Hairwald

W ciętej ranie obecności

Archive for the category “Europa”

Tomasz Piątek z Nagrodą Wolności, PiS chciał storpedować laur, jak kiedyś komuchy Nobla dla Wałęsy

Andrzej Przyłębski, ambasador RP w Berlinie, zaapelował do niemieckiej fundacji, by nie przyznawała nagrody Tomaszowi Piątkowi, autorowi książki „Macierewicz i jego tajemnice”. W uzasadnieniu apelu napisał, że „wybór laureata szkodzi dobrym stosunkom polsko-niemieckim”. I zapewniał, że wolność mediów w Polsce nie jest ograniczona.

Tomasz Piątek w swojej książce „Macierewicz i jego tajemnice” rzucił światło na nieznane wcześniej powiązania byłego ministra obrony Antoniego Macierewicza z Rosją. Polityk pozwał potem dziennikarza (m.in. o publiczne znieważenie lub poniżenie konstytucyjnego organu RP), jednak prokuratura umorzyła postępowanie.

Niemcy doceniają Piątka

Niemiecka fundacja Medienstiftung der Sparkasse Leipzig, która wyróżniła Piątka za tę właśnie publikację, co roku nagradza dziennikarzy pracujących na rzecz wolności prasy. Przewodniczący organizacji podkreślił, że wyróżnienie dla Piątka to „wyraz solidarności z dziennikarzami w Polsce, którzy domagają się prawa dla nieograniczonego dostępu do informacji oraz wolności i niezależności mediów”. Zaznaczył też, że pomimo ciężkich warunków pracy Piątek nie dał się zastraszyć.

Sam laureat zadeklarował, że otrzymane w ramach nagrody 30 tys. euro przeznaczy na wspieranie niezależnego dziennikarstwa w Polsce i poza nią. Na swoim profilu na Facebooku napisał: „Tak się składa, że w dniu przyznania nagrody uczestniczyłem w konferencji z udziałem dziennikarzy z całej Europy. Z ich relacji wynika, że wolność słowa i prawo do prawdy w wielu europejskich krajach są zagrożone. (…) Jeśli chcemy zachować w przyszłości wolne społeczeństwo i wolne media, potrzebujemy mobilizacji. Potrzebujemy niezależnych dziennikarzy”.

Przyłębski nieudolnie próbował wpływać na decyzję fundacji

Dziś „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że przyznanie nagrody Piątkowi próbował zablokować Andrzej Przyłębski, ambasador RP w Berlinie oraz mąż prezes Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. O sprawie pierwszy poinformował ukazujący się w Lipsku dziennik „Leipziger Volkszeitung”. W liście do fundacji przyznającej to wyróżnienie Przyłębski pisze: „Fakt, że nagroda finansowana z niemieckich środków publicznych ma służyć krytyce polskiego rządu i kwestionować demokrację w Polsce, jest w tym przypadku szczególnie oburzający”. W liście zapewniał też, że wolność mediów w Polsce nie jest ograniczona, na co dowodem ma być rola, jaką odgrywają w Polsce niemieckie koncerny medialne.

Kopię jego apelu otrzymały również władze landu Saksonii. Zignorowały go jednak, podobnie jak przedstawiciele fundacji Medienstiftung der Sparkasse Leipzig.

„Nie można krytykować kraju, w którym się pracuje”

To nie pierwsze kontrowersyjne zachowanie Przyłębskiego. Przypomnijmy, że zaraz po zaprzysiężeniu w 2016 r. udzielił wywiadu polskojęzycznej audycji publicznego radia WDR. Dyplomata zarzucił prezydentowi Niemiec niezrozumienie sytuacji w Polsce, a mediom – antypolskie fobie. Oskarżył też prezesa niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, że przedstawił Polskę jako państwo autorytarne oraz że wzmacnia „niewspółmiernie ostrą” krytykę Polski. Ryszard Schnepf, były ambasador w USA, komentując wówczas te słowa, zauważył: – Nie można krytykować kraju, w którym się pracuje. To podstawowa i fundamentalna zasada. Wejście na wojenną ścieżkę z miejscowymi władzami uniemożliwia skuteczną pracę.

Wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans dołącza do rywalizacji o stanowisko przyszłego przewodniczącego KE – informuje we wtorek wieczorem portal „Politico”.

