Hairwald

W ciętej ranie obecności

Kaczyński tak ceni byłych działaczy PZPR? Antykomunizm cyniczny prezesa PiS

Trzaskowski: Rząd przez cały czas kluczy. Żądamy jasnej deklaracji, czy Okęcie będzie funkcjonować

– Rząd przez cały czas kluczy ws. Okęcia i dlatego żądamy jasnej deklaracji, czy Okęcie będzie funkcjonować. Dlatego że słyszymy tutaj bardzo wiele głosów. Okęcie i Modlin wystarczą do tego, żeby obsłużyć Warszawę teraz i w przyszłości, a plany wygaszania zwłaszcza Okęcia, obu tych lotnisk, doprowadzą do tego, że zostaną narażone na szwank możliwości rozwojowe naszego miasta. Przede wszystkim dużo pieniędzy zostało zainwestowanych w to lotnisko, bardzo wiele miejsc pracy od niego zależy. Jeżeli Warszawa chce się rozwijać, Okęcie musi zostać zachowane i będziemy się o to bili do samego końca. Widać, że rząd jest całkowicie w tej sprawie zdezorientowany i co chwilę zmienia zdanie. Co więcej, już w tej chwili zapowiada się wygaszanie obu lotnisk i mówi się o tym, że warszawiacy na początku będą skazani na lotnisko w Radomiu. To mogłoby doprowadzić do takiego paradoksu, że więcej czasu warszawiacy będą spędzać w drodze na lotnisko niż później lecąc z jednego krańca Europy na drugi. Widać, że rząd jest kompletnie nieprzygotowany do tego, by mówić o tych swoich planach rozwojowych, że to kolejny humbug, który jest tylko w planach komputerowych. Dlatego że dopiero teraz zapowiada przeprowadzenie analiz, a przecież słyszeliśmy, że na tym lotnisku ma lądować więcej samolotów niż w Pekinie, Londynie, a nawet w Atlancie. Więc pytanie, jakie analizy do tej pory rząd przeprowadził, z kim rozmawiał, jakie linie lotnicze miałyby na tym lotnisku lądować, jaki dokładnie miałby być jego profil, jakiego rodzaju inicjatywy miałby przyjąć. Widać, że to wszystko jest niedopracowane, że to humbug, a ma to doprowadzić do zamknięcia Okęcia, a my będziemy walczyli do końca o to, aby Okęcie zostało zachowane w obecnym stanie i żeby warszawiacy nie musieli jeździć kilkadziesiąt kilometrów i spędzać godzin w korkach do tego, żeby dotrzeć na najbliższe lotnisko – stwierdził Rafał Trzaskowski na briefingu w Sejmie.

>>>

Magazyn Służby Specjalne informuje o zdarzeniu z udziałem Centralnego Biura Antykorupcyjnego i istniejącym jeszcze wówczas Biurem Ochrony Rządu.

CBA usiłowało podrzucić rosyjską amunicję oficerowi BOR. Sprawę udaremniła policja.

29 sztuk rosyjskiej amunicji Makarov usiłowali podrzucić oficerowi Biura Ochrony Rządu funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sprawę wykryła warszawska Policja, w trakcie przekazywania broni wraz z amunicją do depozytu. Oficerem BOR jest major Robert Terela, który zaalarmował przełożonego o podejrzanych działaniach firmy założonej przez byłych funkcjonariuszy CBA w PKP.

CBA walczy z uczciwymi

Major Robert Terela był oddelegowany przez szefa BOR do prac przy zabezpieczaniu Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku. To on odkrył, że na terenie PKP działa założona przez byłych funkcjonariuszy CBA firma Grom Group (znana przede wszystkim z ochrony prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego).

Jak ujawnił w marcu magazyn „Służby Specjalne” jeden z członków zarządu PKP miał nakazać podpisanie umowy z Grom Group (jej szefem jest były wysoki funkcjonariusz CBA Tomasz Kowalczyk, dobry znajomy Mariusza Kamińskiego). Na ujawnionym przez magazyn nagraniu taką wersję przedstawia też dyrektor biura ds. eksploatacji PKP Tomasz Lisiecki. O zawarcie umowy z firmą byłych funkcjonariuszy CBA zabiegać miał również były poseł PiS, później prezes spółki zależnej PKP.

Ówczesny prezes PKP Mirosław Pawłowski dowiedziawszy się, że oprócz firmy, która wygrała porównanie ofertowe na terenie PKP działa inna firma, z którą nie podpisał umowy, polecił wstrzymanie jakichkolwiek działań przez kolegów ministra koordynatora.

