Hairwald

W ciętej ranie obecności

Duda (16.08.2015)

 

Kraj kiwi i rugby. W Nowej Zelandii ludzie nie przejmują się polityką. Po prostu żyją szczęśliwie

Nowa Zelandia to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Nowa Zelandia to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. shutterstock

Nowa Zelandia nie chce być kojarzona z zależnością od Wielkiej Brytanii. Tamtejszy rząd opublikował na swojej stronie 40 propozycji nowej flagi. Na obecnej znajduje się Union Jack, który przypomina o tym, że głową Nowej Zelandii, mimo ogromnej odległości, jest królowa Elżbieta II. Mieszkańcy tego kraju mają proste marzenia – skończyć studia, dostać pracę, kupić dom i … łódkę! Jak żyje się w tym oddalonym od nas o ponad 17 tysięcy kilometrów państwie? Opowiadają nam Polacy, którzy tam mieszkają.

Najlepszy kraj do życia
Jakie są nasze pierwsze skojarzenia z Nową Zelandią? „Władca pierścieni” i owce. Polacy coraz bardziej interesują się tym krajem. To jedno z wymarzonych miejsc wakacyjnych. Ale Nowa Zelandia to nie tylko pastwiska i słynna saga. Nowozelandczycy wymyślili popularne klapki – japonki. Co jeszcze? Zorbing, bungee i jogging. – Ostatnio Nowa Zelandia wypłynęła też muzycznie dzięki Lorde i sportowo z niesłabnącym zespołem rugby All Blacks – mówi Marta Mazurkiewicz, autorka bloga o życiu w Nowej Zelandii – „Juicy&Sweet”. Marta rzuciła wszystko i wyprowadziła się do kraju kiwi, aby robić doktorat z italianistyki!

– Nowozelandczycy mają doskonałe warunki, by czuć się szczęśliwymi. Ten kraj od lat plasuje się w czołówce najlepszych krajów do życia – mówi Marta. Polka twierdzi, że mieszkańcy wyspy są spokojniejsi od Polaków, potrafią cieszyć się życiem i jego drobnymi przyjemnościami.

Pogoda w Nowej Zelandii potrafi zaskoczyć, dlatego ludzie, którzy mieszkają w tym kraju sporo o niej rozmawiają. – Zwłaszcza wiosną! Trzeba ubierać się na cebulkę, bo w jednej godzinie może być gorąco, nagle zrywa się wiatr, nadchodzą chmury, pada deszcz, a potem znów wychodzi słońce – opowiada autorka bloga „Juicy&Sweet”.

Ralf Klis, autor bloga „New Kiwi” przyjechał do Nowej Zelandii pięć lat temu. Po roku otworzył własną agencję interaktywną. – Rzeczy, na które na pewno warto zwrócić uwagę, to to, że (na tamtejsze standardy – red.) ja pracuję tutaj niespotykanie dużo. A pracuje tyle samo, ile pracowałem w Polsce, jako manager w Onecie. Tutaj praca nie jest najważniejsza, najbardziej liczy się rodzina i przyjaciele, dom i hobby. Praca to tylko część życia. Kiedy pracownik mnie pyta, czy możne wyjść godzinę wcześniej, trzeba się zgodzić. Kiedy ostatnio jeden z pracowników spytał, czy możne jechać na 6 tygodniowe wakacje (z czego ma tylko 3 tygodnie urlopu) – tez trzeba się zgodzić – wylicza Ralf.

Flaga i królowa
Nowozelandczycy nie lubią być kojarzeni z Wielką Brytanią. Mają potrzebę wyrażenia swojej autonomiczności. Chcą nawiązać do maoryskich korzeni. Kraj nie jest już przecież kolonią brytyjską. Elżbieta II jest oficjalnie królową tego kraju, ale mają przecież swój rząd, gospodarkę i problemy. – Nowa flaga zaznaczyłaby tę odrębność. Kolejnym argumentem za jej zmianą jest łudzące podobieństwo do flagi Australii. Często rodzi to nieporozumienia i dyplomatyczne wpadki –tłumaczy Marta.

– Według ankiet 70% kiwusów nie chce zmiany flagi. Zmiana flagi to pomysł rządu i wielu uważa ze to pomysł premiera, aby zapisać się w kartach historii. Za kilka miesięcy będziemy mieli referendum, wiec tak naprawdę się okaże. Prawda jest jednak taka, że wydawanie wielu milionów na zmianę flagi nikomu się tutaj nie podoba. Pod tą flagą walczono w pierwszej i drugiej wojnie światowej, a Nowa Zelandia odniosła jedną z najwyższych strat w ludziach – łącznie 27 tysięcy osób w 5 milionowym kraju – tłumaczy autor bloga „New Kiwi”.

– To nie jest tak, że mieszkańcy wyspy czują niechęć do brytyjskiej Rodziny Królewskiej. Ale nie darzą jej taką miłością, jak Brytyjczycy. Temat zmiany flagi pojawia się tam już od kilku lat. Nowa Zelandia ma też drugą, nieoficjalną flagę. Powiewa jest podczas meczów rugby – biały liść paproci na czarnym tle. Ten liść – silver fern – jest jednym z symboli kraju.

– Wprawdzie, jak przyjechał książę William z Kate i małym Georgem, żył tym cały kraj, a książęca para długo przed i długo po wizycie królowała na okładkach gazet. Natomiast, przynajmniej wśród moich znajomych, temat rodziny królewskiej nigdy się nie pojawiał. Elżbietę II Nowozelandczycy na pewno kochają za dodatkowy dzień wolny od pracy, bo z okazji jej urodzin jest święto narodowe – opowiada Marta.

Polityka i problemy
Nowozelandczycy rzadko rozmawiają o polityce i pieniądzach. Nie lubią konfliktów, dlatego unikają tematów, które są ich źródłem. Martwią ich za to ceny nieruchomości i wysokie opłaty za mieszkanie.

– Pamiętam swoje zdziwienie, gdy na pierwszej stronie największej nowozelandzkiej gazety było wielkie zdjęcie zmarłej właśnie owcy Shrek, która dała najwięcej wełny merino. To był główny temat wydania! Nowozelandczycy chyba bardziej niż polityką interesują się kwestiami społecznymi – stwierdza Marta. Jak dodaje, sporym problemem jest alkoholizm i przemoc domowa. Do tego emigracja – Nowozelandczycy wyjeżdżają do Australii, mimo że pielęgnują swój patriotyzm. Martwią się dużym napływem kapitału zagranicznego.

Tutaj każdy ma samochód, transport publiczny jest bardzo wolny i nieregularny. Ralf twierdzi, w przeciwieństwie do Marty, że przez to tworzą się ogromne korki. Większość ludzi zaczyna i kończy dzień w samochodzie.

Za ile do Nowej Zelandii?

Żeby dolecieć do Nowej Zelandii z Polski nie obejdzie się bez dwóch przesiadek. Podróż jest długa, trwa około 30 godzin. Ceny za lot zaczynają się zazwyczaj od 5 tysięcy złotych. Choć za około 4 tysiące złotych można polecieć z Warszawy do miasta Christchurch.

Ralf potwierdza, że ceny domów są ogromnym problemem dla mieszkańców. Dzieje się tak ze względu na migracje przede wszystkim bogatych obywateli Chin. Problemem jest również niewystarczająca podaż. Średnia cena domów w Auckland to ok. 900 000 dolarów. – W dodatku zaostrzone są przepisy do pożyczania pieniędzy i trzeba mieć minimum 20% wkładu własnego – wyjaśnia Ralf. Powoduje to, że na dom stać tylko wyższą klasę średnią.

Nowa Zelandia jest największym eksporterem mleka na świecie. Ceny tego produktu są tematem do rozmów, bo kilogram mleka w proszku rok temu kosztował 9 dolarów. Teraz cena spadła o połowę, a ekonomiści szacują, że może to być powodem uszczuplenia gospodarki o około 4 miliardy dolarów.

– Kiwusie ( tak Ralf nazywa Nowozelandczyków –red.) są bardzo wyluzowanymi ludźmi i polityka to coś, co jest w tle, co pozwala chodzić do lekarza za darmo – stwierdza. Ale jak wszędzie na świecie, zdarzają się afery. Rząd je przetrwał i został potem ponownie wybrany z 50 proc. poparciem. – Szpiegowanie obywateli i konkurencji (używanie służb specjalnych do tego), podsłuchiwanie zagranicznych dyplomatów. Do tego przekazanie (dosłownie) kilkunastu milionów dolarów osobie prywatnej z Arabii Saudyjskiej, żeby przekupić Saudyjczyków do kupowania w Nowej Zelandii. I nikogo to nie obchodzi! – O ile nie uderza to w „rockstar economy”, jak zostało nazwane zjawisko szybkiego i dynamicznego wzrostu gospodarczego w tym kraju, to jest ok – twierdzi Ralf.

