Hairwald

W ciętej ranie obecności

Radom

 

Bartłomiej Sienkiewicz w „Newsweeku”: Otrzymałem kilka propozycji biznesowych, ale nie budzą mojego entuzjazmu…

Były minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz udzielił szczerego wywiadu "Newsweekowi".
Były minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz udzielił szczerego wywiadu „Newsweekowi”. Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta

– Jedyne, co radziłem pani premier Kopacz, to aby ministrem spraw wewnętrznych uczyniła osobę jej bliską, do której ma zaufanie. To jest stanowisko, na którym można błyskawicznie dostać zawrotu głowy. W najnowszej historii Polski są przykłady szefów MSW, którzy szybko dochodzili do wniosku, że skoro zarządzają większością Polski, to niepotrzebny im premier – mówi Bartłomiej Sienkiewicz w rozmowie z „Newsweekiem”.

„Ja umiem odchodzić z pracy”
W najnowszym wydaniu tygodnika były szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych opowiada jednak przede wszystkim o tym, jak trudne emocje towarzyszyły mu w chwili wybuchu tzw. afery podsłuchowej. Bartłomiej Sienkiewicz przyznaje, że odczuwał upokorzenie i wstyd, ale jednocześnie starał się wówczas działać tak, by nie zaprzątać sobie głowy tym „ile kubłów pomyj wyleją w internecie”.

Sienkiewicz zdradza, że momentem oczyszczenia z tych emocji była dla niego pierwsza po kontrowersyjnych publikacjach „Wprost” konferencja prasowa, którą dziś wspomina nawet miło. Pomimo trudności, którym musiał wtedy się przeciwstawić. – Prawdziwa walka. Musiałem pójść na konfrontację, nie dać się zagonić do kąta. A to może się udać tylko wtedy, gdy człowiek wierzy w swoje racje – tłumaczy.

Były minister spraw wewnętrznych przekonuje, że odejście z tego wyjątkowego stanowiska ostatecznie nie sprawiło mu wielkiego bólu. – Ja umiem odchodzić z pracy. Wiem, jak to się robi. Szybko – stwierdza Bartłomiej Sienkiewicz. I tłumaczy, że kluczem do zaakceptowania utraty pracy jest traktowanie poprzedniej posady „jako element swojej historii, ale nie najważniejszy, wypełniający emocje i umysł”.

Biznes nie jest dla państwowca…
Bartłomiej Sienkiewicz nie ukrywa, iż obecnie umysł oczyszcza korzystając z trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia z MSW. Nie zdecydował jeszcze, co dalej. – Otrzymałem kilka propozycji biznesowych, ale nie budzą mojego entuzjazmu. Przez ostatnie ćwierćwiecze byłem związany z państwem – mówi.

W oczekiwaniu na lepszą propozycję były szef resortu spraw wewnętrznych poświęca się więc lekturze i spotkaniom z ludźmi, dla których czasu nie mógł znaleźć będąc ministrem. W rozmowie z „Newsweekiem” stanowczo podkreśla, że zwykle korzysta w tym celu z restauracji i kawiarni, bo lubi takie miejsca i po aferze podsłuchowej nie ma zamiaru ich unikać, ani sprawdzać każdego elementu zastawy w poszukiwaniu nowych podsłuchów.

Arcypolska Platforma Tuska
Sporo uwagi w najnowszym wywiadzie Bartłomiej Sienkiewicz poświęca byłemu premierowi Donaldowi Tuskowi, o którego karierze mówi, iż „najdalej dojeżdżają ci, którzy są generalnie mili i pilnują, żeby nikogo nie urazić”. – Tusk jest poza wszelkimi polskimi standardami. Jeśli ktoś sprawuje w naszym kraju władzę przez siedem lat i odchodzi nie na skutek przegranych wyborów, to jest poza konkurencją – wspomina swojego byłego szefa.

Rozmówca „Newsweeka” wyjaśnia też, dlaczego stworzoną przez Tuska Platformę Obywatelską należy uznawać za „arcypolską”. – Nie idzie na wojnę z Kościołem, kocha grilla i aquaparki. Jest jak większość Polaków. A jednocześnie potrafi realizować projekty modernizacyjne, ale nie dokonuje eksperymentów, raczej podąża za ludźmi. Rozumie, że zmianę cywilizacyjną można osiągnąć tylko wtedy, gdy odbywa się ona we właściwym rytmie. W tym tkwi siła i legitymacja PO do rządzenia. Ta partia nie jest ciałem obcym. Jest polska z krwi i kości – ocenia.