Następnie prezes PKP zaalarmował ministra infrastruktury, a major BOR swojego przełożonego. Jednak zanim media zdążyły poinformować o skandalu z udziałem byłych funkcjonariuszy CBA w śledztwie dokonano zwrotu o 180 stopni.

W efekcie podwładni Kamińskiego zatrzymali oficera BOR, który wykrył sprawę i zarekwirowali jego broń oraz amunicję.

Policja łapie CBA

W marcu 2017 roku funkcjonariusze warszawskiego CBA chcieli zdeponować broń i amunicję majora BOR.

W trakcie jej przekazywania, w wydziale Postępowań Administracyjnych Komendy Stołecznej Policji, sierżant Sebastian Bieniuszewicz przyjmując depozyt od CBA odkrył, iż funkcjonariusze przekazują rosyjską amunicję, która nie figurowała w protokołach zabezpieczenia.

Policjant odmówił przyjęcia rosyjskiej amunicji i napisał stosowną adnotację w protokole CBA. Sytuacja wyszła na jaw, ponieważ dokumenty CBA z adnotacją policjanta znalazły się w aktach sprawy PKP.

Znikająca amunicja

O komentarz zwróciliśmy się do szefa CBA Ernesta Bejdy oraz ministra koordynatora Mariusza Kamińskiego. Szef CBA nie odpisał na zadane pytania. Odpowiedzi w imieniu Kamińskiego wysłał jego rzecznik, były publicysta portalu wPolityce.pl Stanisław Żaryń: – w odpowiedzi na Pana maila oświadczam, że nadesłane przez Pana pytania zawierają szereg insynuacji i nieprawdziwych informacji.

O komentarz poprosiliśmy również majora BOR. – Nieprawdą jest, że CBA zabezpieczyło u mnie kiedykolwiek amunicję rosyjskiego systemu typu „Makarov”, co znajduje potwierdzenie w protokołach sporządzanych w mojej obecności. Posiadanie tego typu amunicji w Polsce, tj. 9×18 typu Makarov bez wymaganego pozwolenia na określony typ broni jest zabronione. Podkreślam, że zabezpieczona u mnie amunicja, to 9×19 parabellum, na którą posiadam wymagane prawem pozwolenie, ze względu na posiadany rodzaj broni – odpisał oficer.

Po przedstawieniu mu fotokopii dokumentu CBA major Terela odpisał: – Przesłane przez Pana zdjęcia akt, świadczą o próbie mataczenia i fałszowania dowodów przez CBA. W trakcie zabezpieczenia przez CBA jednostki broni i amunicji, zażądałem zabezpieczenia rzeczy zgodnie z procedurą, tj. przez technika policyjnego. CBA odmówiło mi, obecności Policji, a czynności wykonywało przy pomocy swoich funkcjonariuszy. Nadmieniam, że z adnotacji Policjanta przyjmującego broń i amunicję, że w trakcie przekazywania przez CBA amunicji nastąpiła rażąca rozbieżność: 1. Zamiast 149 szt. powinno być 150 szt. nowej amunicji( trzy paczki po 50 sztuk amunicji) 2. Zamiast 29 szt. 9×18 (Makarov),powinno być 28 szt. 9×19 Parabellum, która została wyjęta z magazynków. Dwa magazynki po 14 szt. amunicji. Cała amunicja i broń, została komisyjnie zweryfikowana i zapakowana do plombowanych kopert, na których się podpisałem. Nadmieniam, że przez dwa tygodnie, poprzez prokurator Marię Tomczak, usiłowałem doprowadzić do niezwłocznego przekazania broni i amunicji przez CBA do WPA KSP. Otrzymałem informację od prokurator Marii Tomczak, że CBA chce przestrzelić moją broń. Poinformowałem, że CBA nie jest uprawnione do tego typu czynności i że będę zmuszony na tą okoliczność złożyć zawiadomienie. CBA, nie potrafiło mi też przedstawić podstaw prawnych, co do odmowy udziału technika policyjnego, jak również do zwłoki w przekazaniu zatrzymanych rzeczy i pozostałych czynności. Nadmieniam, że fakt otwarcia zabezpieczonych paczek z bronią i amunicją powinienem być określony w protokole przekazania.

 „Co za historia. Mecenas spółki #Srebrna (założonej przez JK) odnalazł się w … Polskiej Fundacji Narodowej” – poinformował na Twitterze poseł PO Krzysztof Brejza. Do wpisu dołączył skan pisma, z którego wynika, że Michał Zuchmantowicz reprezentował spółkę Srebrna w sądzie jako jej pełnomocnik.

