Hairwald

W ciętej ranie obecności

Apostazja Agnieszki Ziółkowskiej

Ks--Wojciech-Lemanski-Agnieszka-Ziolkowska

Agnieszka Ziółkowska, pierwsza Polka urodzona dzięki metodzie in vitro, odpowiedziała ks. Wojciechowi Lemańskiemu: nie. Nie pozostanie w Kościele, o które zaapelował do niej zwykły kapłan. Ziółkowska jeszcze w tym roku dokona apostazji.

Ziółkowska napisała lit do Lemańskiego, jest on wzruszający, a zarazem wstrząsający. Opisuje naszą rzeczywistość, którą zawłaszczają diabelskie postaci biskupów i innych. Cytuję go, bo warto zapoznać się z uczuciami i argumentacją tych, których Kościół szczególnie krzywdzi:

Chciałabym serdecznie podziękować za list, tak różny – w formie i sposobie prowadzenia dyskusji na temat in vitro – od tego, co prezentuje polski Episkopat. Z pewnością słowa Księdza – spokojne, merytoryczne i zachęcające do prowadzenia dialogu – są bardzo ważne dla tych wierzących katolików, dla których ostatnie stanowisko Episkopatu i język, którym się posługują hierarchowie, mówiąc o in vitro, są skandalizujące i nie do przyjęcia.

Zadaniem i powołaniem każdego prawdziwego duszpasterza jest ewangelizacja, dlatego rozumiem, że nawet jedna osoba opuszczająca wspólnotę wiernych, staje się bolesnym problemem, któremu należy przeciwdziałać. Jednakże na apel o pozostanie w Kościele muszę odpowiedzieć negatywnie. To, że wartości chrześcijańskie są mi bliskie, nie znaczy, że jestem osobą wierzącą. Są to uniwersalne wartości, część naszej kultury. Podzielam je ze względu na ich głęboki humanizm, nie ze względów religijnych.

W dyskusji – która toczy się, niestety, bardziej wokół mojego zamiaru odejścia z Kościoła niż wokół skandalicznego poziomu debaty o in vitro w Polsce i kwestii uregulowania jego statusu prawnego – pojawia się często pytanie: po co apostazja? Po co, skoro z punktu widzenia Kościoła – decyzją Benedykta XVI – formalne wystąpienie z Kościoła przestało być możliwe? W świetle prawa kanonicznego można jedynie złożyć oświadczenie woli, że nie jest się katolikiem, co zostaje następnie odnotowane w księdze chrzcielnej (w której nadal się figuruje), niosąc za sobą automatycznie karę ekskomuniki. Po co, skoro kiedy się przestaje wierzyć, można po prostu przestać chodzić do Kościoła i nie zawracać sobie (i innym) głowy apostazją? Przez długi czas również tak myślałam. Jednak obelżywy i poniżający język, a także merytoryczne kłamstwa Episkopatu na temat in vitro, przeważyły szalę powodując niesmak i oburzenie. Jako osoba niewierząca, traktuję akt apostazji jako formalną cezurę, oficjalne odcięcie się od instytucji, która sama mnie zeń wypycha (w Polsce, najwyraźniej Kościół nie jest wspólnotą wiernych, ale biskupów), która nie szanuje człowieka, piętnując moich rodziców i mnie ze względu na sposób, w jaki zostałam poczęta. Instytucji, której nie czuję się, nie jestem i nie chcę być częścią, ani być traktowana jako taka.