Portal opublikował list, jaki do szefa Partii Europejskich Socjalistów Sergeja Staniszewa wysłała przewodnicząca Socjaldemokratycznej Partii Niemiec Andrea Nahles. Deklaruje ona w nim poparcie dla kandydatury Timmermansa w wyścigu o fotel szefa KE.

>>>

Kukiz’15 testuje prawdomówność PiS – powtarza jego wniosek o sejmową komisję śledczą ds. afery podsłuchowej z 2014 r.

(…)

GRA NAGRANIAMI

Mimo upływu ponad czterech lat od opublikowania pierwszych nagrań opinia publiczna wciąż nie ma pełnej wiedzy dotyczącej m.in. tego, ile jest nagrań, kto został nagrany, na czyje zlecenie i w czyich rękach znajdują się lub znajdowały taśmy. A także czy nagrania mogą lub mogły być narzędziem szantażu – wskazuje klub Pawła Kukiza we wniosku, który jest wersją lekko zmodyfikowanego projektu PiS z września 2014 r.

(…)

Dziś Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga prowadzi nowe śledztwo dotyczące potajemnych nagrań (tzw. mała afera taśmowa). Bada nagrania, których istnienie wyszło na jaw po zamknięciu głównego śledztwa. Także w tym postępowaniu podejrzani są Falenta, jego szwagier i kelnerzy (Falenta ma już 11 zarzutów za taśmy, które ujawniły media po zamknięciu głównego śledztwa).

>>>

Duda w pośpiechu powołujący sędziów SN, żeby zdążyć przed budzącym strach werdyktem TSUE. Tak się nie zachowuje dojrzały człowiek i odpowiedzialna głowa poważnego, dumnego państwa, ale amoralny i gardzący prawem drobny cwaniak.

Holtei

Sam premier Mateusz Morawiecki opowiada (i to na Kasprowym Wierchu), jakim to narodowym sukcesem jest bliskie ponoć odkupienie przez państwowy Polski Fundusz Rozwoju od międzynarodowego funduszu Mid Europa Partners niemal 99,8 proc. udziałów w Polskich Kolejach Linowych. Nazywa PKL „narodowym diamentem”, a operację przedstawia w kategoriach odzyskiwania ojcowizny (cytuje ochoczo anonimowego górala, który miał go oświecić, że „jakby nasi poprzednicy (czyli PO) dłużej rządzili, to sprzedaliby całe Tatry”.

Zakopane – bardzo wątpliwy kurort

Szef rządu podkreśla też oczywiście, że wielki udział w „walce” (bo i takie słowo pada) o „polską własność” (kolejne znamienne sformułowanie) miał prezes Jarosław Kaczyński. Z mniejszą ochotą premier odpowiada jednak na pytanie o wymierne strony transakcji. Ogranicza się do enigmatycznego – zwłaszcza jak na eksbankowca – sformułowania, że cena była „bardzo dobra”. Podobnie tajemniczy jest w tej materii prezes PFR Paweł Borys.

Za ile odkupili PKL?

Warto więc zauważyć, że należące do PKP Polskie Koleje Linowe zostały w 2013 r. – wraz z kolejką linową na…

View original post 3 743 słowa więcej

Przez PiS Polska jest wykluczana ze struktur europejskich

„Kłamstwa, którymi operuje nie tylko premier Morawiecki, wszyscy politycy PiS zaangażowani w tę kampanię, przekraczają nie tylko granice dobrego smaku i przyzwoitości, ale w ogóle deformują rzeczywistość i historię. Składamy pozew w trybie wyborczym. Będziemy żądać przeproszenia, sprostowania tych kłamstw, a także gratyfikacji finansowej na WOŚP” – zapowiedział lider PO Grzegorz Schetyna. Pozew trafi we wtorek do Sądu Okręgowego w Warszawie.

Chodzi o wypowiedź Mateusza Morawieckiego na wiecu wyborczym PiS w Świebodzinie w sprawie budowy dróg w czasie rządów Platformy Obywatelskiej. Premier twierdził, że nie budowano wtedy żadnych dróg i mostów. O tym skandalicznym wystąpieniu w artykule „Z Morawieckim już nie daje się wytrzymać. To notoryczny kłamca”.

