Hairwald

W ciętej ranie obecności

Balcer (30.12.2014)

 

Olejnik do Terlikowskiego: „Jak słyszę pana kolegów prawicowców i ten jad, który sączą, to wolę mojego psa”

osi, 30.12.2014
Tomasz Terlikowski / Monika Olejnik

Tomasz Terlikowski / Monika Olejnik (Fot. AG)

„Zwierzęta, nawet w Wigilię, praw nie mają” – takie było przesłanie wigilijnego eseju Tomasza Terlikowskiego, redaktora naczelnego portalu Fronda.pl. Zdanie to było też punktem wyjścia do jego rozmowy z Moniką Olejnik w Radiu ZET. – Jak słucham pana kolegów, to wolę mojego psa – powiedziała do swojego gościa Olejnik.
– Wzburzył pan internautów, mówiąc o tym, że zwierzęta nawet w Wigilię nie mają praw. Czy przeprosi pan zwierzęta? – zapytała Olejnik Terlikowskiego, który był gościem jej audycji „Gość Radia ZET”. – A za co? – spytał naczelny „Frondy”. – Za to, że pan tak pogardliwie o nich mówi – odparła prowadząca. – To nie jest pogarda, to stwierdzenie faktu – zaoponował Terlikowski.O eseju Terlikowskiego w „Rzeczpospolitej” czytaj więcej >>>

Terlikowski filozofuje

– Żeby mieć prawa, trzeba mieć obowiązki, trzeba być podmiotem moralnym, a zwierzęta nie są podmiotami moralnymi. Więc filozoficznie nie można mówić o ich prawach – dodał prawicowy dziennikarz. Olejnik odrzekła na to: – Niemowlak też nie ma obowiązków!

– Tak, ale jest człowiekiem i w procesie rozwoju jest zdolny do posiadania obowiązków, a zwierzę nigdy nie będzie ich miało – stwierdził Terlikowski. Olejnik zwróciła mu uwagę, że przecież są zwierzęta, które obowiązki mają – jak choćby psy przewodnicy.

– Gdyby tak było, można by skazać psa przewodnika za niedopełnienie obowiązków, a skazać można co najwyżej opiekuna psa. Ponadto kota nie skazuje się za znęcanie się nad myszami. Gdyby kot miał prawa w znaczeniu filozoficznym, można by go za to skazać, co nie zmienia faktu, że człowiek ma obowiązki wobec zwierząt. W każdej filozofii, aby mieć prawa, trzeba mieć obowiązki – podkreślił Terlikowski.

Kłótnia o słowa papieża

Prowadząca audycję próbowała przekonać go do swoich racji, ale się nie udało. Wywiązała się dość chaotyczna dyskusja. W końcu Olejnik przytoczyła przykład papieża Franciszka, który miał powiedzieć, że droga do nieba dla zwierząt jest otwarta.

– On w ogóle nie użył tych słów, pojawiły się one w streszczeniu jego kazania – powiedział Terlikowski. Tu doszło do krótkiego sporu o to, co właściwie powiedział Franciszek i czy na pewno był to on, a nie Paweł VI.

– Ale zwierzęta przyprowadza się na specjalne msze – zauważyła Olejnik. – Tak samo jak święci się samochody – powiedział Terlikowski. – To durne święcić samochody – odparła prowadząca audycję.

– Całe lata miałem kota – oświadczył Terlikowski, zapytany, czy miał kiedykolwiek jakieś zwierzę. – Czy on panu zrobił jakąś krzywdę? – dopytywała Olejnik. – Oczywiście, że nie! Co nie zmienia tego, że zwierzęta nie idą do nieba, nie mają praw – odpowiedział naczelny „Frondy”.

– Co z tego, że są inteligentne? Mrówki tworzą kulturę, a chomiki poezję? – Terlikowski zaczął ironizować. – Często ludzie mogą uczyć się od zwierząt – stwierdziła Olejnik. – Zwierzęta nie są lepsze od ludzi – odparł na to jej gość.

„Wolę mojego psa”

– Jak słyszę pana kolegów prawicowców i ten jad, który sączą, to wolę mojego psa, moją Lukę – powiedziała Olejnik. – A ja, jak słyszę lewicowców, którzy wylewają jad na dzieci nienarodzone albo narodzone lub też rodziców z dziećmi, jak ostatnio zrobiła pani koleżanka Agnieszka Kublik, to mnie się też robi słabo. Często najgłębsi obrońcy praw zwierząt są głębokimi przeciwnikami praw ludzi – stwierdził Terlikowski, odnosząc się do tekstu opublikowanego przez „Gazetę Wyborczą” dotyczącego wizyt rodziców z małymi dziećmi w restauracjach.