BBQ, szacunek i marzenia
Kogo podziwiają Nowozelandczycy? – Wielkim szacunkiem cieszą się ci, którzy godnie reprezentują kraj na świecie, dają powody do narodowej dumy. Na przykład wszyscy z otoczenia All Blacks, zwłaszcza kapitan Richie McCaw i trener, który w 2011 poprowadził drużynę do zdobycia tytułu mistrzów świata – mówi blogerka. – Na pewno Sir Edmund Hillary (pierwszy zdobywca Everesta) czy reżyser Sir Peter Jackson – wymienia Ralf.

Nowozelandczycy lubią spędzać czas poza domem. Z przyjaciółmi w kawiarniach, parkach, na plaży. Organizują weekendowe wypady rowerowe, wspinają się, pływają na desce. W weekendy i w wakacje można ich znaleźć w swoich domkach letniskowych, które tam nazywają się „batch”.

– Codzienność jest zdecydowanie spokojniejsza niż w Polsce. Nawet w największym mieście jakim jest Auckland, życie toczy się powoli, nie ma korków, nikt nie łamie ograniczeń prędkości, nikt nie przebiera nogami stojąc w kolejce do kasy. Ludzie są po prostu zrelaksowani. Dużo czasu spędzają też poza domem, zwłaszcza gdy robi się cieplej. Ciągle organizowane są jakieś festiwale w parkach, ludzie przesiadują  w kawiarnianych ogródkach, jeżdżą na plażę, spotykają się na grilla. Myślę, że tu celebruje się codzienność. Nikt nie spina się, żeby spełnić oczekiwania innych. Każdy żyje dla siebie i według swoich wartości –opowiada Marta Mazurkiewicz.

– Wiele czasu też spędza się z rodzina i przyjaciółmi. BBQ jest tutaj jak religia i nie ma chyba domu, który by go nie miał. No i ryby, zapomniałbym o łowieniu ryb w oceanie. W weekend robią się kolejki na zjeździe do zatoki, gdzie zrzuca się lodki z przyczepy – wymienia Ralf.

– Tutaj panuje podejście – jest to jest, jak nie przeszkadza w moim codziennym życiu, to niech sobie będzie”.

Co najbardziej podoba się Marcie w Nowej Zelandii? – Luźny styl życia i to, że ludzie są dla siebie życzliwi i pełni szacunku, czego brakuje w Polsce. Do tego oczywiście piękne krajobrazy i przyjemny klimat – przynajmniej na północy.Marta ma teraz przerwę w doktoracie, urodziła drugą córkę. Obecnie jest w Polsce i stara się nadrobić rodzinne zaległości. Kiedy była w Auckland, oprócz codziennych wizyt na uniwersytecie, gdzie miała swoje swoje biuro i prowadziła zajęcia z włoskiego, w weekendy jeździła na plażę i zwiedzała okolicę. Brała udział w życiu lokalnych społeczności. – Każdy dzień był inny, ale każdy przyjemny – podsumowuje Marta.

 

 

 

naTemat.pl

Co to za prestiż być prezydentem kraju z dykty

Paweł Wroński, 16.08.2015
Andrzej Duda przemawia podczas obchodów Święta Wojska Polskiego

Andrzej Duda przemawia podczas obchodów Święta Wojska Polskiego (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta .)

– Polska jest piękna. Armia polska jest silna. Jesteśmy w sytuacji lepszej niż nasi przodkowie, oni musieli odbudować kraj, my musimy go tylko naprawiać – to wszystko podczas Święta Wojska Polskiego mówił prezydent Andrzej Duda.
Tym, którzy przecierali oczy ze zdumienia, śpieszę wyjaśnić: kim innym jest kandydat Andrzej Duda głoszący, że jego poprzednicy doprowadzili kraj do upadku, a kim innym prezydent Andrzej Duda, który za ten kraj jest odpowiedzialny.

Zaprzysiężenie prezydenta jest ceremonią, która najwyraźniej poprawia wzrok, a przynajmniej widzenie kolorów. Przemówienie Andrzeja Dudy 15 sierpnia było pierwszym wystąpieniem prezydenckim, z którym mogli się identyfikować także ci, którzy na niego nie głosowali. Wierzący, że Polska jest jedna, a nie podzielona na tych dumnych z tego, jaka ona jest, i na tych z „kondominium”, którego prawdziwi obywatele przebywają na „wewnętrznej emigracji”.

Rozumiem poczucie dysonansu wśród słuchaczy, którzy mogli się poczuć zdezorientowani lub wręcz oszukani. Jednym z powodów wygranej Dudy w wyborach prezydenckich było stworzenie prostego przekazu skierowanego do sfrustrowanych wyborców. Polska, jeśli nie jest krajem w ruinie (prezydent odżegnywał się od takiego stwierdzenia), to na pewno jest „państwem z dykty”, w którym wszystko jest zrobione źle, niedbale, gdzie panuje nieustanna prowizorka. Krajem, w którym dzieci są niedożywione, nic nie działa i się sypie, który jest bezbronny, a „armia mieści się na stadionie”. Odpowiedzialna za ten dysfunkcjonalny twór miałaby zaś być według Dudy Platforma Obywatelska, która osiem lat sprawuje rządy.

Ale zastanówmy się, co to za prestiż być prezydentem kraju z dykty. Czyż nie lepiej jest rządzić krajem pięknym i silnym?

Duda zresztą w wystąpieniu w Radzyminie wprost nawiązał do swojego nieszczęśliwego stwierdzenia z początku kampanii wyborczej, w którym mówił o „podnoszeniu Polski z ruin”, tak jak robiły to przeszłe pokolenia. Tym razem mówił o naszych pradziadach i dziadach z 1920 roku: „W jakiej my jesteśmy dziś dobrej sytuacji. Oni podnosili Polskę z ruin, my mamy Polskę tylko naprawiać w wielu dziedzinach”.

Przypominał postacie Józefa Piłsudskiego i Wincentego Witosa (symptomatyczne, że nie Romana Dmowskiego, członka Rady Obrony Państwa), którzy – mimo że byli zażartymi politycznymi przeciwnikami – działali wspólnie dla dobra kraju. I zaznaczył: „Jednoczymy się wokół ważnych wartości, szukamy tego, co wspólne, co dla nas ważne. To ta odbudowa wspólnoty, o której mówiłem”.

Po raz kolejny wsparł proces modernizacji sił zbrojnych. Dodał, że nasz kraj będzie działał „ramię w ramię ze wszystkimi siłami Sojuszu Północnoatlantyckiego”. To inny ton niż ten z wywiadu dla „Financial Times”, gdy krytykował NATO za to, że tworzy w Polsce „strefę buforową”, czy wypowiedzi jego współpracowników, którzy chcieli „stawiać warunki” niektórym członkom Sojuszu w sprawie gwarancji bezpieczeństwa dla Polski.

Na przemówienie prezydenta zapewne z niepokojem spoglądali jego współpracownicy z PiS. Andrzej Duda ma być jednym z największych atutów tej partii w kampanii wyborczej. Co to jednak za atut, skoro prezentuje już odmienną od PiS optykę?

Może prezydent Andrzej Duda ma już inne kalkulacje? Może zdaje sobie sprawę z tego, że zdecydowana wygrana wyborcza PiS oznacza, iż społeczeństwo bezwzględnie rozliczy go z obietnic wyborczych? Wówczas nie będzie usprawiedliwienia, dlaczego nie zostały one spełnione. Może widząc przegraną Bronisława Komorowskiego, zdaje sobie sprawę, jak trudno jest wygrać wybory prezydenckie, gdy trzeba wziąć pełną odpowiedzialność za rządzącą koalicję?

Prezydent Duda pokazał już, że może władać różnymi językami. Inaczej zwraca się do swoich zwolenników, inaczej do „całego narodu”. Widać jednak, że wie, na czym polega bycie prezydentem wszystkich Polaków. Trzeba mu dać na to szansę.

