracy, czyli może być to nawet 15. pensji.

Zobacz także

katowice.gazeta.pl

Jest porozumienie ws. górnictwa. Związkowcy w szampańskich nastrojach, premier: To dobry kompromis

jm, bed, pap, 17.01.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,97222,17269663,series.html?embed=0&autoplay=1
W Katowicach od kilku dni trwały rozmowy związkowców z rządem. W sobotę udało się dojść do porozumienia. – Zgodnie z tym, co już zostało wynegocjowane, nikt nie straci pracy i żadna kopalnia nie zostanie zamknięta – mówi Bogusław Ziętek, szef Sierpnia 80.
W nocy z piątku na sobotę zakończyła się kolejna runda prowadzonych w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim rozmów roboczego zespołu, w skład którego wchodzi po kilku przedstawicieli rządu i związków zawodowych.Wychodzący nocą z rozmów mówili o rodzącej się szansie na porozumienie, nie informując jednak o dotychczasowych ustaleniach. W sobotę przed południem rozmowy wznowiono.- Idziemy w dobrych nastrojach, wyspaliśmy się wreszcie. Mamy nadzieję, że dzisiaj podpiszemy dobre porozumienie dla załóg górniczych – mówił rano szef związku zawodowego Kadra Dariusz Trzcionka.Tylko dialog kończy się dobrzeZwiązkowcy już od rana byli w szampańskim nastroju i dawali do zrozumienia, że porozumienie wkrótce będzie gotowe. O godz. 16.40 w urzędzie wojewódzkim pojawiła się premier Ewa Kopacz. Zaakceptowała treść porozumienia. W Śląskim Urzędzie Wojewódzkim po godz. 17 odbyła się konferencja z udziałem premier Kopacz, pełnomocnika rządu ds. restrukturyzacji górnictwa Wojciecha Kowalczyka oraz szefa śląsko-dąbrowskiej Solidarności Dominika Kolorza.- Po wielu bojach najważniejsze jest to, że uratowaliśmy kopalnie, ale przed nami kupa roboty. Ja pragnę podziękować delegacji rządowej, wspólnie z nami doprowadzili do dobrego porozumienia, dobrego dla Śląska i Polski. Jestem przekonany, że już nigdy nie spotkamy się na tej sali. Tylko dialog kończy się dobrze – powiedział podczas podpisania porozumienia Kolorz.

Głos zabrał też abp Wiktor Skworc. – Chciałbym podziękować za wytrwały dialog – mówił.

Premier: To dobry kompromis dla polskiego górnictwa

Ewa Kopacz. – Kiedy w nocy z poniedziałku na wtorek rozstawaliśmy się, dziękowałam za 12 godzin merytorycznej dyskusji, dziś chciałam podziękować za wszystkie rozmowy i przede wszystkim za ten dobry kompromis dla polskiego górnictwa.

– Dziękuję wszystkim, którzy walczyli o Śląsk i o kopalnie, dzięki wam jest to porozumienie, obyśmy już nigdy takich protestów nie musieli robić, ale jeśli trzeba będzie, to one się powtórzą. Apeluję do górników – możecie spokojnie wracać do swoich domów i swoich rodzin – dodał Kolorz. Później wszystkie strony podpisały porozumienie.

Kolorz: To jest trudny program naprawczy

– Dziś możemy powiedzieć 47 tysiącom górników, którzy byli zatrudnieni w Kompanii Węglowej, że ten czas niespokojny się skończył, i dziś będą mogli w spokoju oglądać skoki narciarskie – mówiła podczas konferencji premier Kopacz, podkreślając, że od początku zależało jej na polskim węglu i górnikach, bo ma do ich pracy wielki szacunek. Premier podkreśliła też, że to dzięki piątkowej uchwale sejmu będzie możliwa pomoc górnictwu.