– Agnieszka Kublik walczy o to, by w każdej restauracji były przewijaki – stwierdziła Olejnik. – Tam nie było o tym słowa! – zaoponował Terlikowski. – Chodziło o to, że przy stole przewijano dziecko – odrzekła prowadząca. Po tych słowach znów doszło do sporu, tym razem dotyczącego przesłania tekstu Kublik.

Z jego treścią można się zapoznać tutaj >>>

Bieńkowska, Putin, wybory… [NAJLEPSZE MEMY ROKU] >>>

Zobacz także

TOK FM

Życzę Europie oświecenia w 2015 roku

Andrew A. Michta, 29.12.2014

Przywódcy państw europejskich zaczynają wreszcie zdawać sobie sprawę, że celem Putina jest doprowadzenie do rozpadu NATO i zmiana struktury Starego Kontynentu. Pytanie brzmi, czy zamierzają cokolwiek z tym zrobić?
Patrząc z perspektywy działań strategicznych, Europa — pomimo całego swego bogactwa i zasobów — pozostaje bezczynna. Dzieje się tak niezależnie od nieustających napomnień ze strony Waszyngtonu dotyczących zwiększenia wydatków na wspólną politykę obronną NATO, od ostrzeżeń „nowych sojuszników” (krajów położonych wzdłuż północno-wschodniej granicy Europy) przed rosnącym zagrożeniem ze strony Rosji i wreszcie pomimo czarnych scenariuszy przewidujących rozprzestrzenienie się terroryzmu po europejskiej stronie basenu Morza Śródziemnego. Kiedy pojawia się potrzeba działania według doktryny „twardej siły”, kraje europejskie zachowują się niczym bohater opowiadania „Kopista Bartleby. Historia z Wall Street”, którego motto brzmi „wolałbym nie”.  Dokładnie tak zachowują przywódcy europejscy uchylając się przed odpowiedzią na neo-imperialistyczne zapędy Rosji.

W ciągu zaledwie kilku lat Rosji udało się przeprowadzić dwie skuteczne ofensywy: najpierw w 2008 roku w Gruzji, gdzie odebrała temu suwerennemu państwu dwie prowincje, a teraz na Ukrainie, poprzez aneksję Krymu i zajęcie kilku obszarów we wschodniej części tego kraju. W obu tych przypadkach mieliśmy do czynienia z destrukcją porządku prawnego, który miał stanowić podwaliny bezpieczeństwa Europy, a co za tym idzie — integracji Unii Europejskiej.  W odpowiedzi na rosyjską szarżę polityczni przywódcy europejscy zagrzmieli oczywiście słowami potępienia, ale nie pokazali zbyt wiele „twardej siły”. Prawdą jest, że Stany Zjednoczone też narobiły przede wszystkim dużo szumu, ale równocześnie przynajmniej wyraziły chęć zaprezentowania swojej potęgi militarnej — nawet jeśli zrobiły to „w sposób uparcie niejednoznaczny”.

Tymczasem Europa nie chce demonstrować swojej siły. A przecież działania takie mogłyby wzmocnić kraje stanowiące granicę wpływów NATO w północno-wschodniej części kontynentu, nie wspominając już o rozszerzeniu pomocy wojskowej na tereny Ukrainy. Tej stagnacji i swoistej determinacji w nieodpieraniu ataków Rosji nie należy jednak mylić z brakiem możliwości i zasobów, ponieważ państwa europejskie mają naprawdę ogromny potencjał militarny.

W ciągu ostatnich pięciu lat wydatki na obronę wzrosły w Rosji o ponad 50%, podczas gdy w Europie obcięto je o jedną piątą. Niechęć do inwestowania w obronę hamuje rozwój europejskich sił zbrojnych, w tym niemieckich sił powietrznych i Bundeswehry oraz uniemożliwia siłom powietrznym mniejszych państw Europy Zachodniej przekształcić się w zwycięskie i waleczne formacje. Obecnie ponad 75% najbardziej podstawowych działań w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego jest w rękach Amerykanów. A jeszcze niecałe 10 lat temu w połowie z nich uczestniczyły wojska europejskie.