Zobacz także

polskaJestPiękna

wyborcza.pl

Pałasiński rozsierdził prawicę. Według niego, „obecność PiS na obchodach pokonania bolszewików jest nieco paradoksalna”

Wpis dziennikarza TVN24 Jacka Pałasińskiego na Facebooku wzburzył zwolenników Prawa i Sprawiedliwości.
Wpis dziennikarza TVN24 Jacka Pałasińskiego na Facebooku wzburzył zwolenników Prawa i Sprawiedliwości. Fot. Dominik Sadowski / Agencja Gazeta

Spore emocje w niedzielę wywołał w sieci facebookowy wpis dziennikarza TVN24 Jacka Pałasińskiego. Posunął się on do bardzo daleko idącej krytyki Prawa i Sprawiedliwości, w tym do pewnych porównań polityków tego kroczącego po władzę ugrupowania do… bolszewików.

jacekPałasińskijacekPałasiński1

Dziennikarz znany między innymi jako watykański korespondent TVN24 od dawna nie należy do ulubieńców prawicy i wielokrotnie krytykował Prawo i Sprawiedliwość w przeszłości, ale ostatnim wpisem rozwścieczył zwolenników ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego wyjątkowo mocno.

„W kolejną rocznicę zwycięstwa nad bolszewizmem Pałasiński postanowił pokazać na sobie co to znaczy bolszewicka mentalność” – komentuje na Twitterze publicysta Wojciech Wybranowski z „Do Rzeczy”. „Kolejny popisgwiazdy dziennikarstwa TVN24″ – oburza się bliska przyjaciółka prezesa Kaczyńskiego, posłanka Jolanta Szczypińska. „Lekko przeraża nazistowski poziom pokładów ksenofobii. Zupełnie jak Naziści o Żydach” – dodaje Paweł Lisik, były szef Działu Analiz NFZ w Poznaniu.

Nieco łagodniejsze, ale nie mniej krytyczne wobec poglądów Jacka Pałasińskiego komentarze czytamy bezpośrednio pod jego wpisem. Fani dziennikarza najwięcej zastrzeżeń mają jednak nie do jego opinii na temat polityków PiS, co do oceny Romana Dmowskiego, a szczególnie marszałka Józefa Piłsudskiego. „Czy przywódcy innych krajów europejskich przed II wojną światową byli dużo lepsi od Dmowskiego i Piłsudskiego?” – pytają niektórzy.

Źródło: Facebook.com/jacek.palasinski

pałasińskiRozsierdził

naTemat.pl

Andrzej Duda chce zmienić konstytucję. Kidawa-Błońska dopowiada: Nie ma takiej potrzeby

mm, PAP, 16.08.2015

Andrzej Duda o konstytucji

Andrzej Duda o konstytucji (Fot. AG)

– Po kilku dniach urzędowania to chyba trochę za wcześnie, by mówić o konstytucyjnej zmianie roli prezydenta – komentuje marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska. Wcześniej prezydent Andrzej Duda powiedział, że chce dyskusji nad zmianą ustawy zasadniczej.

– Rola prezydenta to zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi, reprezentowanie Polski na zewnątrz, możliwość wnoszenia własnych projektów ustaw. Ta pozycja jest bardzo silna i mocna, zapisana w konstytucji – powiedziała Kidawa-Błońska podczas konferencji w Gdańsku.

Duda: Potrzebna jest nowa konstytucja

W sobotę w Programie 1 Polskiego Radia, odpowiadając na pytanie, czy prezydentowi należy przyznać silniejszą pozycję w zwierzchnictwie nad armią, prezydent Andrzej Duda zadeklarował: „Rzeczywiście mówiłem (…) w kampanii, że uważam, że Polsce potrzebna jest nowa konstytucja, że powinniśmy rozpocząć debatą nad nową konstytucją”.

 

Dodał, że wzmocnienia konstytucji wymagają niektóre prawa obywatelskie. Można też – mówił Duda – podjąć debatę na temat pozycji ustrojowej prezydenta; „zastanawiać się, czy prezydent powinien być silniejszy w sensie ustrojowym, czy powinien być słabszy w sensie ustrojowym”.

Kidawa-Błońska: Po kilku dniach urzędowania to chyba trochę za wcześnie…

Zdaniem Kidawy-Błońskiej obecny podział władzy zapisany w ustawie zasadniczej sprawdza się bardzo dobrze. – Może kiedyś trzeba będzie zastanowić się i sprawdzić, czy nie należy naszego systemu poprawić. Ale wydaje mi się, że po kilku dniach sprawowania urzędu to chyba za wcześnie, żeby mówić, by prezydent miał mocniejsze uprawnienia – oceniła.

Pierwsze dni nowego prezydenta Andrzeja Dudy marszałek Sejmu określiła jako bardzo pracowite. – Święto Wojska Polskiego i rocznica Bitwy Warszawskiej, ale też formowanie swojego najbliższego zaplecza. Ale dziś chyba za wcześnie, żeby mówić, jakim prezydentem będzie Andrzej Duda – mówiła.

andrzejDudaChceZmienić

TOK FM

Normalni ludzie w polityce

Jan Zielonka, 16.08.2015

Elita polityczna w całej Europie ze strachem patrzy na rywali wyglądających na ludzi normalnych.

Dziś jedna gwiazda po drugiej w brytyjskiej Partii Pracy ostrzega przed mało znanym posłem Jeremym Corbynem, który startuje na szefa tej właśnie partii. Poglądy Corbyna nie są specjalnie oryginalne, niczym się też nie wyróżnił w swoim długoletnim stażu parlamentarnym. Dziś jednak jego spotkania przedwyborcze ściągają tłumy młodych entuzjastów. Dlaczego?

Corbyn jest w modzie, bo wygląda i mówi jak szary obywatel, a nie jak robot stworzony przez maszynkę partyjną według najnowszych wzorców PR. Corbyn odrzuca dominujący konsensus odnośnie do tego, czym jest polityka, i tego, jak politycy powinni postępować. Corbyn nie jest zdawkowy, powierzchowny, sztuczny, zblazowany i obłudny jak większość jego partyjnych kolegów. Corbyn mówi, co trzeba zrobić, a nie na przykład, czego nie można zrobić z uwagi na uwarunkowania gospodarcze czy geostrategiczne. Corbyn nie pasuje do telewizji, nie nadaje się do wyreżyserowanych wieców, jest przeciwieństwem idola popkultury i spinu.

Tego typu postawa wywołuje strach i wściekłość establishmentu tym bardziej, że Corbyn może wybory o przywództwo wygrać. Sam Tony Blair ruszył do walki przeciw Corbynowi pod hasłem: możecie mnie nienawidzić, ale na miłość boską, nie wybierajcie na szefa partii szarego outsidera, który nie pasuje do współczesnej rzeczywistości. Już nawet nie chodzi o to, że Corbynowi bliżej do związków zawodowych niż korporacji i banków. Lecz czy można oddać przywództwo facetowi z brodą, chodzącemu w sandałach i bez krawata? Corbyn na salonach Partii Pracy wygląda jak barbarzyńca, choć jest aktywnym członkiem tej partii od niepamiętnych lat.

Podobny strach przed normalnymi ludźmi panuje na szczeblu europejskim. Yanis Varoufakis miał więcej wiedzy o ekonomii niż jego koledzy z eurogrupy. Jego poglądy nie były aż tak kontrowersyjne. Umorzenie długów greckich proponował Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a nie tylko Varoufakis na przykład. Varoufakis nie pasował jednak do środowiska sztywnych panów w garniturach i krawatach, jeżdżących służbowymi limuzynami. Jego skórzana kurtka, rozpięta koszula i motocykl dawały kolegom z eurogrupy jednoznaczny przekaz: nie jestem jednym z was, lecz normalnym człowiekiem, który na jakiś czas wszedł w politykę, żeby coś zmienić. Panowie w garniturach i krawatach robili wszystko, co mogli, by pozbyć się Varoufakisa.

Paweł Kukiz i Beppe Grillo to zawodowi showmani, a nie ludzie normalni. Jednak trudno twierdzić, że są przykładem typowego współczesnego polityka. Ich ubiór i styl mówienia kontrastują z tym, co reprezentują zawodowi politycy. Pani Szydło i pani Kopacz to dwie wersje tego samego. Pan Kukiz to obiekt z zupełnie innej planety: krnąbrny, kapryśny i nieprzewidywalny. Nie do końca nawet wiadomo, czy walczy o władzę czy tylko robi kolejny show, podobnie zresztą jak Beppe Grillo.