– To jest trudny program naprawczy. Pewnie nie zdarzy się tak, że nie będzie kogoś boleć. (…) Żałuję, że rozmowy musiały odbywać się pod pręgierzem strajków, manifestacji i wszystkiego co się działo. (…) Obyśmy już nigdy nie musieli przeżywać na Śląsku takich dramatów, jak przez ostatnie dni – mówił Dominik Kolorz. Wspomniał także, że program naprawczy Kompanii Węglowej jest „bardzo przyzwoity” i dzisiejsze porozumienie otwiera drogę do uzdrowienia reszty górnictwa – w tym JSW i KHW. – Umówiliśmy się, że tam też będziemy rozwiązywać sytuację w duchu dialogu – podkreślił dodając, że górnictwo będzie teraz mocno połączone z energetyką.

– Chcę żeby tu na Śląsku biło serce polskiego przemysłu. Chcę by to tu na Śląsku powstało centrum polskiego przemysłu – podkreślała Kopacz mówiąc, że w marcu rozpoczną się dalsze rozmowy o uzdrawianiu górnictwa, i ze związkowcami, i z samorządami.

– Wszyscy jak tutaj jesteśmy wiemy, że polskie górnictwo, które ma przed sobą przyszłość, to jest zdrowe, ekonomiczne przedsiębiorstwo, które będzie gwarantować miejsca pracy, a gwarantem tego porozumienia będą oczywiście związki zawodowe i strona rządowa, ale wierzcie mi państwo, gwarantem tego porozumienia będą przede wszystkim górnicy, którzy ostatnie dni byli tam na dole i manifestowali swoje niezadowolenie – mówiła Kopacz.

Sośnica-Makoszowy i Bobrek-Centrum do rozdzielenia

Rządowy plan naprawczy dla Kompanii Węglowej w pierwotnej wersji zakładał sprzedaż nowej, zawiązanej przez Węglokoks spółce celowej dziewięciu z 14 kopalń KW. Z pozostałych jedną miał kupić Węglokoks (Piekary), a kolejne cztery miały być przekazane Spółce Restrukturyzacji Kopalń – Bobrek-Centrum, Sośnica-Makoszowy, Pokój i Brzeszcze. Według związkowców oznaczałoby to likwidację tych kopalń.

Nie znamy jeszcze dokładnej treści podpisanego dziś porozumienia, ale z częściowych informacji wynika, że kopalnia Sośnica-Makoszowy ma być rozdzielona na odrębne ruchy, podobnie kopalnia Bobrek-Centrum.

Cztery zakłady – Brzeszcze, Centrum, Makoszowy i Piekary – na krótko trafią do SRK, a potem przejmą je inwestorzy. Trzy z nich, oprócz ruchu Centrum, mają już potencjalnego inwestora. – Porozumienie jest tak skonstruowane, że plany naprawcze tych kopalń mają być uzgadniane ze związkami, a inwestorzy mają kupować zdrowe części zakładów – mówi szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności Dominik Kolorz.

Są gwarancje zatrudnieniaReszta kopalń i zakładów będzie stopniowo przekazywana do nowego podmiotu, który powstał w piątek podczas walnego zgromadzenia spółki Węglokoks. – Nowy podmiot będzie działał na początku tzw. kopalń rybnickich [Rydułtowy-Anna, Jankowice, Marcel i Chwałowice – przyp. red], a potem przejdą do niego wszystkie kopalnie i zakłady funkcjonujące w starej Kompanii Węglowej – mówi Kolorz.Kolorz dodał też, że proces restrukturyzacji Kompanii Węglowej może być bolesny. – Są gwarancje zatrudnienia, nie powiem, że pracownicy będą zwalniani, ale wśród pracowników administracji być może trzeba będzie drastycznie zmienić system wynagradzania- mówi.W treści porozumienia znalazł się także zapis, że ruch Bobrek zostanie sprzedany spółce Węglokoks-Kraj.Grzesik: To jest nasze wspólne zwycięstwo– To dla nas wielkie wydarzenie, dziękuję ludziom, strajkującym na dole, właśnie do nich jedziemy, bo akurat jestem w Zabrzu, przy kopalni Makoszowy – mówił w TVP Info Piotr Duda. – To dziś w Zabrzu policja nas prowokowała i widziałem to na własne oczy. Nie było żadnych podstaw, żeby policja wkraczała i to przeciwko nie tylko górnikom, ale też kobietom i dzieciom. Cieszymy się jednak z porozumienia i nic tego nie przyćmi – mówi Duda.

