Hairwald

W ciętej ranie obecności

Lis – IV RP i pół

Tomasz Lis: Rzeczpospolita IV i pół

Może znowu musimy dostać solidnie w łeb, by się zreflektować, że chociaż może być lepiej, to może być i gorzej, dużo gorzej.

Ostatnie działania premiera Tuska i deklaracje prezesa Kaczyńskiego pokazują, jaki wybór mają Polacy. Z jednej strony państwo zwykle nieporadne i czasem wobec obywatela aroganckie. Z drugiej – państwo bezrozumne i bezlitosne.

Zwolennicy rządowych propozycji w sprawie OFE mają parę racjonalnych argumentów. Sprawiają jednak wrażenie, że nie dostrzegają, co jest jej istotą. A jest nią potężny cios wymierzony przez państwo w zaufanie obywateli do tego państwa. Dlatego skutki zmian odczują nie tylko przyszli emeryci, nie tylko giełda i nie tylko cała gospodarka. Fundamentem Polski obywatelskiej musi być elementarne zaufanie społeczeństwa do władzy. Państwo je zawiodło. Rewanż nastąpi. Ale jeśli czyni tak państwo rządzone przez partię podobno obywatelską, a kiedyś nawet dość liberalną, to czego się spodziewać po zaprzysięgłych etatystach i genetycznych zamordystach?

Czytaj też: Kaczyński: Nie zrezygnowałem z IV RP

O ile w przypadku premiera Tuska państwo pada czasem ofiarą jego oportunizmu, o tyle w przypadku rządów prezesa Kaczyńskiego państwo posłużyłoby do nadawania państwowej sankcji jego obsesjom. Państwo Tuska często marnie wywiązuje się z obowiązków sługi, państwo Kaczyńskiego doskonale wywiązałoby się zapewne z roli oprawcy.

Deklaracje pana prezesa w sprawie de facto lustracji polskich przedsiębiorców są wstrząsające. W czasach IV RP nasz Saint-Just z CBA groził Kulczykowi, Gudzowatemu i Krauzemu.Przestępująca z nóżki na nóżkę w niecierpliwym oczekiwaniu na władzę Rzeczpospolita IV i pół grozi wszystkim przedsiębiorcom. Kto nie z nami, ten przeciw nam.

Kaczyński mówi, że polski biznes stał się przystanią dla ludzi PRL. Trudno nie odnieść wrażenia, że jego głowa stała się przystanią dla mentalności PZPR-owskich aparatczyków. Oni też, w imię ludu pracującego miast i wsi, łamali kości spekulantom i piętnowali prywaciarzy. Teraz będzie to samo plus kontrole, domiary i nadzór właściwej wysokości podwyżek. Pachnie PRL bis. Z małą modyfikacją. W PRL bis władza będzie bardziej empatyczna. Prezes ma bowiem dar wywabiania plam w życiorysie. PZPR-owska legitymacja nie będzie obciążeniem dla tego, kto będzie naszym biznesmenem, naszym ministrem skarbu, naszym wiceministrem sprawiedliwości czy skarbnikiem naszego PiS.

Niektórzy twierdzą, że Jarosław Kaczyński strzelił sobie w stopę, unicestwiając wizerunek sprzyjającego biznesmenom umiarkowanego polityka. Może tak. A może nie. To wyłącznie kwestia tego, dla ilu Polaków prostacki populizm jest odstręczający, a dla ilu ma niezaprzeczalny urok. Ilu Polaków tęskni za prawdziwie ludową sprawiedliwością, za tym narodowokatolickim bolszewizmem, oczywiście „w imię Boga wszechmogącego”.

Państwo Platformy Obywatelskiej bywa irytujące w swej dezynwolturze i nieporadności. Jest jednak państwem może koślawej, ale jednak normalności i umiaru. W ewentualnejRzeczypospolitej IV i pół umiaru i powściągliwości by nie było. Ostateczną instancją byłby w tym państwie nieomylny wódz, a wódz akurat umiaru i powściągliwości nie ceni sobie jakoś nadzwyczajnie. Tak czy owak, dostaniemy, co chcemy. Być może Polakom zaczęła się nudzić normalność, być może zaczęła nas nużyć niedoskonałość, być może gwałtownie rośnie tęsknota za radykalizmem, prostymi receptami i tyleż prostymi, co fałszywymi odpowiedziami na najbardziej skomplikowane pytania. Może znowu musimy dostać solidnie w łeb, by się zreflektować, że chociaż może być lepiej, to może być i gorzej, dużo gorzej. Może musimy sobie jeszcze raz pokazać, że Polak i po szkodzie głupi. Zawsze będzie można potem polamentować, jaki to los dla nas niełaskawy. Oczywiście, lamentowi nie będzie towarzyszyła refleksja, że to żaden los, że sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.