Profesjonalny establishment polityczny nie wie, jak z tymi dziwnymi obiektami postępować. Przylepianie im naklejek populistów czy wręcz wariatów nie zdaje egzaminu. Corbyn, Varoufakis, Grillo czy Kukiz są popularni, bo są inni. Łamią przyjęte schematy i kpią z jedynie słusznych poglądów na wszystko. Dezorganizacja ich zaplecza stwarza wrażenie spontaniczności i autentyczności. Kryterium ich sukcesu nie jest zwycięstwo wyborcze, lecz zdolność ośmieszenia tych u władzy. Bez konkretnego programu, zdyscyplinowanej organizacji, poparcia imperiów biznesowych i medialnych trudno zresztą przejąć władzę. Można jednak zmienić oczekiwania społeczne i zmusić profesjonalną maszynę polityczną do ustępstw.

Oczywiście w polityce liczy się nie tylko styl, ale też program. Ja sam stanowczo nie podzielam wielu poglądów osób, o który wyżej wspominam. Corbyn nie chce nas w NATO, a Grillo pomstuje na emigrantów. Kukiz wierzy w JOW-y, a Varoufakis wierzy w teorię gier i chyba jeszcze w Marksa. Jednak trudno zaprzeczyć, że w kategoriach symbolicznych ich wkład w demokrację jest poważny.

Po pierwsze, zerwali oni z przeświadczeniem, że w polityce nie ma alternatyw. Po drugie, pokazali, że polityka nie musi być zawodem, lecz przygodą z wyborcami. Po trzecie, udowodnili, że dialog społeczny nie musi być filtrowany przez partie i stojące za nimi grupy finansowego nacisku. Po czwarte, zerwali z typowym bełkotem politycznym, pokazując, że można o sprawach państwa mówić językiem normalnym. Zwolennicy Corbyna często podkreślają: on mówi po ludzku o rzeczach, które są nam bliskie. Profesjonalnym politykom do tego daleko, nawet gdy zdejmują marynarki i zamieniają limuzynę na autobus czy pociąg.

Problem w tym, że w trudnych czasach trzeba budować, a nie tylko burzyć. Krytyka to nie to samo co kompleksowy plan naprawy. Największym skarbem w polityce jest umiejętność szukania kompromisów, a nie ośmieszanie rywali. Istnieje niebezpieczeństwo, że styl uprawiania polityki przez Grillo czy Kukiza może zrobić z naszych krajów niestrawny bigos.

To wszystko nie oznacza, że nie należy zmienić sposobu uprawiania polityki. Pytanie tylko, czy zrobią to właściwie partyjni baroni albo medialni celebryci. A może my sami powinniśmy się zmobilizować?

Normalni ludzie to przecież my, i choć nie pchamy się do polityki, możemy polityków lepiej kontrolować i aktywniej uczestniczyć w życiu publicznym. Możemy też więcej i głębiej ze sobą rozmawiać, między innymi za pomocą internetu i portali takich jak polityka.pl. Wrzucanie kartki wyborczej do skrzynki to tylko jeden z wielu sposobów naprawiania polityki.

elityPolityczne

zielonka.blog.polityka.pl

wizjaMediówPublicznych

W najnowszym „Newsweeku”: Psychiatra przesłuchuje kandydatów Kukiza

16-08-2015

Paweł Kukiz polityka wybory parlamentarne

W układaniu list wyborczych Pawłowi Kukizowi pomaga… psychiatra

W ruchu Pawła Kukiza trwają przesłuchania kandydatów na kandydatów na posłów. W Krakowie prowadził je m.in. zaprzyjaźniony z muzykiem psychiatra – ustalił „Newsweek”.

Janusz Sanocki, jeden najbliższych współpracowników Kukiza, twierdzi, że do ruchu zgłosiły się cztery tysiące osób chcących wystartować do Sejmu. By wytypować tych najbardziej odpowiednich, Kukiz zarządził w całej Polsce przesłuchania. To coś w rodzaju castingów, które mają wyłonić najlepszych kandydatów na kandydatów. Przez przesłuchane muszą przejść wszyscy: ludzie do tej pory nieznani z publicznej działalności, ale także byli posłowie i znani działacze społeczni. Kilka dni temu rozmowę z komisją w swoim okręgu odbył np. były kandydat Ruchu Narodowego na prezydenta Marian Kowalski. Wcześniej przesłuchiwany był także inny z liderów narodowców – Krzysztof Bosak, były poseł Ligi Polskich Rodzin.

Mówi osoba ubiegająca się o miejsce na liście Kukiza: – Ten psychiatra uczestniczył w kilku takich rozmowach. Przychodził, siadał z boku, czasem o coś spytał, ale głównie obserwował. Czułem się nieswojo, wiedząc, że w komisji egzaminacyjnej przygląda mi się lekarz. Jak się okazało, człowiek nazywa się tak samo jak Kukiz.

Chodzi o Pawła Kukiza Szczucińskiego. Sanocki pytany o niego odpowiada oszczędnie. – On pełni funkcję konsultacyjną. Czy jest rodziną Pawła? Nie interesowałem się tym, ale to chyba jakiś daleki kuzyn – mówi.

 

Sam Kukiz Szczuciński stara się umniejszyć swoją rolę. – Jestem przede wszystkim zaangażowany w moja pracę zawodową i charytatywną, które są dla mnie najważniejsze. Nie jestem politykiem i nie zamierzam kandydować do parlamentu. Jestem mężem kuzynki Pawła Kukiza. Od momentu śmierci jego ojca jestem z nim w kontakcie, wraz z rodziną staramy się go wspierać, jak umiemy najlepiej – mówi. Ale dopytywany przyznaje, że brał udział w przesłuchaniach w Krakowie. W jakim charakterze? – Wyłącznie eksperckim, bez prawa głosu odnośnie kształtu listy – zapewnia.

Kukiz Szczuciński obecnie pracuje w jednym ze świętokrzyskich szpitali i działa charytatywnie na rzecz osób trędowatych w Indiach. W przeszłości był zatrudniony w warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii przy ul. Sobieskiego.

– Podczas przesłuchań padają najróżniejsze pytania. Najróżniejsze. „Co to jest marksizm kulturowy?”, „Skąd pan ma majątek?”, „Za co pan kupił dom?”, „Dlaczego banki powinny zostać zrepolonizowane?”, „Proszę wyjaśnić zasady ordynacji z jednomandatowymi okręgami wyborczymi”. Część rozmów jest nagrywana – opowiada jeden z naszych rozmówców.

Kto będzie kandydować na listach Kukiza? Jak się dowiadujemy, muzyk zabiega m.in. o start Marka Jakubiaka, właściciela browaru Ciechan.

Newsweek.pl

Narodowcy, dawni ludzie PiS i „Solidarności… „Newsweek” ujawnia, kto rządzi u Kukiza po odejściu dawnych przyjaciół

"Newsweek" opisuje kulisy narastających kłopotów ruchu Pawła Kukiza.
„Newsweek” opisuje kulisy narastających kłopotów ruchu Pawła Kukiza. Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta

Lekcją tego, jak nie budować nowych ugrupowań można uznać najnowszy numer „Newsweeka”, w którym Michał Krzymowski opisuje kulisy powolnego rozkładu ruchu Pawła Kukiza. I ujawnia m.in. w jakich okolicznościach dolnośląski radny skłócił się z autorami jego sukcesu z pierwszej tury wyborów prezydenckich, jak zarządza dziś resztkami dawnej potęgi i po co współpracuje z nim psychiatra.

„Pedagogika, nie polityka”

WSPÓŁPRACOWNIK KUKIZA

dla „Newsweeka”

Znam mnóstwo przedsiębiorców, adwokatów i menedżerów, którzy z dumą mówili: „Głosowaliśmy na Kukiza, jest jeszcze dla nas jakaś nadzieja”. Wielu z nich widziało w nim sensowną alternatywę dla Platformy, a teraz nie chcą o nim słyszeć. Myśleli, że Paweł powoła przewidywalny i umiarkowany ruch. A co dostali? Niestabilnego trybuna ludowego, za którym stoją nacjonaliści.