Według PO, Srebrna miała finansować działania polityczne Jarosława Kaczyńskiego oraz PiS. – „Był to fundusz ubezpieczeniowy na ciężkie czasy dla polityków PiS. Z jednej strony mamy polityka, który mówi, że walczy z układami, a sam te układy buduje” – mówił Marcin Kierwiński z PO. – „Od 1989 r. – oprócz osób współpracujących z Jarosławem Kaczyńskim – nie było żadnego innego środowiska, które w tak wymierny sposób wzbogaciło się dzięki przekształceniom majątku skarbu państwa” – dodawał Andrzej Halicki.

Z artykułu „Wprost”, na który w swoim wpisie powołuje się poseł Brejza, wynika, że Zuchmantowicz pracuje dla Polskiej Fundacji Narodowej. Uczestniczył między innymi w rozmowach na temat projektu Polska100, czyli rejsu dookoła świata, w którym miał wziąć udział Mateusz Kusznierewicz, co zakończyło się – jak na razie – spektakularną klapą.

W przeszłości Zuchmantowicz był obrońcą Mariusza Kamińskiego, obecnego ministra – koordynatora ds. służb specjalnych w rządzie Mateusza Morawieckiego. Na stronie internetowej jego kancelarii adwokackiej próżno szukać informacji, dotyczących współpracy Zuchmantowicza zarówno ze spółką Srebrna, jak i PFN.

„Ach, cóż za przedziwny zbieg okoliczności… no kto by pomyślał, że świat taki mały i tak wielu na nim wręcz niezastąpionych ludzi”; – „Bierze udział w programie #KorytoPlus”; – „Szara sieć powiązań”– skomentowali internauci.

PiS chce zakazu powszechnego dostępu do porno, bo jak twierdzą jego funkcjonariusze „uzależnia jak narkotyki”. Muszą coś na ten temat wiedzieć, skoro z taką determinacją przystąpili do działania.

Aż dwa parlamentarne zespoły przyjęły w tej sprawie wspólne stanowisko wypowiadając otwartą wojnę pornografii. Posłowie debatowali pod hasłem „Porno-kokaina na kliknięcie. Medyczne, psychologiczne i prawne uwarunkowania współczesnej pandemii”

Teraz przekażą swoje wnioski ministerstwom. Podkreślają, że oglądanie pornografii jest szkodliwe dla zdrowia psychicznego, a Konstytucja RP nakazuje ochronę zdrowia. Mało tego: z uzależnienia od pornografii wynika wiele problemów zdrowotnych z dziedziny seksuologii – oświadczył PAP jeden z członków zespołów.

Ponadto „pornografia jest zagrożeniem dla zdrowia publicznego, bo można w tej chwili mówić o pandemii uzależnienia od pornografii” – oznajmił z kolei w rozmowie z fakt24 Piotr Uściński z PiS, przekonując, że jest ona groźna nie tylko dla dzieci, ale także dla dorosłych i może mieć wpływ na liczbę rozwodów w Polsce.

Nie wiadomo co prawda jeszcze, w jaki sposób dostęp od pornografii miałby być ograniczany, ale liczy się to, że pierwszy krok w tym, kierunku został już zrobiony.

Posłowie partii rządzącej nie od dziś „przymierzali” się do tego tematu. Jak informuje tygodnik „Wprost” proponowali wprowadzić blokadę na pornografię już w 2016 r. Zakładali, że to dostawcy internetu mieliby domyślnie blokować pornograficzne treści.

„Dla każdego środowiska wolnościowego jest wartościowym człowiekiem. Bardzo wysoko cenię pana posła Piętę” – mówił były szef MON Antoni Macierewicz w PR24, oceniając działalność dziś już posła niezrzeszonego i co tu kryć z pewnością zainteresowanego jakąś cichą partyjną przystanią.

W mediach od pewnego czasu huczy na temat planów byłego szefa resortu obrony, przymierzającego się do utworzenia nowego ugrupowania politycznego. Zdaje się już widać nawet jego trzon: Macierewicz, Misiewicz i Janniger… Ostatnio to „trio” pokazało się na sympozjum „Obecne i przyszłe wyzwania w zakresie bezpieczeństwa” na Uniwersytecie kard. Stefana Wyszyńskiego. Jak ujawnia „Fakt”, na sejmowych korytarzach wszyscy mówią o nowej sile politycznej, do której „puszcza oko” Marian Kowalski razem ze swoim Ruchem 11 Listopada. Tak „skompletowani”, mogliby przygarnąć też skompromitowanego Piętę.