Europejski postmodernistyczny styl narracji (tak, użyję tutaj tego wyświechtanego słowa) po raz kolejny powoduje zamglenie obrazu wyraźnie pokazującego, że Rosja stosuje wobec państw byłego Związku Radzieckiego politykę siły. Niebywała wręcz skuteczność „małych wojen” Putina w Gruzji i Ukrainie leży właśnie w bezpośredniości jego celów i środków, jakimi postanowił je osiągnąć — i to bez względu na to, jak wiele jeszcze razy na antenie Russia Today usłyszymy, że tak naprawdę chodzi tu o ochronę praw Rosjan na terenach, gdzie stanowią mniejszość etniczną.  Mimo to Europa nadal chce wierzyć, że w pewnym momencie Rosja zaspokoi swoje żądze na tyle, że sama zaprzestanie dalszej ekspansji. Cóż, oszukujmy się dalej.

Z całej tej sytuacji płynie też nauka dla Stanów Zjednoczonych: widać bowiem, że, nawet jeśli administracja prezydenta Obamy postanowiła teraz skoncentrować się na Azji, Ameryka na pewno funkcjonuje lepiej współpracując ze swoimi sojusznikami. NATO, najbardziej spektakularny pakt sojuszniczy w historii, pokazał wpływ USA i jej rolę przywódczą w trakcie trwania Zimnej Wojny, ale też ugruntował jej silną pozycję przez ostatnie 25 lat przemian. Teraz jednak Stany Zjednoczone wpadły w sidła europejskiego paradygmatu „wolałbym nie”. Bardzo wyraźnie było to widać podczas szczytu NATO w Walii, gdzie Niemcy nalegały na wprowadzenie wzmianki o Akcie Założycielskim Rady NATO-Rosja z 1997 r., ale w końcu ustąpiły już w trakcie opracowywania ostatecznego oświadczenia w tej sprawie. W rezultacie kwestia utworzenia stałych baz Sojuszu w krajach nadbałtyckich została odłożona na później. Na dwóch kluczowych obszarach, którymi są Azja/Pacyfik oraz Bliski Wschód/Afryka Północna, europejscy sojusznicy NATO odgrywają rolę co najwyżej drugorzędną. Nawet na obszarze, który pozostaje pierwotnym polem manewru i zainteresowań sił natowskich, czyli w Europie, największe kraje kontynentu wydają się nie być w stanie sprostać wyzwaniu, jakie niesie ze sobą odradzająca się w swojej sile Rosja. To sprawia, że napięcia na linii Stany Zjednoczone-Europa wychodzą poza zwyczajowe narzekania Amerykanów na „niechętnych do działania Europejczyków” czy gderanie rządów w Paryżu i Berlinie karcących USA za przejawianą w przeszłości przez Waszyngton „nadgorliwość”.

Dziś Europa zadowala się stosowaniem postmodernistycznego dyskursu, w którym brak działania zamienił się w „strategiczną zapobiegliwość”. Choć może jednak nie cała Europa. W trakcie rozmowy z jednym z europejskich dyplomatów odniosłem wrażenie, że niektórzy nie chcą już przyjmować biernej postawy. W pewnym momencie, w przypływie niespodziewanej szczerości (a może było to apogeum rozgoryczenia — każdy może zinterpretować to po swojemu) mój europejski rozmówca jasno zaznaczył potrzebę większej bezpośredniości w sposobie, w jaki przywódcy państw europejskich rozmawiają o Rosji we własnym gronie oraz poruszają ten temat z Waszyngtonem. W tej chwili przebłysku powiedział w sposób mało dyplomatyczny o tym, że „trzeba wreszcie po prostu przestać wygłaszać farmazony na temat dążeń Rosji”. Innymi słowy powiedział na głos to, z czego elity polityczne już być może zdają sobie sprawę, ale czego ciągle nie chcą publicznie przyznać: celem Władimira Putina jest rozpad NATO, zburzenie struktury normatywnej Europy i zbudowanie rosyjskiej strefy wpływów. Jeśli tylko ta opinia ujrzałaby w końcu oficjalnie światło dzienne, postrzeganie NATO przez przywódców europejskich i ich wkład do tego paktu byłyby wreszcie zbieżne.

Jeśli liderzy sceny politycznej w Europie zaczną w końcu otwarcie mówić o zagrożeniach czyhających na NATO za wschodnią granicą kontynentu, będzie to rzadki moment strategicznego oświecenia, który pozwoli na przerwanie trwającej obecnie nieudolności i dostrzeżenie tego, co od bardzo długiego czasu najwyraźniej im umykało: Europa musi powrócić do grona liczących się na świecie potęg militarnych.  I tego życzę Europie i Polsce w 2015 roku.