To nie odosobnione komentarze w środowisku niedawnych najbliższych współpracowników Pawła Kukiza. Pozostali skarżą się, że lider zawiódł ich oczekiwania na dobrą zmianę i skupił się na sobie. Jak wielu innych polskich polityków, dolnośląski radny miał zacząć żyć w przeświadczeniu, że jeżeli raz otrzymał wysokie poparcie, to utrzyma się ono na długo. Chełpiąc się wynikiem z wyborów prezydenckich, Paweł Kukiz nie miał podobno też wielkiej ochoty na ciężką pracę przy budowaniu struktur potrzebnych do startu w wyborach parlamentarnych. Zabrakło też podstawowych umiejętności. – Praca z Pawłem to nie polityka, tylko pedagogika. On się dopiero wszystkiego uczy – mówią rozmówcy „Newsweeka”.

Kiedy te problemy zniechęciły większość dotychczasowych ludzi wspierających polityczne ambicje Pawła Kukiza, jego nieprzygotowanie do wielkiej polityki skutecznie wykorzystali rutynowani w wyborczych bojach narodowcy, którym dotąd twarzy tak popularnej brakowało. Kukiz chciał podobno ściągnąć w ramach wizerunkowej przeciwwagi dla nich konkurentkę z wyborów prezydenckich, reprezentującą wówczas SLD Magdalenę Ogórek. Bezskutecznie. – Rozmawiałem z panią Magdą trzy razy telefonicznie, namawiałem ją, żeby włączyła się w referendum, ale chyba bezskutecznie. Temat wydaje się więc zamknięty – cytuje „Newsweek” Janusza Sanockiego, aktualnie najbliższego doradcę Pawła Kukiza.

Kto tam dziś rządzi?
Jak ustalił tygodnik, oprócz Sanockiego na Kukiza największy wpływ mają obecnie mieć działacz związkowy ze Śląska Dominik Kolorz, oraz były przywódca „Solidarności Walczącej” Kornel Morawiecki. Każdemu z nich raczej trudno będzie robić za przeciwwagę dla narodowców, którzy najliczniej skupili się dziś wokół Kukiza. Sanocki, Kolorz i Morawiecki to również twardzi prawicowcy, którzy w minionych latach flirtowali mocno z Prawem i Sprawiedliwością.

Rozmówcy „Newsweeka” zwracają też uwagę na jeszcze jedną podobno kluczową dla ruchu Kukiza postać. To drugi Kukiz. A dokładnie Paweł Kukiz-Szczuciński, mąż kuzynki „właściwego” Kukiza i ceniony psychiatra. Jak usłyszał Michał Krzymowski z „Newsweeka”, w nowym ugrupowaniu ten lekarz „pełni funkcję konsultacyjną”. – Od momentu śmierci jego ojca jestem z nim w kontakcie, wraz z rodziną staramy się go wspierać, jak umiemy najlepiej– mówi Paweł Kukiz-Szczuciński o swojej współpracy z Pawłem Kukizem.

 

naTemat.pl

Będzie obywatelska uchwała przeciw pomnikowi Lecha Kaczyńskiego

ANDRZEJ KRAŚNICKI JR, 16.08.2015
Zbierane są podpisy pod obywatelską uchwałą, która ma uchylić wcześniejszą zgodę rady miasta na powstanie pomnika Lecha Kaczyńskiego. Wystarczy 400 podpisów, ale inicjatorzy akcji chcą ich zebrać jak najwięcej.

Pomnik Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy smoleńskiej w Dębicy

Pomnik Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy smoleńskiej w Dębicy (&Fot. Patryk Ogorzaek / Agencja Gazeta)

Projekt uchwały jest już gotowy. Zakłada on, że „Rada Miasta Szczecin uchwala na podstawie wniosku mieszkańców” uznaje, że traci moc uchwała z 28 lipca „w sprawie wyrażenia zgody na wzniesienie w Szczecinie pomnika upamiętniającego Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego”. Uchwała została podjęta bez dyskusji, która z inicjatywy radnego PiS Piotra Jani została zablokowana

– Chcemy dać radzie miasta szansę, by mogła z twarzą wyjść z tej całej sytuacji i wycofała zgodę na postawienie pomnika – mówi Dorota Sanecka, jedna z inicjatorek akcji zbierania podpisów.

Prowadzą ją sympatycy i działacze Partii Razem. Podkreślają jednak, że nie chodzi im o upartyjnienie inicjatywy.

– Szczecinianie są przeciwni budowie pomnika, fanpage „Nie dla pomnika Lecha Kaczyńskiego w Szczecinie ” skupia już ponad 13 tysięcy osób, chodzi nam o to, by ten sprzeciw nie pozostał jedynie w sieci – mówi Dorota Sanecka.

Żeby obywatelska uchwała mogła znaleźć się w porządku obrad rady miasta, musi się pod nią podpisać co najmniej 400 mieszkańców Szczecina. Inicjatorzy akcji chcą ich jednak zebrać jak najwięcej.

– Po to, żeby radni dostali czytelny sygnał od mieszkańców – mówi Sanecka. – Żeby nie mogli tłumaczyć się, że nie wiedzieli, że ktoś jest przeciwny pomnikowi. Albo żeby nie rozgłaszali, jak radny Artur Szałabawka , że ten pomnik zjednoczy szczecinian.

Projekt uchwały może trafić na najbliższą sesję rady miasta, która odbędzie się 8 września. Na razie podpisy zbierane są w firmie jednego z sympatyków partii: biurze podróży przy ul. Rayskiego 19 (obok kawiarni Stojaki, odcinek między placem Zamenhofa a placem Grunwaldzkim).

Można to zrobić od poniedziałku do piątku między godziną 12 a 18 (a dziś, w niedzielę, od 12 do 14).

– Planujemy też zbieranie podpisów przy skwerze Lecha Kaczyńskiego, gdzie miałby powstać pomnik – mówi Sanecka.

Ta akcja zacznie się prawdopodobnie w czwartek. Podpisy będą zbierane przy stoliku z banerem informującym o celu obywatelskiej uchwały.

 

gazeta.pl

Rokita: Żeby PiS nie wygrał wyborów, musiałaby wybuchnąć bomba atomowa

kospa, 16.08.2015

Jan Rokita

Jan Rokita (Fot. Maciej Zienkiewicz / AG)

– To, że PiS wygra wybory, jest jasne od I tury wyborów prezydenckich. Pytanie tylko, czy będzie rządził sam, czy w jakiejś konfiguracji. Żeby PiS nie wygrał wyborów, musiałaby wybuchnąć bomba atomowa – mówi w rozmowie z tygodnikiem internetowym „Kultura Liberalna” Jan Rokita.

W wywiadzie udzielonym „Kulturze Liberalnej” Jan Rokita mówi o sytuacji w Polsce po wyborach prezydenckich. – Polska nie cierpi na jedną chorobę, lecz na wiele. Jedną jest bardzo głęboki społeczny podział, który niszczy poczucie wspólnoty. Inna to problemy instytucjonalne – opowiada dawny polityk PO.

PiS, czyli partia, która nie rozumie znaczenia instytucji publicznych

O ile widzi on „pewne szanse” na to, że Andrzejowi Dudzie może się udać przezwyciężyć pierwszą chorobę („że ta rzeka stanie się strumykiem”), o tyle nie ma wątpliwości, że drugiej PiS zaradzić nie jest w stanie. – PiS jest partią całkowicie antyinstytucjonalną i nie rozumie znaczenia instytucji publicznych. Nie oczekuję więc niczego takiego także od Andrzeja Dudy – mówi Rokita.

Ale nie ma on wątpliwości, że to właśnie ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego wygra najbliższe wybory parlamentarne. – To, że PiS wygra wybory, jest jasne od I tury wyborów prezydenckich. Pytanie tylko, czy będzie rządził sam, czy w jakiejś konfiguracji. Żeby PiS nie wygrał wyborów, musiałaby wybuchnąć bomba atomowa – przekonuje.

Andrzej Duda – reprezentant współczesności, świata miękkich wartości

Zdaniem Rokity nowy prezydent „nie ma temperamentu rewolucjonisty, radykała, jest miękki w swojej istocie, w kwestii charakteru i poglądów”.

– Ta jego droga od Unii Wolności do twardego PiS-u pokazuje to bardzo wyraźnie. Duda jest typowym reprezentantem współczesności, świata miękkich wartości. To nie jest człowiek, który wierzy twardo w jakieś ideologie – uważa Rokita.

„Gdy prezydent wtrąca się w sprawy bieżące, wpływa negatywnie…”

Rokita podkreśla, że „prezydentura w Polsce służy do celów metapolitycznych, nie do rządzenia”.