Zarówno Macierewicz, jaki Misiewicz zdecydowanie dementują jednak te spekulacje: „Powtarzane ciągle nieprawdziwe „sensacje” o moich rzekomych planach, stały się już nudne”- ocenił Macierewicz. „Co za dziwne czasy, jeśli dla „Faktu” wzięcie udziału w sympozjum dot. bezpieczeństwa Polski jest równoznaczne z tworzeniem partii politycznej” – napisał na Twitterze były rzecznik MON. „Nie biorę udziału w tworzeniu żadnej partii” – dodał.

Wielu obserwatorów konfliktu politycznego w Polsce wciąż jest autentycznie zdziwionych, dlaczego celem uderzenia PiS-u, prawicy „kulturowej”, w tym „Kościoła Tadeusza Rydzyka” – są nie tylko Platforma, Nowoczesna czy różne partyjne niedobitki partyjnej lewicy. Od momentu przejęcia przez PiS służb, prokuratury, spółek skarbu państwa i mediów publicznych priorytetowym celem ataków propagandowych, działań kontrolnych, obcinania dotacji, a wreszcie zmian prawa utrudniających lub uniemożliwiających działanie stały się KOD, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Fundacja Stefana Batorego, inne organizacje pozarządowe, sądy, instytucje kultury, media prywatne. A więc najszerzej rozumiane instytucje świeckiego i liberalnego społeczeństwa obywatelskiego w Polsce.

Oprócz planów podporządkowania PiS-owi samorządów, oprócz próby złamania i głębokiej personalnej wymiany środowiska sędziowskiego, oprócz „reformy edukacji” będącej okazją do programowej i personalnej przebudowy polskiej szkoły, rozpoczyna się atak prawicy na środowisko akademickie (ustawa Gowina otwiera furtki do finansowego i personalnego zniszczenia autonomii polskich wyższych uczelni). Wkrótce znowu na polskich uczelniach pojawią się „marcowi docenci”, gdyż w pracach nad „reformą” wyższych uczelni pojawił się plan głębokiej zmiany systemu przyznawania docentury. Począwszy od zmiany systemu zgłaszania kandydatów (bez koniecznego dorobku) przez uczelnie i instytuty, aż po zmianę systemu centralnego zatwierdzania kandydatur i stworzenie dodatkowej instytucji odwoławczej podporządkowanej rządowi. Wystarczy zatem jedna prowincjonalna uczelnia pod kontrolą prawicy, nie mówiąc już o wyższej szkole Tadeusza Rydzyka czy każdym seminarium duchownym przyznającym naukowe tytuły, aby w parę lat wyprodukować setki nowych „marcowych docentów”. Bez naukowego dorobku, ale za to o właściwej ideowej i wyznaniowej proweniencji. Pamiętających w dodatku, komu zawdzięczają awans. Do tego dochodzą takie kurioza, jak rugowanie przez rząd świeckich instytucji adopcyjnych na rzecz katolickich czy usuwanie organizacji organizacji podejrzewanych o feminizm lub choćby nadmierną determinację w walce o równouprawnienie kobiet z list instytucji dopuszczonych do realizowania dotowanych przez państwo programów społecznych.

W Polsce nie ma się ostać nic świeckiego, nic liberalnego, nic nieprawicowego– nie tylko na poziomie państwa, ale przede wszystkim na poziomie organizacji pozarządowych, ruchów społecznych czy jakichkolwiek form obywatelskiej aktywności Polaków.

Zdobycie władzy

Kaczyński i prawica kulturowa wyciągają wnioski z przebiegu walki politycznej w ostatniej dekadzie. Prawica wygrała politycznie dopiero po tym, jak wygrała na poziomie społeczeństwa obywatelskiego – w mediach, w organizacjach społecznych, na ulicy.

Kościół Rydzyka; ruchy antyaborcyjne związane z innymi konserwatywnymi nurtami w polskim Kościele; nowe prawicowe media „tożsamościowe” dysponujące zapleczem finansowym SKOK-ów; narodowcy (silni właśnie jako ruch społeczny, zdolny do formowania i werbunku młodzieży, bo jako struktura polityczna zawsze byli kiepscy); do tego Elbanowscy i ich ruch „ratowania maluchów” przed świecką liberalną szkołą i przed świeckim państwem, kluby Gazety Polskiej, Solidarni 2010… – całe to prawicowe społeczeństwo obywatelskie najpierw zadało wiele bolesnych wizerunkowych i ciosów rządzącej Platformie Obywatelskiej, a potem pomogło zdobyć władzę Kaczyńskiemu. Polscy liberalni mieszczanie (my mieszczanie) sądzili (sądziliśmy), że wystarczy co 4 lata chodzić na wybory. Okazało się, że nie wystarczy.