Co najbardziej mnie szokuje, w swojej pokrętnej argumentacji biskupi, a także niektórzy prawicowi publicyści, starają się usilnie w kwestii leczenia niepłodności metodą in vitro oddzielić efekt (posiadanie dziecka) od metody (zapłodnienie pozaustrojowe). Jest to o tyle w kuriozalne, że w tym przypadku bardziej niż w jakimkolwiek innym po prostu nie można tego zrobić. Bez metody nie byłoby efektu. Gdyby nie in vitro, to mnie ani blisko 5 mln innych osób nie byłoby na świecie. Hipokryzją jest wmawianie winy ontologicznej z powodu poczęcia in vitro, a następnie udawanie, że nie powinnam czuć się tym osobiście dotknięta (przecież jako nieświadome dziecko byłam niewinna, to moi rodzice byli grzesznikami i mordercami), że Kościół mnie kocha, i nie powinnam mieć do nikogo pretensji. No, chyba że do własnych rodziców, którzy poczęli mnie w tak niegodziwy (cytuję za ks. F. Longchamps de Bérier) sposób. Hipokryzją jest twierdzenie, że piętnowanie sposobu poczęcia dzieci urodzonych dzięki in vitro nie jest równoznaczne z piętnowaniem ich samych. Otóż jest. Uderza w ich godność oraz stawia pod znakiem zapytania ich prawo do życia. Gorąco pragnęłabym, żeby to Ksiądz wyznaczał kościelne standardy debaty o niepłodności oraz in vitro. Niestety, to abp. Hoser określa stanowisko Kościoła w tej kwestii.

Pisze Ksiądz dalej o konieczności przeprowadzenia w Kościele otwartej debaty na temat in vitro, z udziałem specjalistów, naukowców itp. i zwraca się do mnie o pomoc i uczestniczenie w tej dyskusji. Apel ten jestem w stanie zrozumieć, ale sądzę, że został on źle zaadresowany. Wezwanie do ratowania Kościoła, do przeprowadzenia szerokiej i otwartej debaty powinien kierować Ksiądz nie do mnie, ale właśnie do arcybiskupa Hosera. Ksiądz Michał Heller w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” przekonywał, że ludzie tracą dziś wiarę przez nadgorliwych apostołów, zaś Kościół (parafrazując słowa bohatera powieści Grahama Greena), mając za zadanie napoić ludzi winem prawdy, wciska im do gardła wino razem z butelką, dziwiąc się, że nie chcą tego przełknąć. Ale nie moim zadaniem jest ratowanie przed nią samą instytucji, do której nie należę. Skądinąd jestem przekonana, że gdyby Ksiądz się z takim apelem zwrócił do Episkopatu, byłby to ważny sygnał dla wierzących rodziców borykających się z niepłodnością i ich dzieci poczętych in vitro pragnących pozostać w Kościele.

Podkreśla Ksiądz również, że kwestia in vitro w Polsce nie leży w gestii abp. Hosera, tylko Premiera. Święta prawda. Ale co z tego? Od 1999 roku czekamy na ratyfikację przez Polskę konwencji bioetycznej Rady Europy W styczniu tego roku Komisja Europejska wezwała Polskę do ustawowej regulacji m.in. kwestii in vitro. W przeciwnym razie grozi nam proces przed Europejskim Trybunałem Srpawiedliwości. Mimo obietnic premiera i ministerialnych programów do ustawowej refundacji leczenia niepłodności metodą in vitro jesteśmy bardzo daleko. Wygląda na to, że najwięcej do powiedzenia w sprawie in vitro w Polsce ma minister Gowin lejący krokodyle łzy nad mrożonymi zarodkami, które wywożone są do Niemiecy, żeby naukowcy mogli na nich eksperymentować, a jednocześnie skutecznie mrożący prace nad ustawą, oraz Episkopat apelujący wprost do parlamentarzystów o zakazanie tej metody leczenia niepłodności.

Dlatego na koniec listu pragnę również wystosować pewien apel. Przy coraz gorszych prognozach demograficznych dla Polski mądra regulacja prawna in vitro, a przede wszystkim refundacja tego sposobu leczenia niepłodności, powinny być priorytetami polskiej polityki prorodzinnej. Jako obywatelka kraju, w którego konstytucji zapisany jest rodział państwa od Kościoła, apeluję do polskich parlamentarzystów, by nie dali się szantażować głosami z ambony i zaczęli w końcu szanować i realizować wolę większości społeczeństwa – według badań opinii publicznej ok. 80 proc. – popierającego in vitro.

Z poważaniem

Agnieszka Ziółkowska

Źródło: Wyborcza.pl

Single Post Navigation

Dodaj komentarz