– Dobra prezydentura wykazuje się właśnie na tym polu. Prezydent, który wtrąca się w bieżące sprawy, w efekcie zawsze wpływa negatywnie na państwo, wkłada kij w szprychy rządowi, zajmuje się rzeczami, do których nie ma faktycznie kompetencji konstytucyjnych, w związku z czym wychodzą z tego różne konflikty. Chciałbym, żeby Duda zajmował się tylko polityką symboliczną – mówi.

Zobacz także

rokitaBombaAtomowa

wyborcza.pl

Bronię Andrzeja Dudy

Tak, bronię Pana prezydenta przed atakami platformerskich hejterów i niemądrych lemingów, którzy nie mogą Panu prezydentowi wybaczyć niczego, nawet tego, gdy mówi, że Polska jest piękna.

To już 10-ty dzień ordynarnego ataku na Pana prezydenta. Nienawistnikom nie podoba się nic, krytykują prezydenta za wszystko. Atak jest totalny. Przy tym ataku bledną oskarżenia pod adresem tego antyPolaka Komoruskiego, nazywanego półgłówkiem, prostakiem, chamem i ćwierćinteligentem.

Teraz z kolei nie podoba się hejterom stwierdzenie prezydenta że Polska jest piękna. Podobno prezydent dochodzi do tego wniosku za każdym razem, gdy patrzy w lustro. Stąd pewnie odnosi się do siebie z wielkim szacunkiem mówiąc o sobie „prezydent Andrzej Duda”. To wyraz skromności i dobrego smaku.

Można oczywiście kpić z głowy państwa, że mu się tak szybko zmienia, ale to Polacy, Naród, dokonali tej cudownej zmiany. Skoro prezydentem Polaków przestał być obrzydliwy WSI-owy Komorowski, a został Pan doktor Andrzej Duda, duchowy następca świętej pamięci prezydenta Rzeczpospolitej profesora Lecha Kaczyńskiego, to jest chyba oczywiste, że Polska gwałtownie wypiękniała. Już jest więc piękna, a jak pani Szydło zostanie premierem i już całym tym interesem zwanym Polską będzie kręcił pan prezes, doktor Jarosław Kaczyński, to będzie nawet przepiękna. Niech tylko zniknie nam z oczu ta prostaczka Kopacz i ci aferzyści z PO, którzy doprowadzili do wielkich afer, z aferą SKOK-ów na czele.

Naród dokonał wielkiego przełomu, a pan prezydent poszedł wyznaczoną przez naród ścieżką i w ciągu dziewięciu dni (sześciu dni roboczych), podniósł Polskę z kolan. Nikogo to nie powinno dziwić, skoro jeszcze jako elekt, podniósł Chrystusa i ocalił hostię.

Pan prezydent ma wielki dar obserwacji. Gdy przyjmował wczoraj defiladę, to zobaczył te wszystkie czołgi i samochody opancerzone. Jego wprawne, godne dalekowzrocznego przywódcy oko, łatwo wychwyciło, że pojazdy te nie są z dykty.(w kampanii słusznie mówił, że PO wybudowało państwo z dykty). A jego dar syntezy pozwolił mu wyciągnąć logiczny wniosek.
Jeśli Polska broni się czołgami, a nie tarczami z dykty, to znaczy, że nie jest z dykty, ale jest silna, a będzie jeszcze silniejsza.

Pan prezydent zadeklarował w swym orędziu obudowę wspólnoty. By ten cel osiągnąć dał skompromitowanemu rządowi Kopaczowej szansę na choćby częściową rehabilitację i wezwał ową nieszczęsną ekipę do realizacji wyborczych obietnic Pana prezydenta. Niestety, ten antypolski w gruncie rzeczy rząd, podaną na zgodę rękę zignorował, pokazując Panu prezydentowi pięść. Tak Platforma Obywatelska rozumie narodowe porozumienie.

Pan Prezydent Andrzej Duda nie po to jednak został prezydentem, by przejmować się ludźmi małymi i niegodnymi. Przystąpił więc do odbudowy Reczpospolitej sam. I co? Błyskawicznie odniósł sukces. Polska jest piękna. Stało się.

Zamiast więc hejtować prezydenta, lepiej po prostu przyjrzeć się faktom. A fakty są takie, że Andrzej Duda już po dziewięciu dniach(sześciu roboczych), zmienił oblicze ziemi, tej ziemi. Pan prezydent mówił w kampanii, że nasi przodkowie odbudowali Polskę ze zgliszcz, więc i my to potrafimy uczynić. Wtedy nie chciał zapeszać, że może się to stać naprawdę w kilka dni. Ale dokonał tego dokładnie w sześć dni, zasługując tym samym w dniu siódmym, na odpoczynek.

Pan prezydent po prostu na początku prezydentury już udowodnił, że – jak mówił w orędziu- jest niezłomny. Pan prezydent powiedział jasno w orędziu, „prezydentem został Andrzej Duda, więc się uda”. Udało się. I słusznie mówił – „niech wam nie mówią, że spełnienie moich obietnic jest niemożliwe, to bzdura”. Oczywiście miał rację, to bzdura. I słusznie natchnął Pan prezydent Naród owym duchem niezłomności i owym poczuciem, że nie ma niemożliwego.

Prezydent Andrzej Duda zmienia Polskę. W wierności tradycji, nie wszczynając wojny z Kościołem, ale twórczo wykorzystując zasoby ludzkie ePISkopatu w dziele naprawy ojczyzny.

Tak, Polska jest dziś innym krajem niż dwa tygodnie temu. A gdy tylko wybory wygra jedyna partia, która broni Polski i w imię Polski działa – nie waham się tu jasno powiedzieć, że chodzi o Prawo i Sprawiedliwość – będzie innym krajem. Zupełnie innym. Będzie krajem nie do poznania. Ludności polskojęzycznej może się to nie podobać, ale prawdziwym Polakom, którzy
głosowali na Andrzeja Dudę i popierają pana prezesa i panią poseł Szydło, ta perspektywa nie przeraża, przeciwnie, rozgrzewa ich serca i umysły.

Pan prezydent jest niezłomny i da radę, a jak powiedział do patriotów zgromadzonych przed Pałacem prezydenckim w dniu zaprzysiężenia, zawsze wszystko mu się udawało. Po prostu tak ma, za co się wziął, to był wielki sukces, w skrócie KWS, czyli Kolejny Wielki Sukces.

Proszę ignorować hejterów i niedowiarków, Panie prezydencie. Proszę po prostu robić swoje. Piękna Polska jest z Panem. Polacy, w każdym razie ci prawdziwi, również. Polska biało – czerwoni!!!

TakaTam

bronięAndrzejaDudy

naTemat.pl

Waldemar Kuczyński: Polska jest piękna? Mało nie eksplodowałem. Ostro atakuje prezydenta za niestałość poglądów

Waldemar Kuczyński wytyka prezydentowi niekonsekwencję w ocenie Polski.
Waldemar Kuczyński wytyka prezydentowi niekonsekwencję w ocenie Polski. Facebook.com/wkuczynski

Prezydent Andrzej Duda w swoim wczorajszym wystąpieniu z okazji święta Wojska Polskiego mówił o tym, że Polska „jest piękna i staje się coraz silniejsza”. Słowa te odbiły się szerokim echem, a przeciwnicy Dudy stwierdzili, że stoją one w sprzeczności z lansowanym przez szefa państwa i jego byłą partię hasłem o „Polsce w ruinie”. Waldemar Kuczyński, publicysta i ekonomista swoim emocjonalnym wpisem dołączył do chóru krytyków prezydenta.

– Patrzyłem na sztucznie zadętą, na wodza twarz Andrzeja Dudy, maska twardziela, zła, źle przywarta, ale to pal sześć. Bardziej śmieszne, a nawet z lekka żałosne. Ale te słowa „Polska jest piękna, Polska staje się coraz silniejsza”. Niemal eksplodowałem (red. pisownia oryginalna) – napisał na swoim profilu na Facebooku.

Kuczyński zwraca uwagę, że prezydent Duda wcześniej nie był tak entuzjastyczny w ocenie polskiego dorobku. – Przecież dopiero co Polska była w pana ustach krajem wymagającym odbudowy, jak po wojnie. Krajem wygaszonym. Kim pan jest, jeśli może pan bez zmrużenia oczu tak łgać swym rodakom, by ich oszukać, by zdobyć ich poparcie i w chwilę po tym, jak się to panu udało, mówić coś o 180 stopni innego – pyta wyraźnie zirytowany postawą Dudy publicysta.