Salon24.pl

 

2015 faktycznie nie wygląda dobrze, ale…

Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty” TVN, 30.12.2014
Obrady Sejmu, przemawia Janusz Palikot

Obrady Sejmu, przemawia Janusz Palikot (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Kiedy czytam prawicowe portale, to czytam o tym, jak to Polska w przyszłym roku osunie się w przepaść. Nic i w żadnej dziedzinie nie czeka nas dobrego. No chyba że wybory wygra PiS, to wtedy ten ponury trend się odwróci jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale chyba autorzy sami w to nie wierzą, skoro przepowiadają tak ponure 12 miesięcy.
Sama też mam trochę strachów, bo wyborczy rok nie sprzyja łagodzeniu nastrojów. Raczej czeka nas temperatura politycznego wrzenia, a wtedy język nie nadąża za tym, co pomyśli głowa, i padają słowa, których potem już z języka publicznej debaty nie da się wyeliminować. A te słowa zatruwają nam umysły i zatruwają nasze relacje, także towarzyskie. Uniemożliwiają porozumiewanie się i dogadywanie w ważnych dla nas sprawach.O ten język więc najbardziej się boję, bo ze wszystkim innym jesteśmy w stanie sobie poradzić. Ale zalew chamstwa, który wyziera już nie tylko z internetu, ale i z trybuny sejmowej, z wyborczych spotkań, których teraz będzie bez liku, jest nie do opanowania. I nie mamy pojęcia, jak sobie z tym radzić. A najgorsze jest to, że być może wcale nie chcemy. Bo cóż to za rozkosz przywalić konkurentowi, rzucić jakieś oskarżonko, nazwać kogoś idiotą albo jeszcze gorzej. I karuzela się kręci. Atak wymaga odwetu i zaczyna się zabawa, którą – nie oszukujmy się – po prostu uwielbiamy.Tak, przyszły rok faktycznie nie wygląda dobrze. Ale od kasandrycznego pesymizmu postanawiam się odciąć i cieszyć tym, co może nam się zdarzyć. Żałuję tylko jeszcze jednego – że kończy się rok wielkich rocznic. Te wszystkie wydarzenia związane z 25-leciem wolności uświadomiły nam, jak długą drogę przeszliśmy i ile osiągnęliśmy. Nawet jeśli wielu kwestionuje to nasze wspólne dzieło.

Oczywiście, nie jest idealnie, bo nóż się w kieszeni otwiera, gdy na przykład się słucha orzeczenia sądu, który opozycjoniście odmawia odszkodowania, bo w stanie wojennym ukrywał się z własnej woli. Gdzie ten sędzia żył przez ostatnie lata i kto go wykształcił?

Takie proste sprawy składają się na jakość państwa i mam nadzieję, że do podobnych absurdów nie będzie już nigdy dochodzić, bo to wielka hańba.

Mam też wiele nadziei związanych z wyborami, bo uwielbiam atmosferę kampanii wyborczych, podróże po Polsce, spotkania z wyborcami. I mimo że kampania będzie ostra, bo dwie główne partie grają o wszystko, czekam z niecierpliwością. Mam nadzieję, że ta kampania naprawdę będzie ciekawa i widowiskowa, że partie przedstawią wspaniałe programy na nadchodzące lata, a kandydaci na prezydenta wielkie wizje rozwoju i miejsca Polski w świecie. Ech, nadzieja jest faktycznie matką głupich.

A, i jeszcze z nadzieją patrzę, jak pod wpływem papieża Franciszka zmienia się polski Kościół. Powolutku, ale jednak. Niedzielny list Episkopatu o rodzinie już nie straszy i nie potępia. Czułość, o której od początku pontyfikatu mówi Franciszek, wyrąbuje sobie miejsce także w sercach polskich hierarchów.

No i niecierpliwie czekam na nowego Jamesa Bonda. I na Oscara dla „Idy”.