Całą rozmowę z byłym ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem, a w nim jego opinie o Ewie Kopacz i Jarosławie Kaczyńskim, znajdziecie w najnowszym wydaniu tygodnika „Newsweek”.

naTemat.pl

Szalikowcy znowu zawładną Jasną Górą. Podczas tegorocznej pielgrzymki odbiorą „testament Polski Walczącej”

Kibice podczas jednej z wcześniejszych pielgrzymek na Jasną Górę.
Kibice podczas jednej z wcześniejszych pielgrzymek na Jasną Górę. Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta

– Cel jest ten sam, co w poprzednich latach. To zawierzenie całego 2015 roku Matce Najświętszej, różnego typu działań kibiców na niwie patriotycznej czy charytatywnej. Pokazujemy również pozytywny obraz polskiego kibica – mówi portalowi niezalezna.pl ks. Jarosław Wąsowicz, organizator VII Patriotycznej Pielgrzymki Kibiców na Jasną Górę, którą zaplanowano na 10 stycznia.

Środowisko kibicowskie od lat podkreśla swoje przywiązanie do tradycji i patriotyzmu, a także celebruje ważne dla Polski rocznice historyczne. W czasie tegorocznych uroczystości w Częstochowie fani piłki nożnej mają spotkać się z weteranami walk o niepodległość. W planach jest przekazanie na Jasnej Górze właśnie im „Testamentu Polski Walczącej”.

Pielgrzymka rozpocznie się uroczystym nabożeństwem w kaplicy Cudownego Obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej, podczas którego ochrzczone zostanie dziecko, uczestniczące – jako dwutygodniowe niemowlę – w zeszłorocznej pielgrzymce. Po mszy odbędzie się m.in. prezentacja transparentów kibicowskich, zaplanowano też koncert grupy „Forteca”, dedykowany pamięci bohaterskiego rotmistrza Witolda Pileckiego.

Tegoroczne uroczystości będą poświęcone m.in. ziemiom odzyskanym. – Chcemy w ten sposób uczcić rocznicę powrotu Ziem Piastowskich do Polski i symbolicznie podziękować tym, którzy budowali tam polskość w minionych latach – tłumaczy ksiądz Wąsowicz, któremu zależy na utrwaleniu pozytywnego obrazu polskich kibiców.

Ciekawe, na ile kibice różnych polskich klubów piłkarskich, wśród których są także ci, rywalizujący ze sobą nie tylko na okrzyki, ale i na pięści, wezmą sobie do serc przekaz tych podniosłych uroczystości.

Źródło: niezalezna.pl

naTemat.pl

Za dobre rady, paniom i panom już dziękujemy

fot. wikipedia/CC BY-SA 3.0
fot. wikipedia/CC BY-SA 3.0

Oni są i będą zdolni do wszystkiego, jak pokazują ostatnie lata, by raz zdobytej władzy opozycji nie oddać. D. Tusk zapowiadał to zresztą, iż „dla ratowania Polski przed PIS”, on i jego układ będą działać „choćby na granicy prawa i demokracji”.

Ostatnie, sfałszowane wybory nie zostawiają  złudzeń – oni władzy nie oddadzą. Żadne tam demokracje, żadne tam standardy! A ręka wyciągnięta  przeciw władzy zostanie odcięta, zaś właściciel ręki, za „odmęty szaleństwa” poddany leczeniu.

Po 1989 r. Polska i Polacy nie stanęli na nogach, powalani przez kolejne antypolskie rządy. Polska nie stała się  standardową demokracją. Takie reguły w Polsce trwale, głębiej, na powszechną skalę NIE zadziałały i nadal nie działają. Przeciwnie, jest z tym coraz gorzej, gdy obalany jest książkowy  fundament demokracji, tj. wolne wybory dla wymiany politycznych władz państwa. Reguły demokracji w rzeczywistości nie działają: nie ma  realnego rozdziału i niezależności władz ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Ścisłe ich uzależnienie widzimy przecież  prawie co dzień. Władza odmawia Suwerenowi jego prawa do bezpośredniego głosu i decyzji w drodze referendum. Zgnębiony Suweren  jest w demokratycznej scenerii „pod butem” aroganckiej, kosmopolitycznej władzy.