WaldemarKuczyńskiOdudzie

naTemat.pl

Z tym rządem nic się nie zrobi

politykaZWiejskiej

Maria Dąbrowska – 14.08.2015, piątek

Już wystarczająco dużo powiedzieli w ostatnich dniach Andrzej Duda i politycy partii, z której się wywodzi, żeby uwierzyć w to, co ostatnio usłyszałam od paru polityków PiS. Plan Jarosława Kaczyńskiego jest prosty: pokazać, że z tym rządem to prezydent Duda żadnych złożonych obietnic zrealizować nie może.

Co więcej – że jeśli władza się nie zmieni (na tę z PiS), to wszyscy się tą walką Dużego Pałacu (PiS) z Małym (PO) strasznie umęczymy. Pamiętamy, że nie było miło, kiedy w pierwszym urzędował Kaczyński, a w drugim Tusk.

Wygląda na to, że Andrzej Duda musi wykonać zadanie, z którego złoży meldunek prezesowi: do czasu wyborów ma proponować, apelować i wzywać rząd Ewy Kopacz do realizacji różnych pomysłów miłych dla ucha wyborców, a nie do wytrzymania dla budżetu.

I tak w tym tygodniu w wywiadzie dla „Faktu” prezydent zwrócił się z apelem do rządu w sprawie planu dopłaty 500 zł na każde dziecko w rodzinach najbiedniejszych, a także na kolejne dzieci, poczynając od drugiego w rodzinach o średnim dochodzie. „Jeżeli rząd do tego nie przystąpi, a jasnej deklaracji podjęcia szybkich prac nad tą sprawą nie będzie do końca tego roku, to ja osobiście przystąpię do przygotowania projektu ustawy” – zapowiedział. A między wierszami czytamy: z rządem z PiS uda się na pewno.

Ten prezydencki przekaz, uzgodniony z centrum dowodzenia przy ul. Nowogrodzkiej, wzmocnił w czwartek Ryszard Czarnecki: „Prezydent Duda jako człowiek dobry, szlachetny, miłosierny chce, aby rząd się wykazał po prostu”. I Zaapelował, żeby rząd skorzystał z szansy, którą mu „oferuje jak na tacy” prezydent.

Prezydent (też w wywiadzie dla „Faktu”) powtórzył, że powoła Narodową Radę Rozwoju i że liczy na jej dobre współdziałanie z rządem (wiadomo, że tym z PiS). Rada ta, wymyślona jeszcze przez Lecha Kaczyńskiego, ma być forum do dyskusji dla ludzi o bardzo różnych poglądach i profesjach.

W poprzedniej (działała kilka miesięcy, powstała na początku 2010 r.) znalazło się miejsce m.in dla profesorów Zyty Gilowskiej, Witolda Orłowskiego i Stanisława Gomułki, a także dla Henryki Bochniarz i Rafała Dutkiewicza. O tym, kto tym razem został do niej zaproszony, na razie nic nie słychać.

I trudno sobie wyobrazić, aby poważni eksperci czy ekonomiści dali się do prac w tej Radzie namówić. Bo w tej chwili wygląda na to, że ma ona pisać ustawy na polityczne, kampanijne zamówienie PiS.

Widać, że choć Andrzej Duda, choć oddał partyjną legitymację, to z PiS jednak nie wyszedł. Czuje ciężar zobowiązania wobec partii, która go na prezydencki urząd wyniosła (za swoje pieniądze i chowając samego prezesa PiS).

I teraz spłaca to zobowiązanie, agitując na rzecz PiS, bez którego on sam – jak mówi – jako prezydent nic zrobić nie może.

DudaSprawnieRealizujeplanPrezesa

dabrowska.blog.polityka.pl

Błazeński advocatus diaboli

jerzyBukowski
Jerzy Bukowski, Piątek, 14 sierpnia

Na dawnych dworach królewskich bardzo ważną funkcję pełnił błazen. Wbrew potocznemu rozumieniu tego pojęcia był to zazwyczaj niezwykle inteligentny i przenikliwy człowiek (jak np. sławetny Stańczyk), do którego zadań należało nie tylko rozśmieszanie monarchy, ale także wytykanie mu błędów, jakie popełnia. Błaznowi wolno było powiedzieć o wiele więcej niż innym dworzanom i nie spotykała go za to żadna kara.

Andrzej Duda /Marcin Bielecki /PAP
Andrzej Duda
/Marcin Bielecki /PAP

Zastanawiam się, czy taka osoba nie przydałaby się dzisiejszym władcom. Powinno to być swoiste połączenie błazna z advocatus diaboli w procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych, którego zadaniem jest doszukiwanie się przyczyn, dla których kandydat na błogosławionego lub świętego nie zasługuje na ten zaszczyt.

Jakże przydałby się ktoś taki Andrzejowi Dudzie, przestrzegając młodego i niezbyt doświadczonego politycznie Prezydenta RP przed zgubnymi krokami. Jego obowiązkiem byłoby przesadne zwracanie uwagi na możliwe błędy popełniane przez głowę państwa. Nawet jeżeli okazywałoby się, iż alarm jest nieuzasadniony, to zawsze lepiej dmuchać na zimne.

Uważam, że prezydentowi Dudzie w niczym nie uwłaczałoby powierzenie takiej funkcji komuś w jego kancelarii.

Artykuł pochodzi z kategorii: Jerzy Bukowski – Felietony

RMF FM

błazeńskiAdvocatusDiaboliszczerskiZaznaczyłalboSzatan

rmf24.pl

dzisiajLudzieGądecki1

Imigracja a pamięć Europy

RZYM – Informacje o wyładowanych imigrantami statkach, które w drodze do brzegów Europy toną w Morzu Śródziemnym, i o uchodźcach umierających w Calais, gdy usiłują dotrzeć eurotunelem do Wielkiej Brytanii, napływają niemal każdego dnia.

Ten kryzys powinien przypomnieć nam pewien bolesny i wstydliwy epizod z niedawnych czasów – odmowę, z jaką spotykali się europejscy Żydzi szukający schronienia przed antysemicką zaciekłością panującą w Europie w latach 30. XX wieku. Dzisiejsi uchodźcy niech też nam przypominają o tych ocalałych z Holokaustu Żydach, którzy płynęli w latach 1946-1947 przez Morze Śródziemne do Palestyny, a trafiali do brytyjskich więzień m.in na Cyprze.

Jest faktem, że w latach 30., gdy nasilały się prześladowania Żydów w Niemczech, a w Europie Środkowej i Wschodniej mnożyły się antysemickie przepisy, świat zewnętrzny w zasadzie nie interesował się losem ofiar. Ta obojętność wynikała niewątpliwie z głęboko zakorzenionych wówczas uprzedzeń, jak też z powszechnej podejrzliwości wobec wszystkich obcych. „Łódź jest pełna” – brzmiał refren powtarzany przez rządy i opinię publiczną.

I rzeczywiście – w 1935 roku Stany Zjednoczone zgodziły się na zaledwie 6000 żydowskich emigrantów z Europy, Argentyna wpuściła 3000, a do Brazylii legalnie wjechało 2000 osób. Europa Zachodnia była bardziej wspaniałomyślna: Francja przyjęła 35 tys. Żydów, a Belgia i Holandia po 20 tys.

W 1938 roku, pod naciskiem prezydenta USA Franklina D. Roosevelta, zorganizowano we francuskim Évian konferencję poświęconą sprawie statusu żydowskich uchodźców. Jej uczestnicy – ponad 30 krajów – zgodzili się jednak tylko na ograniczone kwoty imigracyjne. Powołując się na bezrobocie, problemy społecznoekonomiczne i kłopoty z utrzymaniem porządku publicznego, stwierdzili ostatecznie, że dla europejskich Żydów nic nie da się zrobić.

Brytyjczycy odmówili nawet przedyskutowania kwestii żydowskiej emigracji do Palestyny. Mimo nasilenia antyżydowskich wystąpień w Europie, liczba Żydów wpuszczonych przez Wielką Brytanię do Palestyny najpierw spadła, a później utrzymywała się na niskim poziomie: w 1935 roku było to 60 tys., w 1936 – 30 tys., w 1937 – 10 tys. osób, w 1938 – 13 tys. i niewiele więcej w roku 1939. Pod naciskiem arabskiej opozycji i w obawie przed wzmocnieniem ruchu syjonistycznego Wielka Brytania ograniczyła żydowską emigrację do Palestyny do 10 tys. osób rocznie przez pięć lat (z ewentualną uzupełniającą kwotą w wysokości 25 tys.).