Zobacz także

wyborcza.pl

Ciekawy rok nam się szykuje

Monika Olejnik, „Kropka nad i” TVN 24, „Gość Radia Zet”, 30.12.2014
Władimir Putin

Władimir Putin (Alexei Druzhinin / AP (AP Photo/RIA Novosti, Alexei Druzhinin, Presidential Press Service))

Najbardziej przeraża mnie prezydent Rosji Władimir Putin. Należy się go obawiać, bo nie wiadomo, co może zrobić zraniony niedźwiedź. Jest tak samo nieobliczalny jak jego otoczenie.
Dzięki niskiej cenie ropy rosyjska gospodarka została śmiertelnie ugodzona. Pod okiem Putina zawiązuje się sojusz Poroszenko – Łukaszenka i choć ten drugi jest niezbyt demokratycznym prezydentem, coraz chętniej patrzy na Zachód i chce się wyrwać z objęć Putina. Jedyna szansa na zmiany w Rosji to społeczeństwo, które być może w 2015 roku wreszcie wyjdzie na ulice, pomimo że od rana do wieczora jest bombardowane propagandą.
Szkoda, że nie ma konsensusu na temat polityki zagranicznej. Ta jedna dziedzina mogłaby zbliżyć prezydenta Komorowskiego, premier Kopacz i opozycję. Ale nie jest to możliwe, bo jak twierdzi prezes Kaczyński, Bronisław Komorowski jest prorosyjski. A do premier Kopacz cały PiS odnosi się z pogardą.Moim największym zaskoczeniem mijającego roku było odejście Donalda Tuska. Można być rozczarowanym tym, że Tusk oszukiwał Polaków, mówiąc, że nigdzie się nie wybiera i zamierza walczyć o kolejny sukces Platformy Obywatelskiej. Pan premier oddał władzę Ewie Kopacz, mówiąc: „ktoś musi to wziąć”. Wydaje się, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale widać, że Platforma bez Tuska jest jak intelektualna wydmuszka. Jest niewielu ministrów, którzy stanowią mocną stronę rządu.Rząd Donalda Tuska miał fantastycznego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, którego niestety położyły na łopatki kelnerskie taśmy. Radosław Sikorski, który pomimo wielu wad miał jedną zaletę: sprawdzał się na stanowisku ministra spraw zagranicznych, teraz staje się kilometrówkową kulą u nogi.

Rok 2015 to będzie największe wyzwanie dla partii politycznych.

Kampania prezydencka zapewne będzie bardzo brutalna, ale z wygraną Bronisława Komorowskiego. Jak to będzie wyglądało, widać już dziś. Prezydent Komorowski jest już przez PiS oskarżany o związki z WSI i inne bzdury, o których nawet nie warto mówić publicznie.

W kandydata PiS Andrzeja Dudę nie wierzy nawet sam Jarosław Kaczyński, co widać było 13 grudnia, bo to nie Duda stał u boku prezesa, ale Ryszard Czarnecki.

Sojusz Lewicy Demokratycznej kompromituje się poszukiwaniem kandydata na prezydenta. Ryszard Kalisz zaproponowany przez Leszka Millera odrzucany jest przez doły partyjne. Szef SLD chyba się nieco pogubił, co widać po jego politycznym tete-a-tete z prezesem PiS.

Jarosław Kaczyński ma dużą szansę na wygraną w wyborach parlamentarnych i na sojusz nie z SLD, ale z PSL. Ludowcy na pewno nie będą mu obrzydliwi, mimo że już są w ich szeregach byli posłowie Palikota. Skoro go nie brzydził Andrzej Lepper, to tym bardziej nowe PSL. Lider tej partii Janusz Piechociński jest bardzo pragmatyczny, tu wyśle list z gratulacjami do Radia Maryja, tu puści oko do kogoś innego.

Partia Janusza Palikota zwija się w błyskawicznym tempie, a lider Twojego Ruchu dokonuje kolejnej zmiany swojego wizerunku i naprawdę trudno mu już w tej chwili wierzyć.

To będzie ciekawy rok i zobaczymy, gdzie się obudzimy po wyborach.

Zobacz także

wyborcza.pl

Balcerowicz: Jeśli PO nie wróci do liberalnego nurtu, potrzebne będzie nowe ugrupowanie. Poprę je