Skoro władza radykalnie w praktyce odrzuca cywilizowane wymogi życia społecznego i narodowego, to Polacy nie  mogą dać się dalej szantażować nadużywaną przez władze demokratyczną nowomową, mającą w istocie tylko obezwładnić nas i „rozbroić”.

Póki w Polsce nie zadziałają standardy demokracji, nie dajmy sobie narzucić  bezpiecznych, obronnych dla autorytarnej coraz bardziej władzy jej żądań i nacisków. Np. by Kościół nie „wtrącał się do polityki”. Tak, jakby duchowni  byli pozbawieni praw politycznych i wyborczych oraz prawa moralnej oceny zdarzeń publicznych, chociaż Ojciec Święty do angażowania się sprawy publiczne właśnie głośno ich zachęca. By przedstawiciele nauki koniecznie pozostali „obiektywni”/?/ ,nie opuszczali sal uczelnianych i  przestrzegali wymyślonego obowiązku „zachowania dystansu do bieżącej polityki”. Tego rodzaju żądania demobilizują, osłabiają i atomizują wspólnotę w chwilach zagrożenia jej bytu.

Trwa niewypowiedziana głośno wojna z polskością i Polską. Aby ją jednak jakoś wygrać w tej nierównej walce, pomóc muszą WSZYSCY na zasadzie swoistego powstania  czy też pospolitego ruszenia, mobilizacji jak największej  ilości środowisk. Nie pozwólmy się obezwładniać hasłami znanymi z PRL-u: „księża do kruchty”, „naukowcy do sal wykładowych”, „pisarze do piór”, a „studenci do nauki”.

Na czas  wyjątkowy odsuwania groźby utraty państwowości mamy prawo do skutecznych, sprawdzonych sposobów wspólnej samoobrony społecznej. A to oznacza, że naukowcy MUSZĄ wyjść  ze swych sal wykładowych, ze swych właściwych  w czasie „pokoju”/ale nie „wojny”/ról „niezależnych  analityków” stojących wyniośle  z boku i denerwująco  pouczających i stawiających opozycji warunki dziś w Polsce nie do spełnienia. Złość ogarnia, gdy  słyszy się kolejne  dobre rady, np. by PiS „natychmiast utworzył gabinet cieni i codziennie punktował wszystkich ministrów”. Pewnie tylko intuicyjnie i przy kawie w klubie, bo do mediów z takim przekazem i do  wszelkich istotnych informacji o stanie państwa PiS dostępu nie ma. Podpowiadacze żądają organizowania przez PIS sympozjów i konferencji, pokazania zaplecza, przedstawienia  własnej polityki zagranicznej itp., bo to co robi PiS to tylko pozory. A poza tym, to  prezesa otaczają same miernoty i osoby bezbarwne i niewyraziste, a sami działacze nie chcą wygrać wyborów, są ociężali jak roboty, a prezes J. Kaczyński to „musi jeszcze przezwyciężyć brak zaufania do siebie”, itd. Tylko co  Polsce w takiej chwili po tych  naukowych  bezużytecznych  radach i obelgach pod adresem działaczy. Co Polsce po niegrzecznym kontrapunktowaniu i ciągłym osłabianiu wymowy  wystąpień lidera opozycji, wzywającego Polaków do mobilizacji.

Temu demobilizującemu działaniu różnych „niezależnych”, analityków dobrze radzących z boku i osób „życzliwych”, trzeba  powiedzieć już – dość!

Obserwatorzy „niezależni”, zróbcie  coś KONKRETNEGO  dla Polski, dziś będącej w pilnej potrzebie. Sami bezpośrednio jej pomóżcie! Czy  zgodzilibyście się zaryzykować swoimi karierami dla tonącego  na waszych oczach państwa, dla prawdy, jak profesorowie smoleńscy? Czy dajecie gdzieś twarz przy konkretnych projektach naprawy, czy włączyliście się aktywnie z uczuciem, czy tylko z dystansem, jako właśnie „niezależni”? Za samo suflowanie  – dziękujemy, bo Polska nie jest tylko sprawą członków i sympatyków PiS, bolączką prezesa J. Kaczyńskiego i jego gabinetu cieni. Nie można całego ciężaru ratowania Polski zrzucać  tylko na barki  niezbyt licznej osobowo partii opozycyjnej, terroryzowanej przy tym przez władze i media, nie mającej przecież  szerszego dostępu do środków przekazu, tj. do ucha, ducha, serca i oczu Polaków. Nie można żądać wygrywania kolejnych wyborów w cuglach, jeśli samemu realnie, odważnie nie pomoże się opozycji w tej sprawie.