Dopiero po przegranych przez liberalną Polskę wyborach narodził się KOD, czyli pierwsza tak autentyczna i żywa struktura liberalnego społeczeństwa obywatelskiego w Polsce – chyba w ogóle po roku 1989, a na pewno w ostatniej dekadzie. To trening KOD-u przygotował późniejszy sukces „czarnego protestu”. To osłabienie KOD-u podcięło skrzydła obywatelskim protestom przeciwko dalszym próbom zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, przeciwko likwidacji gimnazjów i w ogóle – przeciw zaciskaniu się partyjnej i ideologicznej kontroli nad życiem Polaków i Polek.

Także Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy bije od 2016 roku kolejne rekordy zebranych pieniędzy, bo stała się dla wielu Polaków formą publicznej deklaracji, że nadal chcą żyć i działać w świeckim (co wcale nie znaczy – wrogim religii) społeczeństwie i państwie. Z kolei każdy nawiedzony prawicowiec czy fundamentalista nienawidzi KOD-u czy WOŚP-u tak samo jak Schetyny, Lubnauer, PO i Nowoczesnej. Prawica wie doskonale, że to zmobilizowane ruchy społeczne zapewniły PiS-owi władzę. I tylko mobilizacja liberalnego społeczeństwa obywatelskiego pozwoli odzyskać władzę liberalnej opozycji partyjnej. Dlatego Mariusz Kamiński czy Zbigniew Ziobro rozpracowanie i wizerunkowe zniszczenie KOD-u czy WOŚP-u uważają za taki sam priorytet, jak rozpracowanie i zniszczenie Platformy.

Sojusz tylko doraźny

Prawica kulturowa, skupiona na „wojnie cywilizacji” przeciwko Polsce liberalnej i świeckiej, pomogła Kaczyńskiemu zdobyć polityczną władzę. Kaczyński, swoim czysto politycznym sukcesem, utorował prawicy kulturowej drogę do dalszego przejmowania społeczeństwa, a Kościołowi Rydzyka do dalszego przejmowania całego Kościoła katolickiego w Polsce. Ten sojusz, który przyniósł korzyść obu stronom, jest jednak sojuszem doraźnym. Kaczyński nie chce mieć społeczeństwa obywatelskiego w ogóle, nawet „narodowego” czy „katolickiego”. On uderza w liberalne i świeckie społeczeństwo obywatelskie, aby zrealizować swoją obsesję koncentracji władzy politycznej w ręku własnym i swojej partii.

Kaczyński wie jednak doskonale, że PO czy Nowoczesna pozbawione zmobilizowanego społecznego zaplecza staną się bezsilną „opozycją kontrolowaną” (jak na Węgrzech czy w Rosji). Będą wygodnym alibi wobec zarzutów o brak demokracji, jednak nigdy nie wygrają wyborów, a później nawet przestaną wchodzić do parlamentu. Po zniszczeniu liberalnego społeczeństwa wyparują liberalne partie (liberalno-konserwatywne, socjalliberalne). Nawet najbardziej konserwatywni w opozycji Kazimierz Michał Ujazdowski czy Paweł Zalewski będą mogli chodzić wyłącznie do prawicowych mediów różnych odcieni (bo innych ma nie być) tłumacząc się, co ich łączy z „lewacką” Platformą.

Taki jest cel Kaczyńskiego, czysto polityczny, skoncentrowany na władzy. Tymczasem prawica obyczajowa i religijna, specjalizująca się w „wojnie kulturowej”, chce zniszczyć świeckie i liberalne społeczeństwo w Polsce, by całkowicie zastąpić własnym społeczeństwem obywatelskim. PiS wykonuje robotę z punktu widzenia „kulturowej” prawicy skrajnie pożyteczną, a mimo to wzajemne napięcia widoczne są na każdym kroku. Dla Kaczyńskiego obsadzenie partyjnymi nominatami spółek skarbu państwa, „zrepolonizowanych” banków i instytucji finansowych to kolejne narzędzie etatyzmu, koncentrowania pełni władzy w swoich rękach. Jednak dla większości samych nominatów, wywodzących się z rozmaitych instytucji prawicy narodowej czy wyznaniowej sprawa wygląda inaczej. Oni nigdy nie mieli pretensji do kapitalizmu nomenklaturowego, opartego na politycznych przywilejach, jako do zasady. Oburzało ich jedynie to, że promował „liberałów i postkomunistów”, a nie „katolików i prawicowców”, czyli właśnie ich. Etatyzm Kaczyńskiego to dla nich szansa na polityczne uwłaszczenie, w potem wyjście – z kilkuset tysiącami albo kilkoma milionami złotych,  także z cennymi kontaktami biznesowymi – już do sektora prywatnego, także poza zasięg władzy Kaczyńskiego.