Krzysztof Lepczyński, 30.12.2014
Leszek Balcerowicz

Leszek Balcerowicz (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

– Główne posunięcie rządu Ewy Kopacz to zapowiedź ładowania społecznych pieniędzy w niewydajne kopalnie. To ruch wstecz. To niemoralne – krytykował Leszek Balcerowicz w Poranku Radia TOK FM. Ekonomista zaznaczył, że PO powinna wrócić do „pierwotnego” nurtu ideowego. W przeciwnym razie poniesie porażkę wyborczą i potrzebne będzie powstanie nowej partii.
W Grecji zbliżają się wybory parlamentarne, które wygrać może lewicowa Syriza. Partia nie zgadza się na zaciskanie pasa ordynowane przez Unię Europejską i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Może to oznaczać nawet opuszczenie przez Ateny strefy euro.Grecja wystąpi z euro? I dobrze!– Gdyby nowe władze rzeczywiście zdecydowały się na politykę nieakceptowaną przez UE i zagroziły wyjściem, Unia może powiedzieć „sprawdzam” – zaznaczył w Poranku Radia TOK FM Leszek Balcerowicz, były minister finansów i wicepremier, szef rady Forum Obywatelskiego Rozwoju. – I może dobrze byłoby, gdyby jakiś mniejszy kraj wystąpił ze strefy euro. To byłoby dyscyplinujące dla pozostałych – dodał.Według Balcerowicza zagrożeń dla strefy euro należy szukać nie tyle w Grecji, co raczej Francji czy Włoszech, krajach o wiele większych i mających nieporównanie większy wpływ na kondycję Europy. Zdaniem ekonomisty w tych krajach centrolewicowe rządy blokują niezbędne reformy.

Powstrzymać siły antyreformatorskie

Czy jednak reformy są niezbędne? Jan Wróbel, prowadzący audycję, zauważył, że w ostatnich latach Polska nie przeprowadziła większych reform. A wzrost gospodarczy utrzymuje się na relatywnie wysokim poziomie. – Dlaczego Niemcy są w dobrej sytuacji? – odparł Balcerowicz. – Dziesięć lat temu rząd Gerharda Schroedera zrobił głębokie reformy rynku pracy i pewną racjonalizację wydatków socjalnych. Teraz rząd Angeli Merkel, który niewiele reformuje, odcina kupony od tych reform. Nie wszystko, co jest dobre lub złe za czasów określonego rządu, jest spowodowane przez ten rząd – zaznaczył ekonomista.

Balcerowicz podkreślił, że jeśli w Polsce dopuści się do władzy „siły antyreformatorskie”, nasz kraj przestanie ścigać Zachód. – Od 14 lat rządzą leniwi reformatorzy, a Polska jedzie do przodu – zauważył jednak Wróbel. Jego gość przekonywał, że „warunki dla pracy i przedsiębiorczości” poprawiano w Polsce za dwóch pierwszych rządów oraz w latach 1999-2000. – Sprywatyzowaliśmy większość banków i uniknęliśmy sytuacji, do jakiej doszło w Słowenii, gdzie 70 proc. banków było państwowych. Politycy położyli łapę na kredytach. Były one rozdzielane według kryteriów politycznych, co do prowadziło do krachu systemu bankowego i całej gospodarki – ocenił.

Wsparcie górnictwa? „Niemoralne”

Balcerowicz krytykował też gabinet Ewy Kopacz. Zwracał uwagę przede wszystkim na zapowiedzi sprzed trzech miesięcy, z początku rządów, kiedy premier obiecywała pomoc strajkującym górnikom. – Główne posunięcie to zapowiedź ładowania społecznych pieniędzy w niewydajne kopalnie. To ruch wstecz. To niemoralne – wskazywał ekonomista. – A jeśli chodzi o PR, co jest wyszukaną nazwą dla picu, pozostawiam ocenę innym analitykom – dodał.

Gość Poranka Radia TOK FM narzekał też na odejście Platformy Obywatelskiej od wolnościowego, liberalnego kursu. – Mam nadzieję, że wreszcie na szczytach zauważy się elementarną rzecz – jeśli odpycha się ideowych wyborców przez ruchy sprzeczne z pierwotnym programem, ponosi się tego konsekwencje. Oni zostają w domu, a frekwencja ma istotne znaczenie – mówił Balcerowicz, wieszcząc słaby wynik wyborczy PO.

Powrót do pierwotnego nurtu

– Może więc czas na własną partię? – podsuwał Wróbel. – Najlepszym rozwiązaniem dla Polski, jeśli za główne kryterium sukcesu traktować doganianie Zachodu, byłoby to, by pierwotny nurt odżył. Gdyby tak się nie działo, dobrze by grupa ideowych, wiarygodnych, sprawnych analitycznie i organizacyjnie ludzi stworzyła nowe ugrupowanie. I gdyby tak się stało, gdyby nie było zmiany po stronie PO, zastanawiałbym się nad poparciem takiej struktury – skwitował Balcerowicz.

Zobacz także

TOK FM

Dodaj komentarz