Schetyna przypomniał, że sam, jako wicepremier i szef MSWiA w rządzie Donalda Tuska, realizował program budowy dróg lokalnych, tzw. schetynówek. – „Ten program trwał tak naprawdę całe osiem lat. On różnie się nazywał, ale był kontynuowany wtedy, kiedy było bardzo ciężko, kiedy przyszedł kryzys finansowy. To było ponad 15 tys. przebudowanych i wyremontowanych dróg, i tych powiatowych, i gminnych” – stwierdził przewodniczący PO. Przeznaczono na to ponad 5 mld zł.

Zgodnie z Kodeksem wyborczym, sąd rozpoznaje wniosek złożony w trybie wyborczym w ciągu 24 godzin.

W ciągu następnych 24 godzin strony mają czas na złożenie zażalenia do sądu apelacyjnego, który rozpoznaje je w ciągu 24 godzin. Od postanowienia sądu II instancji nie przysługuje skarga kasacyjna i podlega ono natychmiastowemu wykonaniu.

Poseł Stanisław Pięta „zasłynął” w maju jako bohater afery obyczajowej. O jego romansie – żonatego mężczyzny o bardzo konserwatywnych poglądach – zrobiło się głośno po publikacji „Faktu”. Okazało się także, że poseł obiecywał kochance nie tylko założenie z nią rodziny, o czym w artykule „Jak poseł Pięta załatwiał kochance pracę w PKN Orlen”.

Po ujawnieniu afery PiS zawiesił posła Piętę w prawach członka partii i klubu oraz odwołał go z komisji śledczej ds. Amber Gold i Komisji ds. Służb Specjalnych. Członkowie tych komisji mają dostęp do ściśle tajnych dokumentów. – „Osoby, które zasiadają w Komisji ds. Służb Specjalnych i mają certyfikat dostępu, nie mogą być podatne na szantaż. Służby powinny wszcząć kontrolę certyfikatu posła Pięty” – mówił Adam Szłapka z Nowoczesnej.

Mimo to, jak ustaliła Rzeczpospolita, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie odebrała posłowi Pięcie certyfikatu dostępu do informacji niejawnych.

Na pytanie rp.pl, dlaczego -zespół prasowy ABW poinformował, że nie może odpowiedzieć, zasłaniając się… ustawą o ochronie informacji niejawnych.

Nowa Krajowa Rada Sądownictwa została zawieszona w prawach członka Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa (ENCJ). Rady z innych państw nie chcą współpracować z polską Radą, bo uznają ją za narzędzie rządu

O losie KRS przesądziło głosowanie na nadzwyczajnym posiedzeniu Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa zwołanym w poniedziałek w Bukareszcie. Uczestniczyli w nim przedstawiciele rad sądownictwa z 22 państw Europy. W głosowaniu większość opowiedziała się za wnioskiem zarządu ENCJ o zawieszenie członkostwa Polaków.

Każdemu członkowi ENCJ przysługuje sześć głosów. Za zawieszeniem Polaków oddano 100 głosów przy sześciu głosach przeciwnych i dziewięciu wstrzymujących się. Głosowanie było niejawne, ale wynik wskazuje, że tylko przedstawiciel KRS był za niezawieszaniem polskiej Rady.

KRS zawieszono, bo polska Rada nie spełnia już podstawowego warunku, który – zgodnie ze statutem organizacji – muszą spełniać wszyscy jej członkowie.

„Nie jest instytucją niezależną od władzy wykonawczej oraz ustawodawczej i co za tym idzie – nie gwarantuje już, że będzie wspierać sądownictwo w misji niezależnego sprawowania wymiaru sprawiedliwości” – uznał w sierpniu zarząd ENCJ. Pod tym stanowiskiem podpisali się przedstawiciele rad sądownictwa z Holandii, Belgii, Chorwacji, Anglii i Walii, Włoch, Litwy oraz Portugalii.

‼️ Jedynym krajem, który zagłosował przeciwko zawieszeniu polskiej KRS w prawach członka ENCJ była Polska. Wstrzymali się . Bułgarzy

Europejska Sieć Rad Sądownictwa zawiesiła polski Komitet Rozbiórki Sądownictwa, czyli przejętą przez polityków Krajową Radę Sądownictwa.

– W ostatnich 10 latach dziewięciu księży diecezji płockiej wykorzystało seksualnie szesnaścioro małoletnich – takie dane na poniedziałkowej konferencji prasowej podał biskup Piotr Libera. I dodał: – Odczuwam upokorzenie, zawstydzenie i gniew, że coś takiego miało miejsce. Ma miejsce. Przed oczyma mam przede wszystkim niewinne ofiary tych nadużyć. Przepraszam za łzy i cierpienia, które spowodowali księża, którzy sprzeniewierzyli się swemu powołaniu.