Lider PiS uderza w środowisko sędziowskie i w adwokaturę, żeby je całkowicie ubezwłasnowolnić wobec władzy czysto politycznej. Tymczasem dla prawicy „kulturowej”, Ordo Iuris, wyznawców Marka Jurka, sympatyków Gowina – wojna Kaczyńskiego jest okazją, by zastąpić liberalnych i świeckich adwokatów czy sędziów przez „prawników pobożnych”, realizujących w praktyce orzekania już nawet nie naukę społeczną Kościoła, ale brutalny fundamentalizm.

Wspólnych interesów jest tyle, że na razie sojusz ciągle się trzyma. Kaczyński uważa, że jego „wyznaniowi” sojusznicy pomogą mu zniszczyć liberalne społeczeństwo obywatelskie, ale on nie pozwoli im zastąpić go własnym, które też stałoby się niezależne od jego osobistej politycznej kontroli. Z kolei dla Jurka, dla ludzi z Opus Dei, dla Gowina, Rydzyka… Kaczyński to skuteczny taran, ale także trochę „pożyteczny idiota”, który w imię osobistych ambicji i anachronicznej wizji wszechobecnego państwa z połowy ubiegłego wieku, pomoże nowoczesnej kulturowej prawicy zniszczyć w Polsce liberalne i świeckie społeczeństwo obywatelskie, które oni zastąpią. A wówczas użyteczność Kaczyńskiego się skończy, a jemu samemu pozwoli się spokojnie odejść. Jak jakiemuś dziewięćdziesięcioletniemu Piłsudskiemu dożywającym swoich lat w domu spokojnej starości w Sulejówku. Kiedy krajem już będzie rządził Rydzyk i ONR.

Opublikowane wczoraj przez Gazetę Wyborczą „taśmy prawdy” pokazują, że Jarosław Kaczyński zawsze gardził „prawicową półinteligencją” (to jego własne słowa), którą jednak jako lider PiS zagospodarował i wykorzystał, żeby zdobyć władzę. A teraz wynagradza ją w spółkach Skarbu Państwa i na państwowych urzędach. Jednak cyniczna łatwość, z jaką Jarosław Kaczyński decyduje się na manipulowanie ludźmi, którymi w rzeczywistości pogardza, wyraża się także w jego cynicznym antykomunizmie, manipulowaniem historią Polski jako całością i pojedynczymi ludzkimi biografiami dla potrzeb własnej walki o władzę.

Zacznijmy od tego, że Jarosław Kaczyński nigdy nie był ani „wierzącym” antykomunistą, ani „wierzącym” lustratorem. Zawsze marzył o byciu raczej Klausem, niż Havlem, czyli o przejęciu jak największej liczby ludzi aparatu władzy PRL, bo – jak twierdził całkiem otwarcie – „tylko oni znają się na rządzeniu”, „tylko oni mają wiedzę o tym państwie”, podczas gdy opozycja demokratyczna i „Solidarność” nie uczyły rządzenia państwem, ale – zdaniem Kaczyńskiego – skupiały wręcz „element antypaństwowy”. Jak wielokrotnie wspominał Ludwik Dorn (będący na początku lat 90. jednym z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego), już na kongresie założycielskim Porozumienia Centrum to nie Kaczyński, ale delegaci wymusili wpisanie do programu nowej partii postulatu „dekomunizacji”. Kaczyński się dostosował, wiedział, że gdyby jawnie zaoponował, sam stałby się w oczach swoich ludzi osobą podejrzaną. Jednak wychodził z sali wściekły, że popsuto mu jego strategię pozyskiwania ludzi z aparatu PZPR i komunistycznego MSW, „którzy się znają na rządzeniu Polską”.

Niezależnie zresztą od tego oficjalnie przyjętego postulatu „dekomunizacji”, od samego początku Jarosław Kaczyński włączył do budowy swojej partii nie tylko ludzi ze środowisk PAX-owskich, ale także wielu wywodzących się z PZPR „konserwatywnych” zwolenników autorytarnej władzy. Nawiązywał też kontakty z nomenklaturowymi biznesmenami albo pozwalał swoim ludziom na nawiązywanie takich kontaktów. Nie różnił się tutaj od wielu innych postsolidarnościowych ugrupowań, które też miały rozmaite strategie kooptacji ludzi dawnego systemu lub współpracy z nimi. Jednak w swoim wewnętrznym przekonaniu był ich przeciwieństwem, gdyż używał pieniędzy, instytucji, a nawet ludzi dawnego reżimu do realizowania wizji radykalnej przebudowy państwa (w rzeczywistości żadnej wizji reformy państwa nigdy nie miał, poza pragnieniem personalnego przejęcia wszystkich instytucji publicznych przez swoich ludzi), podczas gdy jego politycznych przeciwników takie kontakty – w oczach i jego wyznawców – korumpowały, pozbawiały politycznej woli, czyniły zakładnikami „postkomunizmu”.