Dziś, w kampaniach wyborczych 2015 roku, nie można „nie popierać nikogo” i być „niezależnym”. To postawy zgody na zwycięstwo zła, to odmowa udzielenia Polsce pomocy. Nie da się też siedzieć okrakiem na barykadzie i wyniośle, strachliwie rozdzielać „po równo” pochwały i nagany.

Ratować Polskę przed upadkiem musi dziś cały ruch społeczny, obywatelski, wszelkie środowiska, którym Polska jest droga i dla których jest ważna, nie tylko PiS  z prezesem na czele. Sprzedawcy i kibice, profesorowie i lekarze, studenci i pracownicy fizyczni, dziennikarze, ale i bezrobotni. Także niezawiśli sędziowie swymi uczciwymi, sprawiedliwymi wyrokami. Ale też cały polski Kościół musi dziś, nie patrząc na  zastraszające lub przekupujące ich władze, aktywnie i głośno wesprzeć sprawę naprawyRzeczypospolitej i jej ratowników. Bez wzorów patriotycznych duchownych zdezorientowani wierni też Polskę porzucą. Kościół nie może bać się  niszczącej go władzy świeckiej, bo któż jak Bóg!

Rok 2015 będzie decydujący dla losów Polski. Obecne władze nie cofną się przed niczym. Więc „niezależni”, „niezawiśli” i siedzący okrakiem  „letni” Polacy, wybierajcie: w 2015 r. z Polską, czy przeciwko niej?

wPolityce.pl

Ksiądz potrącił pieszego na chodniku i odjechał

kmw, dyb, 04.01.2015
Katedra

Katedra (Fot. Anna Jarecka / Agencja Gazeta)

W niedzielę po godz. 9 79-letni kierowca volkswagena potrącił na chodniku przed katedrą pieszego i odjechał.
– Kierowca jechał od strony ul. Traugutta przez Mickiewicza w stronę katedry. Przejechał przez przejście dla pieszych, wjechał na chodnik, gdzie potrącił 88-letniego mężczyznę. Odjechał, myśląc, że pieszemu nic się nie stało, i zaparkował pod katedrą. Świadkowie wskazali, kto prowadził volkswagena, to osoba znana policji. Funkcjonariusze zatrzymali mężczyźnie prawo jazdy – informuje Justyna Leszczyńska z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Policji w Radomiu.Potrąconego staruszka pogotowie zawiozło do szpitala, po badaniach okazało się, że mężczyzna jest tylko potłuczony i wypisano go do domu.Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Gazeta Wyborcza”, za kierownicą volkswagena siedział ksiądz.Przypomnijmy: już kilkukrotnie pisaliśmy o parkowaniu na placu przed katedrą .Problem zaczął się na początku maja. Wtedy zakończył się remont placu kościelnego, podobnie zresztą jak całej katedry. Przy okazji robót zniknął krawężnik dzielący plac od chodnika wzdłuż ul. Sienkiewicza.

W czasie niedzielnych mszy na placu przed katedrą parkuje nawet kilkadziesiąt samochodów. Żeby tam stanąć, kierowcy lawirują po przejściu dla pieszych i chodniku pomiędzy dziesiątkami wiernych. Zdaniem policji to nie stwarza zagrożenia.

Jazda wzdłuż po przejściu dla pieszych to wykroczenie, za które grozi mandat w wysokości 250 zł. Od strony Sienkiewicza stoją już gazony, dlatego kierowcy wjeżdżają na plac od strony zachodniej – Mickiewicza. Tam trzeba przeciąć chodnik, ale ten oddzielony jest od jezdni krawężnikiem. Dlatego kierowcy jadą po chodniku kilkanaście metrów i zjeżdżają na jezdnię po pasach, gdzie krawężnik jest obniżony.

Zobacz także

radom.gazeta.pl

Dodaj komentarz