Hasło polityka ciepłej wody w kranie może powodować znudzenie. Bo jest defensywna, minimalistyczna, absolutnie nie na miarę wyzwań stojących przed Polską. Byłoby jednak dobrze, gdyby alternatywą dla polityki ciepłej wody w kranie nie była polityka fundowania obywatelom serii zimnych pryszniców.

Politykom często stawia się zarzut, że przedwyborczych obietnic nie traktują poważnie. W przypadku Jarosława Kaczyńskiego istnieje uzasadniona obawa, że traktuje je śmiertelnie poważnie. Może byłoby lepiej, gdyby jego intencje były dość cyniczne, że z tymi lustracjami, PRL i domiarami on tak tylko dla picu. Ale czy warto ryzykować konfrontację z rzeczywistością?

Jakby wyglądała ta malowana geograficznymi metaforami wyśniona Polska Kaczyńskiego? Na Podkarpaciu Bawaria, w Elblągu Arkadia (zero bezrobocia), a w Warszawie Budapeszt. Spełnienie tej wizji nadałoby sens życzeniom prezesa, by wszyscy Polacy mogli pojechać na wczasy do Egiptu. Tam ich bractwo już do władzy doszło. Podobno w efekcie wczasy w Egipcie znacznie staniały. Miejsc w ośrodkach wypoczynkowych nie zabraknie.

Źródło: Newsweek.pl

Rafał Kalukin: Prezes mówi, co myśli, czyli Mrożku, wróć!

Jest sobie polityk, jeden z najważniejszych. Aktualnie kieruje główną partią opozycyjną, ale kiedyś był premierem – i to premierowanie tak dało się ludziom we znaki, że odtąd dwie trzecie kraju reaguje na nazwisko tegoż polityka bluzgami.

Nasz bohater wymyśla więc chytrą sztuczkę. Będzie odtąd udawał, że on – to nie on. I przykładnie łagodnieje, odstawia bolero na teflonie, gada banalnie albo wcale. Sztuczka chwyta na tyle, że mniej więcej połowa z dwóch trzecich bluzgających z czasem dochodzi do wniosku, że facet może nie był taki zły, jak go malowano. Z kolei ci trwale do polityka nieprzekonani wstrzymują oddech w oczekiwaniu, aż wreszcie ich antyidol powie, co naprawdę myśli. Niech wreszcie powtórzy to, co powtarzał przecież od dobrych dwudziestu lat. Niech znów pojedzie po bandzie, po swojemu, jak tylko on potrafi. Jednak miesiące płyną, a on nic, milczy jak grób, podczas gdy poparcie dla niego ciągle rośnie – aż staje się pretendentem do objęcia władzy.

Cieszyć się nie ma z czego, gdy główny pretendent do władzy potwierdza, że nadal jest niewolnikiem własnych, dawno przebrzmiałych obsesji.

I nagle, gdy wrogowie stracili już wszelką nadzieję, żepolityk powie, co myśli naprawdę… I gdy w tym samym czasie ich polityczny wybraniec, aktualnie dzierżący władzę, zdążył już po wielokroć zaprzeć się samego siebie, wyrywając swym najwierniejszym wyborcom niemal wszystkie deski z tożsamościowego siedziska… Oto nagle staje się cud! Przywódca opozycji, niczym właściwie nieprzymuszony i przez nikogo nie zmanipulowany, znienacka ogłasza, co myśli naprawdę. Czyli powtarza raz jeszcze wszystko to, co opowiadał wcześniej tyle razy i co każdy średnio zainteresowany zna na pamięć. Wrogowie polityka jednak triumfują, ich gazety i portale internetowe prześcigają się w cytowaniu, analizowaniu, komentowaniu. Zaś zwolennicy, choć przecież myślą tak samo jak ich ulubieniec, zresztą to pod ich adresem on przecież to wszystko powiedział, są ową szczerością wyraźnie zakłopotani. Wcale jej nie wyczekiwali. Przeciwnie – euforię rosnących słupków sondażowych mąciła im niepewność, że polityk kiedyś nie wytrzyma i powie, co myśli.

 

Dostrzegacie Państwo jeszcze te paradoksy? Czy może tak się w nich zatraciliśmy, że straciliśmy wrażliwość i potrzeba nam nowego Mrożka, który unaoczni absurd w pełnej krasie? Na razie proponuję opowiedzieć tę historię komuś z zewnątrz, kto nie zna meandrów polskiej polityki. Albo zachować ją na własny użytek, do przypomnienia za lat kilka czy kilkanaście, gdy będzie już można z należytego dystansu, czyli bezboleśnie, pośmiać się… z samych siebie. Bo przecież zbiorowe emocje, które doprowadziły do tego idiotyzmu – jakkolwiek sprawnie od lat podsycane przez Tuska i Kaczyńskiego – są naszymi emocjami.