Do zwołania konferencji skłonił go skierowany niedawno przez papieża Franciszka „List do Ludu Bożego”, a także odprawiane 14 września nabożeństwa pokutne za ofiary przestępstw seksualnych księży wobec nieletnich.

– Od samego początku mojego pobytu w Płocku, od czerwca 2007 r., wydałem wojnę przestępcom. Nie uchylamy się od odpowiedzialności, egzekwowanie zasady „zero tolerancji” wobec zachowań pedofilnych wśród duchownych było i jest moim priorytetem. Powtórzę za papieżem Benedyktem: „Nie pozwolę, by przestępstwo pedofilii spenetrowało wewnętrzny świat wiary” – zwracał się do dziennikarzy ordynariusz diecezji. I kontynuował:

W diecezji płockiej nie ma miejsca na przestępstwa seksualne duchownych wobec małoletnich, niezależnie od tego, czy jest to jeden czy pięć przypadków, czy dopuścił się ich „szeregowy” ksiądz czy ksiądz kanonik. Liczą się przede wszystkim ofiary, ich ochronę i dobro stawiam na pierwszym miejscu. Skala krzywd, jakich doznały, jest wielka. To nie złamana kość czy siniak, to głęboka rana psychiczna, z którą trzeba żyć latami.

>>>

Orbanowi zmiękła rura, zmienił część kontrowersyjnych zapisów w konstytucji

Viktor-Orban

Bożyszcze polskiej prawicy Viktor Orban, premier Węgier, wymiękł pod naciskiem Brukseli, zmienił część kontrowersyjnych zapisów w konstytucji, które władze UE uznały za niezgodne z prawem unijnym.

Orbán wcześniej twierdził, że poprawki jakich dokonał w Konstytucji Węgier nie łamią ani prawa unijnego, ani nie ograniczają demokracji w jego kraju. Według niego Bruksela bezpardonowo atakowała Węgry tylko za to, że te prowadzą konserwatywną, a nie liberalną politykę.

Zmiany, jakie podjął parlament węgierski dotyczą zaostrzenia prawa i jego arbitralnego stosowania (takie pomysły też ma Jarosław Kaczyński). Usunięto z ustawy zasadniczej zapis pozwalający urzędnikom na kierowanie spraw do dowolnych sądów. Rząd nie będzie już też mieć możliwości obciążenia dodatkowym podatkiem swoich obywateli (kłania się domiar Kaczyńskiego, o którym mówił w Krynicy) w przypadku nałożenia przez UE kary finansowej na Węgry (np. za przepisy będące sprzeczne ze standardami europejskimi). Trzeci zmieniony zapis w konstytucji dotyczy zakazu reklamowania się przez partie podczas kampanii w telewizjach prywatnych (Kaczyńskiego stosunek do np. TVN także jest podobny); również on został zniesiony, choć z zastrzeżeniem, że te stacje, które zdecydują się na emisję partyjnych spotów, będą to musiały robić za darmo.

Pozostało do zmienienia przez Orbana jeszcze kilka punktów w konstytucji. Przede wszystkim zapisy nakazujące absolwentom państwowych uczelni odpracowanie nauki w kraju pod rygorem kar finansowych oraz zapis zakazujący koczowania bezdomnym w miejscach publicznych.

To dobra nauczka dla Kaczyńskiego, który bredzi o państwie zamordystycznym i podporządkowanym konserwatywnym wartościom. Bruksela przydepnie trochę, to prawicy mięknie rura.

Prof. Marcin Król: Koniec multikulti, bo Europa siebie nie rozumie

prof

Od lat 70. XX wieku wielokulturowość była nie tylko faktem w takich krajach jak Stany Zjednoczone, ale także normą. Trzeba ją było popierać, co miało urok polegający na promowaniu różnorodności. Należało zarazem szanować wielokulturowość, gdyż stanowiła ona wyraz zróżnicowanych „tożsamości” rozmaitych grup społecznych, przede wszystkim narodowych i plemiennych, ale też obyczajowych, seksualnych czy pokoleniowych.

W pewnym momencie liczba publikacji i konferencji na temat multikulti przekroczyła wszelkie rozsądne granice i wiele osób (w tym ja) zaczęło ironizować na temat tej kolejnej mody czy wręcz obsesji.

Jednak w ostatnich latach mamy do czynienia z dwoma zjawiskami, które pokazują, iż wielokulturowość, pod warunkiem że – jak wszystko – traktowana z umiarem, była lepsza od tego, z czym mamy dzisiaj do czynienia. Pierwsze z tych zjawisk to zastąpienie wielokulturowości mało krytyczną akceptacją wszystkich fenomenów kultury, obojętnie, skąd pochodzą, jaki jest ich kontekst polityczny, społeczny, duchowy czy religijny. Innymi słowy, równie dobre są skandynawskie powieści, irańskie filmy, hinduska muzyka i wschodnie lecznictwo. Równie dobre to znaczy także, że nie mamy żadnej skali ocen związanych z naszą kulturą (czyli europejską), ale wszystko, co dobre – jest dobre, nawet jeżeli nie bardzo wiemy, dlaczego jest dobre. Żaden produkt kultury nie jest związany z jakąkolwiek tożsamością, wszystkie są zatem porównywalne i niespecyficzne. Doskonałym przykładem są Literackie Nagrody Nobla przyznawane w ostatnich latach.

Drugim zagrożeniem dla wielokulturowości jest monokulturowość związana z nieporadnymi intelektualnie, ale coraz częściej zaskakująco nośnymi ideami nacjonalistycznymi. Wielokulturowość w pewnym stopniu wyrastała ze sprzeciwu w stosunku do niego. Jednak nie tylko nacjonalizm jest przeciwny wielokulturowości. Coraz częściej, czy to z okazji analizy społeczności imigrantów w różnych europejskich krajach, czy to w sformułowaniach – i to czasem oficjalnych – przywódców w krajach islamu, mamy do czynienia z wrogością w stosunku do innych kultur czy cywilizacji. Od setek lat ta wrogość islamu – w każdym razie w sformułowaniach jego liderów – wobec kultury czy duchowości Zachodu nie była tak silna jak ostatnio. I nie myślę tu o terroryzmie, lecz o islamskim centrum.

Wielką i w czasach mody niedocenianą zaletą idei wielokulturowości była – jak to z samej nazwy wynika – świadomość, że istnieje wiele kultur, ale są to kultury odmienne. Do przesady posuwali się ci, którzy sądzili, że nie tylko są odmienne, ale całkowicie równoważne, czyli równie wartościowe. Nie chodzi tu o podkreślanie zalet europocentryzmu, chociaż nawet przy istnieniu i akceptowaniu istnienia wielu kultur nasza kultura właśnie jako nasza jest nam najbliższa, a przynajmniej być powinna. Chodzi raczej o to, że kultury reprezentują czy też promują konkretne wartości i z pewnymi wartościami – jako ludzie Zachodu – po prostu nie możemy się zgadzać. Na przykład z traktowaniem kobiet przez prawo w niektórych krajach islamu czy też z obyczajami kulinarnymi i zjadaniem kochanych przez nas zwierząt w niektórych państwach Dalekiego Wschodu. Znakomicie pisał o tym Leszek Kołakowski w eseju „Szukanie barbarzyńcy”.

Jeżeli zachować roztropność, to wielokulturowość była znacznie trafniejszą ideą niż dzisiejsza postwielokulturowość (jakież to pojęcia wymyślają uczeni!), czyli nie tylko rezygnacja z osadzania rozmaitych ciekawych i czasem ważnych dzieł kultury w tejże kulturze na rzecz rezygnacji z odróżniania kultur. Czasem jest to wyrazem niezrozumiałej fascynacji dziełami innych kultur bez znajomości kontekstu, w jakim powstały, co oznacza zawsze nieuchronne nieporozumienie. Zgoda, może mi się podobać rysunek japoński, ale podoba mi się z punktu widzenia mojej kultury, gdyż nie wiem, co on znaczy i jaki ma sens w obrębie kultury japońskiej, i nie powinienem udawać, że wiem. Kiedy indziej jest to przypadek znacznie gorszy. Otóż ubóstwo kultury europejskiej, jej niskie loty, brak wymiaru transcendentnego oraz nikła pomysłowość jej twórców sprawiają, że podoba nam się to, co jest inne, bo sami nie potrafimy już się zdobyć na taką głębię czy na taki poziom intensywności wzruszenia.