W kwietniu 1939 roku sekretarz do spraw kolonii Malcolm McDonald, odpowiadając na pytanie zadane w Izbie Gmin, twierdził, że Wielka Brytania zapobiegła „lądowaniu w Palestynie 1220 nielegalnych imigrantów”. Pasażerom nakazano powrót do portów, z których wypłynęli. – Ma pan na myśli obozy koncentracyjne? – spytał jeden z posłów. Riposta McDonalda pobrzmiewa i w czasie obecnego kryzysu w rejonie Morza Śródziemnego: odpowiedzialność – oświadczył – spada na tych, którzy organizują nielegalną imigrację.

Nawet po wybuchu wojny w Europie we wrześniu 1939 roku jedynie 20 tys. Żydów znalazło schronienie w USA. (Uratowanie zawdzięczali przede wszystkim zdecydowanym działaniom, jakie w okupowanej Francji podjął Emergency Rescue Committee, skupiający odważnych wolontariuszy, wśród których byli m.in. Varian Fry i Hannah Arendt).

O amerykańskiej powściągliwości zadecydowało wiele czynników: antysemityzm, ideologia antyimigracyjna, milczenie Kościołów chrześcijańskich, niechęć amerykańskich organizacji żydowskich do wywierania nacisku na administrację Roosevelta, żeby nie wywoływać nastrojów antyżydowskich. Ponadto dla syjonistów potrzeba utworzenia państwa żydowskiego była ważniejsza niż żydowska imigracja do Ameryki.

W kronikach tamtych strasznych lat główna, choć fatalna rola przypadła dwóm statkom: „Strumie” i „St Louis”.

„Struma” wypłynęła z Konstancy, czarnomorskiego portu rumuńskiego, w grudniu 1941 roku; wiozła 800 Żydów, którzy uciekali przed rzezią organizowaną przez rumuńskie państwo i faszystowskie milicje. Gdy dotarła do Stambułu, Brytyjczycy odmówili wydania jej pasażerom wiz do Palestyny. Po 70 dniach w porcie statek zmuszono do powrotu na Morze Czarne, gdzie zatopiła go torpeda wystrzelona z do dziś nieznanego okrętu. Przeżył tylko jeden człowiek.

„St Louis” z 900 niemieckimi Żydami na pokładzie wypłynął z Niemiec w maju 1939 roku na Kubę. W Hawanie, po długich negocjacjach między kubańskim rządem i amerykańskim Joint Distribution Committee, nakazano mu powrót do Europy. Część uchodźców znalazła schronienie w Holandii, Belgii, Francji i Wielkiej Brytanii. Inni jednak musieli wrócić do hitlerowskich Niemiec, gdzie czekała ich zagłada.

Reakcja Europy na dzisiejszych imigrantów, pozbawionych środków do życia, często uciekających z krajów rozdzieranych ekstremizmem i wojną domową, to sygnał, że historia może się powtórzyć.

Europejscy przywódcy, bojąc się powszechnego sprzeciwu, znów szukają sposobów, by – zamiast pomóc – odrzucić ludzi jak nikt inny w świecie narażonych na niebezpieczeństwo.

Imigracja jest zjawiskiem złożonym; między dwiema skrajnościami – utopijną dobrą wolą i haniebną ksenofobią – trudno o proste rozwiązania. Jednak pamięć o losach europejskich Żydów w latach 30. nie może pozwolić nam na obojętność wobec tych, którzy nie mają się dokąd zwrócić.

Giorgio Gomel, ekonomista, jest członkiem grupy Jcall, stowarzyszenia europejskich Żydów, zaangażowanego w sprawę dwupaństwowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

imigracja

naTemat.pl

 

Największy żarłacz uchwycony na filmie. Ten rekin robi wrażenie!

Dagmara Trembicka-Brzozowska, 16.08.2015

Uchwycona na nagraniu Deep Blue ma nieco ponad 6 metrów długości i zapewne jest w ciąży

Uchwycona na nagraniu Deep Blue ma nieco ponad 6 metrów długości i zapewne jest w ciąży (YouTube)

Turyści nurkujący u wybrzeży wyspy Guadalupe w Zatoce Meksykańskiej mieli nadzieję zobaczyć rekiny – to miejsce z nich słynie. Nie rozczarowali się. Mało tego, nagrali też wyjątkowy film. Dotąd nikomu nie udało się sfilmować tak wielkiego żarłacza białego!

Okolice Guadalupe nazywane są „rekinią mekką” – nurkowie i turyści z całego świata przyjeżdżają tam, by opuścić się pod wodę w specjalnych klatkach i obserwować dziesiątki żerujących tam rekinów. Wśród nich był także biolog Mauricio Hoyos Padilla, szef organizacji pozarządowej obserwującej migracje zwierząt morskich. 10 sierpnia zamieścił na Facebooku nagranie, na którym widać żarłacza białego przepływającego majestatycznie obok klatki do nurkowania. Zwierzę podpływa do metalowej konstrukcji, nie zwraca jednak uwagi na nurków. Można dokładnie porównać jego rozmiar ze wzrostem ludzi. Następnie zawraca i podpływa do filmującego w drugiej klatce biologa. Na wideo widać całe podbrzusze ryby, która mija powoli klatkę i odpływa. Całość trwa niecałe półtorej minuty.

Jak wyliczył naukowiec, rekin musiał mieć 20-21 stóp (ok. 6,1-6,4 metra). Oznacza to, że jest to największy okaz żarłacza białego uchwycony kiedykolwiek na nagraniu wideo i niemal na pewno jest samicą. Nadano jej nawet imię – Deep Blue (Wielki Błękit). Padilla zwrócił też uwagę na inny fakt. „Jest dość krągła” – powiedział. „Patrząc na nią, można być niemal pewnym, że jest w ciąży”. Określił jej wiek na około 50 lat.

Coraz mniej rekinów

Ten gatunek rekina, będący największą drapieżną rybą, zwykle nie przekracza ok. 4 metrów długości. Maksymalna wielkość to ok. 6 metrów, a największy zaobserwowany i udokumentowany okaz miał ok. 7,2 metra. Mimo opinii ludojada – spopularyzowanej jeszcze przez kultowy film „Szczęki” – żarłacze białe nie gustują w ludzkim mięsie. Ataki na ludzi są zwykle wynikiem pomyłki drapieżnika: pływający na powierzchni wody człowiek wygląda dla niego jak delfin lub foka, którymi się zwykle żywi. Na ogół ataki rekina kończą się więc dla człowieka jedynie pogryzieniem – ryba po zauważeniu pomyłki zostawia nieznaną sobie ofiarę i odpływa. Statystyki mówią, że rocznie w wyniku ataku rekina (nie tylko żarłacza) ginie średnio 10 osób. Więcej ludzi pada ofiarą… hipopotamów i krów.


Zasięg występowania żarłacza białego (na niebiesko).

Te majestatyczne drapieżniki nie zmieniły się od 450 mln lat. Pierwsze rekiny wyewoluowały w okresie syluru i od tamtej pory budowa ich ciała pozostaje bardzo podobna – przez epoki zmieniały się szczegóły i rozmiary, jednak bez problemu rozpoznalibyśmy pradziada Deep Blue jako rekina. Mimo to dzisiaj żarłacze są gatunkiem zagrożonym wyginięciem – z jednej strony ich płetwy grzbietowe są przysmakiem, co prowadzi do szeroko zakrojonych i okrutnych połowów (rybacy po złapaniu odcinają rekinowi płetwę, a rybę wrzucają na powrót do wody, gdzie okaleczony rekin nie może polować i umiera), a z drugiej masowe połowy ryb odbierają im naturalne źródło pożywienia i często prowadzą do śmierci rekinów w sieciach rybackich.

Padilla: „Kiedy zobaczyłem Deep Blue po raz pierwszy, tylko jedna rzecz przebiegła mi przez głowę: nadzieja”. Biolog wierzy, że wideo pomoże zwiększyć świadomość co do zachowań białych rekinów, stosunkowo łagodnych wobec ludzi, oraz przyczyni się do akcji informacyjnej na temat zagrożeń czyhających na żarłacza białego – największego i najsłynniejszego drapieżnika wśród ryb.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz