Hairwald

W ciętej ranie obecności

PiS tak naprawdę rozpoczął powolny Polexit, artykuł 7 Traktatu Unii Europejskiej jest tego konsekwencją

Czy sankcje z powodu wszczęcia procedury związnej z artykułem 7 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE) będą formalnie wszczęte, czy też nie, jest wtórne.

Artykuł 7 TUE już skutkuje. Jesteśmy zdegradowani i niewiarygodni jako państwo.

Jakub Majmurek w „Newsweeku” pisze.

Widmo artykułu 7 coraz bardziej intensywnie nawiedza polską politykę. Zawarte w tej części Traktatu o Unii Europejskiej przepisy, określające sankcje, jakie mogą zostać nałożone na kraj członkowski, jako kara za nieprzestrzeganie podstawowych wartości Wspólnoty mogą realnie zostać zastosowane przeciw Polsce.

Skutki zastosowania artykułu 7 wobec Warszawy są przy tym nieprzewidywalne. Interwencja Brukseli może bowiem równie dobrze zmobilizować przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu wyborców, którzy do tej pory pozostawali obojętni na to, co jego partia robi z polską konstytucją. Owi wyborcy mogą autentycznie przestraszyć się tego, że kolejna kadencja PiS to utrata unijnych dopłat i powrót do kontroli paszportowych na granicach. Interwencja może też jednak równie dobrze pomóc PiSowi – mobilizując część elektoratu, czułego na narrację objaśniającą, że „ulica i zagranica”, oraz sprzymierzona z nimi „nowa Targowica”, usiłują obalić pierwszy rząd, który skutecznie walczy o polskie interesy w świecie i dobrostan polskich rodzin w kraju.

My razem z Orbánem i jakoś to będzie

PiS podobną narrację sprzedaje zresztą już od dawna. Niektórzy komentatorzy spekulują nawet, czy partia celowo nie podsyca sporu z Europą na użytek wewnętrzny, by mobilizować elektorat, na który działa opowieść o „wstawaniu z kolan”.

Politycy rządzącego układu zachowują się przy tym, jakby w ogóle nie dopuszczali do siebie myśli, że sankcje faktycznie mogą Polskę dotknąć. Sam premier Mateusz Morawiecki – mianowany na to stanowisko podobno po to, by łagodzić spory z Europą – powiedział, że Polska jest suwerennym krajem, który „ma się prawo reformować” i nie będzie działał „pod pistoletem” unijnych sankcji.

(…)

Nie trzeba sankcji, by dużo stracić

Antoni Dudek, w niedawnym wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” spekulował z kolei, że Kaczyński gra na zmęczenie UE sporem z Polską. Lider PiS miałby liczyć na to, że w końcu Unia „odpuści mu sądy”, tak, jak innym państwom odpuściła nieprzepisowe wymiary długu publicznego, czy inflacji. Unia ma przecież dość swoich problemów – Brexit, sytuacja w Katalonii, negocjacje nowej perspektywy budżetowej po 2020 roku – by dokładać sobie jeszcze spór z Polską.

Krajowi z łatką, jaką ma dziś Polska trudno będzie bronić w Unii swoich interesów – obojętnie czy chodzi o dopłaty dla rolników, następny budżet, unijne fundusze, solidarność energetyczną, pomoc publiczną dla polskich przedsiębiorstw czy politykę Brukseli wobec Rosji.

Kaczyński może mieć rację co do tego, że Unia nie sięgnie łatwo po „opcję nuklearną” twardych sankcji. Jednak nawet bez oficjalnych sankcji problem naruszania przez Polskę wartości z Art. 2 Traktatu nie zniknie. Będzie on ciążyć nad polską pozycję w UE. Krajowi z łatką, jaką ma dziś Polska trudno będzie bronić w Unii swoich interesów – obojętnie czy chodzi o dopłaty dla rolników, następny budżet, unijne fundusze, solidarność energetyczną, pomoc publiczną dla polskich przedsiębiorstw czy politykę Brukseli wobec Rosji. Sam Morawiecki przekonał się zresztą co znaczy słaba polityczna pozycja w UE, gdy nic nie udało mu się wskórać w sprawie zmiany przepisów o pracownikach delegowanych.

Rząd idący obecną drogą w sporze z Brukselą czeka cała seria podobnych porażek. Te zaś prędzej, czy później zaczną przekładać się na interesy całych grup wyborców w Polsce.

(…)

Jeśli opozycja błyskawicznie nie opracuje sprytnej strategii komunikacyjnej, w jaki sposób za cały spór z Brukselą obwinić PiS, rządząca partia wcale nie musi na sporze z Unią stracić. Przynajmniej do czasu, gdy skutki odstawienia na boczny tor w Europie nie staną się aż nazbyt widoczne dla przeciętnych obywateli. Ale doprowadzenie do tej sytuacji także nie jest w niczyim interesie – powrót do europejskiego głównego nurtu może być bowiem po PiS bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy. Strategia „im gorzej, tym lepiej” w kwestii pozycji Polski pod rządami PiS w Europie także niczego nie rozwiązuje. Niestety, im gorzej, tym gorzej – także dla tych, którzy PiS nigdy nie popierali i nie poprą.

Waldemar Mystkowski też pisze na ten temat.

Słynny artykuł 7 Traktatu Unii Europejskiej (sankcje) wisi nad Polską jak miecz Damoklesa, a PiS nie ma już żadnych narzędzi, aby go powstrzymać. Musieliby się wycofać z ustaw sądowniczych, ale wiemy, że tego nie zrobią. Prędzej czy później spadnie na nas ostrze rozstania.

Morawiecki przygotowuje się do roli bohatera, może nawet zadeklarować jakiś ochłap „kompromisu” typu, że PiS z czegoś się wycofa, aby przedłużać agonię. Dobre to było rok i dwa lata temu, gdy zapraszano Komisję Wenecką, dzisiaj przestaje działać.

Niezrozumienie polityki europejskiej i globalnej w PiS jest zastanawiające. Na Zachodzie politycy wypowiadają się, gdy przeprowadzą wszechstronne konsultacje. Tak należy traktować głos o poparciu dla zastosowanie artykułu 7 przez prezydenta kraju, gdzie używano gilotyny – Emmanuela Macrona i kanclerz Niemiec Angeli Merkel, gdzież kolei gilotyna na głowy Bourbonów została wyprodukowana. Może jeszcze nie dzisiaj ani jutro, ale przy tak uprawianej polityce względnie szybko nastąpi dekapitacja Polski.

Fatalne stosunki z UE miały być rekompensowane klientyzmem wobec USA. Myślenie żałosne, jeżeli zważy się, w jaki sposób za Oceanem jest traktowana konstytucja i poprawki do niej. Tam nie zmienia się konstytucji, bo jakiś prezydent dostał oświecenia, tam dopisanych zostało 27 poprawek i są pismem świętym demokracji.

Przed prawem ustrojowym klęka się, a jako rekwizyt w przysiędze konstytucję zastępuje Biblia. PiS liczył na Trumpa, którego impet demolujący został natychmiast powstrzymany przez Sąd Najwyższy (któremu nikt nie jest w stanie odebrać prerogatyw ustrojowych).

To z waszyngtońskiego Departamentu Stanu wyszło oświadczenie w sprawie nałożenia kary przez KRRiT na TVN, które miało moc truchlejącą dla pisowskich zapędów cenzorskich.

Jeszcze silniejszy głos zza Oceanu wydali prawnicy – korporacja (jak powiedzieliby politycy PiS) rządząca USA – Amerykańskie Stowarzyszenie Prawników (ABA). Organizacja zrzeszająca ponad 400 tysięcy członków postanowiła stanąć w obronie wolności sądów w Polsce. Hilarie Bass, przewodnicząca ABA zwróciła się do Andrzeja Dudy z apelem o zawetowanie ustaw sądowniczych. Zapowiedziano ponadto monitorowanie pisowskiego bezprawia ustrojowego. Ten głos przełoży się na naszą gospodarkę, bo korporacje amerykańskie mają bliskie związki z ABA.

Tomasz Setta (gazeta.pl).

Według wielu źródeł podczas tego spotkania zapadnie decyzja o uruchomieniu wobec Polski artykułu 7 traktatu o Unii Europejskiej. O tym, czy tak się stanie, dowiemy się najprawdopodobniej około południa.

Polskie władze wydają się być już z tym pogodzone. – Jak rozumiem, decyzja została już podjęta, że w przyszłą środę Komisja Europejska zamierza uruchomić artykuł 7.1 – mówił tydzień temu premier Mateusz Morawiecki. – Zapewne będzie on uruchomiony, to jest ich prerogatywa – komentował podczas swojego pierwszego unijnego szczytu.

– Nie prosiłem nikogo, aby go nie uruchamiać. Nie jesteśmy w Europie żadnymi petentami i nikogo nie prosimy o to, żeby zgodził się na reformowanie przez nas wymiaru sprawiedliwości – podkreślił kilka dni później Morawiecki.

A to właśnie sądowa rewolucja PiS  – w Trybunale Konstytucyjnym, Sądzie Najwyższym oraz KRS – budzi największe zastrzeżenia unijnych komisarzy. Co, jeśli KE zdecyduje się dziś uruchomić wspomniany artykuł?

Po pierwsze: prewencja

Środowa decyzja Komisji Europejskiej będzie zaledwie początkiem całej procedury – nazywanej mechanizmem prewencyjnym. Jeśli komisarze zdecydują się dziś na ten krok, cała sprawa trafi następnie do Rady UE, czyli do przedstawicieli wszystkich 28 rządów Wspólnoty.

I to w ich rękach będzie ewentualne stwierdzenie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia wartości UE. Zanim jednak Rada UE przeprowadzi głosowanie w tej sprawie, najpierw będzie musiała wysłuchać racji Polski, będzie też mogła przedstawić Warszawie swoje zalecenia.

Rada UE dopiero na końcu tej drogi zdecyduje o stwierdzeniu wyraźnego ryzyka większością 4/5 głosów, czyli za zgodą co najmniej 22 państw (w głosowaniu nie bierze oczywiście udziału zainteresowany kraj).

W tym wariancie nie ma jednak mowy o sankcjach. Polska może jednak skutecznie zostać napiętnowana, co może utrudnić Warszawie np. negocjacje z innymi państwami. A już niebawem w Brukseli ruszą rozmowy nad nowym budżetem dla UE.

Sankcje w drugiej kolejności

Co, jeśli mechanizm prewencyjny nie zadziała? Wtedy Komisja Europejska może wcielić w życie drugą procedurę – sankcyjną.

Ten mechanizm – całkowicie niezależny od pierwszego – dotyczy już stwierdzenia poważnego i stałego naruszenia wartości UE przez dany kraj. Decyzję o tym podejmuje w tym przypadku nie Rada UE, ale Rada Europejska, czyli przywódcy i szefowie rządów wszystkich krajów.

Przedtem Rada wzywa państwo członkowskie do przedstawienia swoich uwag. Ostateczna decyzja o stwierdzeniu naruszenia wartości musi zaś zapaść jednomyślnie. Przy czym ‚jednomyślność’ oznacza brak wyraźnego sprzeciwu. Jeśli jakiś kraj wyłącznie wstrzyma się od głosu, warunek jednomyślności wciąż zostanie zachowany.

Taka decyzja Rady Europejskiej pozwala później Radzie UE na wymierzenie konkretnych sankcji – tu już jednak nie potrzeba jednomyślności. A wachlarz kar jest spory, przy czym najpoważniejszą z nich jest odebranie państwu prawa głosu podczas unijnych szczytów. Najważniejsze decyzje w UE będą wówczas zapadały bez zgody takiego kraju.

Dziennikarze „Dziennika” utrzymują, że moglo nie dojść do takiej sytuacji.

Bzdura.

Po niepublikowaniu orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego artykuł 7 wisiał nad pisowską Polską.

Wiosną 2016, tuż przed szczytem NATO, Komisja Europejska była bliska porozumienia z polskim rządem ws. Trybunału Konstytucyjnego. Istotną rolę w rozmowach z Brukselą odgrywał Mateusz Morawiecki. Warunki kompromisu akceptowała opozycja. Gdyby do niego doszło, dziś nie byłoby tematu artykułu 7.

O tych rozmowach nie wiedział Kaczyński, a więc nie mogło się udać! Oto cała odpowiedź.

Ewa Siedlecka:

Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy warto bronić sądów przed przejęciem przez władzę polityczną, to sam jeden sędzia Igor Tuleya jest dowodem, że warto. Że sędziowie potrafią być odważni i orzekać w zgodzie z sumieniem, narażając karierę, a może i bezpieczeństwo.

Sędzia Tuleya nakazał prokuraturze podjąć umorzone postępowanie w sprawie głosowań „kolumnowych”, które marszałek Sejmu Marek Kuchciński przeprowadził rok temu, podczas uchwalania m.in. budżetu państwa.

Pamiętamy: wobec blokowania mównicy sejmowej przez PO i Nowoczesną (w proteście przeciwko ograniczeniu dostępu dziennikarzy do Sejmu i wykluczeniu z obrad posła PO Michała Szczerby) zwołano zebranie klubu PiS w Sali Kolumnowej Sejmu. To zebranie płynnie przekształciło się w obrady plenarne. Tak przyjęto kilka ustaw. Posłowie innych klubów zostali zawiadomieni o tym posiedzeniu esemesami siedem minut przed rozpoczęciem obrad. W Sali Kolumnowej mieści się połowa ustawowej liczby posłów, więc gdyby większość posłów nie-PiS chciała się tam stawić, część fizycznie by się nie zmieściła.

Sędzia Tuleya naraził się na postępowanie dyscyplinarne, w którym o jego losie zdecydują sędziowie i ławnicy wskazani przez PiS do nowej Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym. Za co miałoby być owo postępowanie, pokazały natychmiast „Wiadomości” TVP, emitując fragment wideowywiadu dla wyborczej.pl, w którym sędzia mówi, że chodził na demonstracje w obronie sądów. PiS lansuje tezę, że takie zachowanie godzi w powagę urzędu sędziowskiego. Powiedziała to publicznie m.in. doradczyni prezydenta Zofia Romaszewska podczas prac sejmowej komisji sprawiedliwości nad prezydenckimi projektami ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym. Mając na myśli Pierwszą Prezes SN Małgorzatę Gersdorf, mówiła, że takie zachowanie to rzecz „wysoce nie na miejscu, za którą powinno się usuwać z zawodu”.

Sędzia Piotr Tuleya znał tę wypowiedź, orzekając w sprawie „głosowania kolumnowego”. Znał też treść projektu ustawy o Sądzie Najwyższym, która przewiduje obsadzenie sądu dyscyplinarnego przez partię rządzącą. A także możliwość powołania przez prezydenta specrzecznika dyscyplinarnego do zajęcia się konkretnym sędzią. Znał też treść ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, która przewiduje, że o awansach sędziów zdecyduje KRS obsadzona w 90 procentach przez PiS.

I za to, że narażając się na szykany, orzeka zgodnie z prawem i własnym sumieniem, zgodnie z zasadą równości, należy mu się najwyższy szacunek.

Także za to, że to jego orzeczenie może być kiedyś w Polsce, w której prokuratura nie działa na zlecenie partii rządzącej, argumentem za wznowieniem postępowania karnego. Lub za postawieniem marszałka Kuchcińskiego przed Trybunałem Stanu. Sędzia Tuleya określił procedowanie w Sali Kolumnowej „pogwałceniem aksjologii państwa republikańskiego”.

Single Post Navigation

Dodaj komentarz