Mnie akurat powszechna satysfakcja „antypisu” wywołana powrotem „starego, dobrego Jarka” jakoś tym razem ominęła. Bo po pierwsze wcale nie mam pewności, czy nadzieje antypisowskiej Polski na sondażowy cud nad Wisłą po opublikowanym w „Rzepie” szczerym wywiadzie prezesa są zasadne. Może notowania PiS spadną, a może stanie się inaczej – nie podejmuję się wyrokować.

 

Po drugie, Platforma otrzymuje od Kaczyńskiego wymarzony argument do zagrania na sprawdzonym już instrumencie wzbudzania strachu przed PiS. Dla formacji znajdującej się na głębokim zakręcie to niestety zajęcie jałowe, oddalające przy tym konieczność odświeżenia własnej definicji i skorelowania jej z oczekiwaniami własnych wyborców. Faktyczna nacjonalizacja systemu emerytalnego połączona z populistyczną ofertą „macie trzy miesiące i se wybierzcie, gdzie chcecie oszczędzać” (tylko jak tu wybrać, skoro skala dezintegracji OFE wywołana zmianami jest wielką niewiadomą?) zawiera istotne ekonomiczne sensy, zwłaszcza w doraźnej perspektywie. Ale w sferze wartości PO kolejny raz pokazuje figę swemu najwierniejszemu, liberalnemu elektoratowi, a sam Donald Tusk nie robi nic, aby ratować pozrywane więzi. Nie wiem, czy są jeszcze wyborcy PO, którzy wierzą premierowi, że rozwalając OFE w imię obniżenia długu publicznego (ważna sprawa!), choć raz zasępił się nad przyszłymi wypłatami z ZUS (jeszcze ważniejsza sprawa!). Szczerze mówiąc – wątpię. Obawiam się jednak, że premier przejdzie nad tą kwestią do porządku dziennego, bo nadarza się przecież tak piękna okazja, aby postraszyć PIS-em. A to i łatwiejsze, i przyjemniejsze.

Zwolennicy, choć przecież myślą tak samo jak ich ulubieniec, są ową szczerością wyraźnie zakłopotani. Wcale jej nie wyczekiwali. Przeciwnie – euforię rosnących słupków sondażowych mąciła im niepewność, że polityk kiedyś nie wytrzyma i powie, co myśli.

Po trzecie wreszcie, opowiadając androny o ludziach starego systemu w MSW i dawnej nomenklaturze dławiącej polską gospodarkę, prezes PiS daje kolejny dowód, jak dramatycznie nie rozumie współczesnej Polski. Dla niego wszystko zatrzymało się i zastygło w pierwszej połowie lat 90. I wcale nie obawiam się, że ewentualny premier Kaczyński spełni swe obietnice, czyli że pozamyka wszystkich domniemanych aferzystów, zlustruje i zdekomunizuje do kości, ubezwłasnowolni Trybunał Konstytucyjny, wsadzi za kraty swych politycznych wrogów za prawdziwe bądź urojone zbrodnie smoleńskie. Nie obawiam się, bo pamiętam bezradność Jarosława Kaczyńskiego z lat 2005-07, gdy dostał realną władzę i zrobił z nią tak niewiele. Nawet głupiego MSW nie zlikwidował, za co teraz się kaja i tłumaczy, że Lepper stanął okoniem – w co trudno uwierzyć, mając w pamięci uległość ówczesnych „przystawek” przerażonych perspektywą wcześniejszych wyborów. Co jednak ważniejsze, w owym czasie Kaczyński nie odkrył również układu, nie rozliczył postkomuny, skompromitował prokuraturę i CBA, sejmowe komisje śledcze też zresztą pokierował ku autoparodii. Gdyby wkrótce odzyskał władzę i wszedł do tej samej rzeki, skutek byłby tak samo żałosny – gdyż napuszczanie aparatu państwa na cienie pozostałe po zaangażowanej publicystyce sprzed 20 lat nie może skończyć się inaczej, jak ośmieszeniem.

 

Nie, żebym przed tym wywiadem jakoś specjalnie wierzył w udające względny realizm dotychczasowe maski Kaczyńskiego. Właściwie to należy mu pogratulować, że w końcu zdobył się na szczerość i przypomniał, kim jest naprawdę. Ale cieszyć się nie ma z czego, gdy główny pretendent do władzy potwierdza, że nadal jest niewolnikiem własnych, dawno przebrzmiałych obsesji. I wygląda na to, że sformułowanie pomysłu na Polskę szukającą swego miejsca w świecie wyłaniającym się z wielkiego kryzysu ciągle przekracza możliwości całej naszej elity politycznej.

Czytaj też: Kaczyński chce wprowadzić trzecią stawkę podatkową>

Źródło: Newsweek.pl

Dodaj komentarz