Byli działacze aparatu PZPR niższego i średniego szczebla (np. Wojciech Jasiński, członek PZPR i przez całą epokę Gierka Szef Wydziału Spraw Wewnętrznych Urzędu Miejskiego w Płocku; Karol Karski, w czasie stanu wojennego i w latach 80. działacz i członek władz centralnych SZSP, startujący w wyborach samorządowych z poparciem PRON), a także najbardziej dyspozycyjni prokuratorzy czy sędziowie z lat osiemdziesiątych – wszyscy oni byli od zawsze reprezentowani w najbardziej elitarnej „kadrówce” Kaczyńskiego. Także w kolejnych tworzonych pod jego patronatem rządach. Taką przeszłość mieli nie tylko Kryże, nie tylko Jasiński, nie tylko Kaczmarek czy Kornatowski (wzięci przez Kaczyńskiego w 2006 roku do rządu właśnie z powodu ich „historycznych” kompetencji, ale później, kiedy zawiedli jego zaufanie, uznani przez niego za „agentów śpiochów”), ale także minister Zbigniew Wassermann. Jeszcze u samego schyłku PRL zajmował się on jako krakowski prokurator sprawą młodych działaczy ruchu Wolność i Pokój, którzy podnieceni anarchiczną atmosferą końca ustroju zajęli i przez jakiś czas okupowali budynek studium wojskowego UJ. Wassermann zajął się tą sprawą na zlecenie dogorywających komunistycznych władz dlatego, że żaden rozsądniejszy, bardziej niezależny, lepiej ustawiony prokurator nie chciał się już w tym czasie tak trefną polityczną sprawą zajmować. A jednak zarówno on, jak też obecnie jego córka współpracująca z prokuratorem Piotrowiczem przy najbardziej antykonstytucyjnych działaniach obecnej parlamentarnej większości, stali się namaszczonymi przez Kaczyńskiego wzorcami „genetycznego” patriotyzmu i antykomunizmu.

Bat i marchewka

Dziś „klausizm” Kaczyńskiego święci tryumfy, pozwala mu przejąć część elektoratu po SLD i nie tylko. Kaczyński wie, że PRL nie było takie „biało-czarne”, jak to przedstawiają jego wyznawcy z kręgów IPN. Wie jednocześnie, że bardzo wielu ludziom po PRL-u pozostała gorycz i niepokój, czy aby na pewno zachowali się tak jak należało i czy cały dorobek życia ich i ich rodzin nie będzie przekreślony. Dlatego Kaczyński postanowił na tych ludzi cynicznie zapolować za pomocą najprostszej w świecie metody bata i marchewki.

Bata dostarczają jego dziennikarze i historycy, w tym wielu pracowników IPN-u, którzy postanowili robić polityczną karierę w szeregach PiS. Oni w swoim autentycznym zapale przedstawiają przeczerniony obraz PRL-u jako świata nieustannego terroru, podzielonego na „bohaterów” i „męczenników”, a po drugiej stronie „katów”, „zdrajców” i „kolaborantów”. Z kolei marchewka to osobiste odpuszczenie grzechów przez Kaczyńskiego, prosty wybór zaproponowany ludziom, którzy całe swoje życie przeżyli w PRL. Albo będziesz – w swoich własnych oczach, ale także w publikacjach i wypowiedziach moich „niepokornych” historyków i dziennikarzy – zdrajcą i siepaczem uczestniczącym w tej najczarniejszej w historii Polski epoce PRL, albo zarówno ja (jak i moi dziennikarze i historycy) odpuszczę Ci twoje grzechy, uznam Twoje tłumaczenie, że nawet w partii, prokuraturze czy PRL-owskich służbach zawsze byłeś zakonspirowanym patriotą, zawsze też byłeś ukrytym katolikiem, walczyłeś z komuną bardziej bohatersko, niż ci opozycjoniści.