Inni związkowcy już rano ogłaszali sukces. – Nastroje są bardzo dobre, jesteśmy bardzo blisko wypracowania porozumienia. Zgodnie z tym, co już zostało wynegocjowane, nikt nie straci pracy i żadna kopalnia nie zostanie zamknięta – mówił Bogusław Ziętek, szef Sierpnia 80.

Równie optymistycznie wypowiadał się Jarosław Grzesik, szef górniczej „Solidarności”. – Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w protestach i nas wspomagali, to jest nasze wspólne zwycięstwo – powiedział.

Związkowcy nie chcieli mówić o szczegółach ustaleń. Według nieoficjalnych informacji z rozmów rząd wycofał się z planów likwidacji kopalń – co było najważniejszym postulatem związkowców – na rzecz daleko idącej restrukturyzacji tych zakładów.

O porozumieniu pisał też na swoim blogu wicepremier, minister gospodarki Janusz Piechociński. – Wczoraj i dzisiaj od rana w Kancelarii PRM na bieżąco, w licznym składzie, analizowaliśmy przebieg negocjacji z reprezentacją związkową Kompanii Węglowej. Zakończyliśmy pracę pół godziny temu. Zanosi się na to, że nastąpiło ostateczne zbliżenie stanowisk i dzisiaj po południu zostanie podpisane porozumienie. Kluczowe dla porozumienia były zapisy w przyjętej w tym tygodniu ustawie – napisał w sobotę po południu.

Jeszcze przed sobotnim spotkaniem szef śląsko-dąbrowskiej „S” Dominik Kolorz zdradził, że przedmiotem rozmów poza utrzymaniem miejsc pracy było to, w jaki sposób przeprowadzić procesy naprawcze najsłabszych kopalń; innym tematem byli potencjalni inwestorzy.

– Chodzi o porozumienie, dzięki któremu wygranymi będą górnicy, a nie my, uczestniczący w tym spotkaniu – podkreślał szef „Solidarności” z kopalni Brzeszcze Stanisław Kłysz.

Strajk i marsze w śląskich miastach

Śląski Urząd Wojewódzki poinformował, że w sobotę rano w 20 kopalniach protestowało 2249 górników, z czego ponad 1600 na powierzchni. Jako pierwsi akcję rozpoczęli przed kilkoma dniami górnicy z czterech kopalni przewidzianych do likwidacji, później dołączyli do nich pracownicy innych zakładów KW oraz innych spółek węglowych.

W piątek plan dla Kompanii Węglowej skrytykowali wojewódzcy radni, którzy przyjęli uchwałę w tej sprawie na nadzwyczajnej sesji. Wezwali rząd do stworzenia długofalowej polityki dla naprawy branży, zamiast doraźnych działań.

Każdego dnia w śląskich miastach są też organizowane pikiety, marsze i blokady dróg. Kolejny odbył się w sobotę w Zabrzu. Wzięło w nim kilka tysięcy ludzi, doszło do zadymy z policją. Manifestacja odbyła się w Zabrzu, bo dziś w mieście odbywa się gala wręczenia Laurów Umiejętności i Kompetencji. Główny Laur został przyznany prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, ale – jak przekazali organizatorzy – nie będzie on uczestniczył w uroczystości ze względu na inne obowiązki.

Zobacz także

katowice.gazeta.pl

1 thoughts on “Śląsk (17.01.15)

  1. Pingback: Lewica, europocentryzm, górnictwo i PiS u władzy | Hairwald

Dodaj komentarz