Ciekawe, że postwielokulturowość staje się coraz bardziej powszechna w tych samych społeczeństwach, które mają bardzo trudne doświadczenia z odmiennością kultur i to często takie, z którymi nie bardzo potrafią sobie poradzić. Chodzi głównie – chociaż nie wyłącznie – o imigrantów, którzy wprawdzie pracują i są potrzebni, ale nie mają intencji włączyć się w kulturę czy nawet politykę kraju, do którego przyjechali. Sprawiają oczywisty kłopot, nie tylko dlatego, że muszą dostawać takie same świadczenia jak wszyscy inni obywatele (edukacja, opieka zdrowotna), lecz także dlatego, że nikt nie wie, jak ich włączyć do społeczeństwa, do wspólnoty, jak ich poddać tym samym prawom, co innych obywateli. Zjawisko to w wyjątkowo intensywnej postaci widzimy w Holandii, lecz także w Niemczech i we Francji. Oczywiście, można stosować rozmaite formy miękkiego przymusu (np. jest nim nauka historii danego kraju), ale w liberalnym zachodnim świecie nie budzi to entuzjazmu, a ponadto istnieją poważne wątpliwości, czy przynosi to pożądane rezultaty.

Przecież – a chodzi tu najczęściej o muzułmanów – w ich krajach propagowana jest otwarcie postawa antyzachodnia. Czemuż mieliby nagle stawać się ludźmi Zachodu? A czy można sobie pozwolić na obecność takich ludzi i to obecność milionową? Nikt nie odważa się nawet zaryzykować jednoznacznej odpowiedzi, a nieliczni ryzykanci natychmiast – i często słusznie – są uważani za radykałów, co w Europie szybko prowadzi do potępienia i nawet do oskarżenia o tendencje rasistowskie czy też faszystowskie.

Ale – pada odpowiedź – za Samuelem Huntingtonem i jego „Zderzeniem cywilizacji”: jeżeli różnice cywilizacyjne są faktem, a mogą przerodzić się we wrogość, czy jest jakikolwiek sens w wielokulturowości, czy w ogóle tolerancji innej niż milczenie? Czy zatem mamy potencjalnych wrogów traktować jak współobywateli, jeżeli nie jako braci? A zatem najlepiej wrócić do korzeni, do naszych mitów, naszych symboli, naszych już niekoniecznie europejskich, lecz narodowych tradycji. Okazuje się jednak szybko, że nie bardzo jest do czego wracać. Jeżeli nawet pojawiają się dzieła kultury pochodzące z konkretnych i dotychczas mało na Zachodzie znanych terytoriów Europy, jak szwedzkie powieści sensacyjne, to powrót do tradycji okazuje się wykrywaniem nazistowskiej kolaboracji Szwedów. Bo też dumne słowa o silnych europejskich korzeniach są na ogół równie dumne jak puste. Nawet tradycja chrześcijańska – jak było widać przy okazji sporów o preambułę do konstytucji europejskiej – nie stanowi elementu z przeszłości jednoczącego europejską kulturę. A już wiek XX – to tylko ciąg zdarzeń, myśli i zachowań, o których należy pamiętać, ale nie dla chluby.

Codzienna obserwacja psychologiczna pokazuje, że znacznie lepiej nam znaleźć porozumienie z innymi, jeżeli dobrze wiemy, kim sami jesteśmy, jeżeli w miarę komfortowo czujemy się sami z sobą. Fenomen postwielokulturowości wynika z tego, że nie czujemy się w Europie dobrze z samymi sobą, a zarazem nie wiemy, jak sobie z tym dyskomfortem poradzić.

Nie znajduje już zastosowania bowiem żadna z metod: ani uznanie reszty świata za pogan lub barbarzyńców, ani oświeceniowe zainteresowanie czerwonymi i czarnymi, jako cudami natury czy też rozrywką dla pań, ani imperialistyczne „brzemię białego człowieka”. A wielokulturowość była ostatnią rozsądną – czasem przesadną – próbą rozwiązania tego dyskomfortu. Obecnie jest znacznie gorzej: albo uznajemy, że innych nie ma, co jest nieprawdą, albo że nie należy ich wpuszczać (ani fizycznie, ani duchowo), co może prowadzić tylko do nieszczęścia.

Marcin Król

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna

Post Navigation