Prokurator Stanisław Piotrowicz całe to zapewniające odpuszczenie grzechów nowe wyznanie wiary według Kaczyńskiego wypowiedział wprost. „W 1978 roku wstąpiłem do PZPR pod przymusem”, „w latach 80. byłem prokuratorem, aby nieść pomoc niesłusznie represjonowanym”, „ryzykowałem bardziej niż ci, którzy roznosili ulotki”, „zapisałem się do PiS, bo wreszcie pojawiła się w Polsce jakaś patriotyczna partia”.

Jest to bez wątpienia modelowe wyznanie wiary będące w Polsce Kaczyńskiego jedynym i wystarczającym warunkiem odpuszczenia „genetycznych grzechów zdrady” i przystąpienia do wspólnoty „genetycznych patriotów”. W ten sposób „komunistą” czy „resortowym dzieckiem obciążonym genami zdrady” zostaje się uznaniowo, jeśli się Kaczyńskiemu przeciwstawia (w ten sposób „komuchami” i „zdrajcami” stali się w oczach prawicy starszej i młodszej Niesiołowski i Komorowski). Przestaje się być „komunistą”, „resortowym dzieckiem”, „genetycznym zdrajcą”, jeśli się Kaczyńskiemu podporządkowuje i dla niego pracuje. Z „genetyką” nie ma to nic wspólnego, z doraźną polityką – wszystko.

Podobnie pragmatyczny jest stosunek Kaczyńskiego do lustracji, która tak rozpala emocje wielu jego starszych i młodszych wyznawców. Andrzej Olechowski będący dla dzisiejszej PiS-owskiej prawicy wręcz modelowym przykładem „agenta PRL-owskiego wywiadu”, był ministrem finansów (i chyba w ogóle jednym z najbardziej kompetentnych ministrów) w najbardziej „lustracyjnym” rządzie Jana Olszewskiego. Został tym kluczowym ministrem z błogosławieństwem Jarosława Kaczyńskiego, który był politycznym patronem tamtego rządu, a do teczek polityków miał wgląd jeszcze wcześniej, jako minister kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. Kaczyński i jego ludzie zaczęli atakować Olechowskiego jako „agenta” dopiero, kiedy Olechowski stał się ich politycznym przeciwnikiem – będąc jednym z założycieli PO. Także kiedy lustracyjne kłopoty okazały się ciągnąć za Zytą Gilowską, Kaczyński dokonał osobistego odpuszczenia grzechów. Co nie tylko zabezpieczało ją przed tępawymi lustracyjnymi fanatykami z tylnych rzędów PiS, ale też emocjonalnie związało ją z Kaczyńskim na zawsze.

Antykomunizm Kalego

Czyjś ojciec czy dziadek, bo był w PZPR czy w LWP, może się stać dla Kaczyńskiego „genetycznym zdrajcą”, „agentem”, tylko jeśli jego syn czy córka się Kaczyńskiemu dzisiaj sprzeciwią. A może się stać „genetycznym patriotą”, jeśli jego dzieci czy wnuki się mu podporządkują. Może propagandystę PiS Jerzego Targalskiego, który pochodzi z partyjnej rodziny i sam zaczynał w PZPR cieszy to, że on i wszyscy jego przodkowie zostali w ten cyniczny sposób przesunięci z kategorii „genetycznych zdrajców”, do „genetycznych patriotów”. Może Piotrowicz, Kryże czy Czabański są dumni, że ich skomplikowane biografie zostały w ten sposób oczyszczone, jednak ta metoda zarządzania ludźmi jest obrzydliwa. To szantaż i stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, ale nie tylko o estetykę czy moralność tu chodzi. Ta metoda sprawowania władzy poprzez biograficzny szantaż jest skuteczna i daje Kaczyńskiemu ogromną wadzę właśnie nad polskim społeczeństwem, wyjątkowo przez historię podzielonym i przemielonym. Każdy z nas ma w swojej rodzinie ludzi, którzy z tą czy inną władzą walczyli, z tą czy inną władzą współpracowali, albo pod tą czy inną władzą próbowali przeżyć nie rzucając się w oczy. Zatem każdego można ugodzić, jeśli nie przez własną biografię, to poprzez biografie członków własnej rodziny. Ta metoda rządzenia w społeczeństwie takim jak polskie, w kraju o takim jak Polska historii jest wyjątkowo podła. Z jednej strony całkowicie zakłamuje polską historię, a z drugiej strony wcale nie pozwala oddzielić od siebie „genetycznych patriotów” i „genetycznych zdrajców”. Dają się na nią złapać i trafiają do obozu Jarosława Kaczyńskiego raczej „genetyczni oportuniści”.

Single Post Navigation

Dodaj komentarz