Hairwald

W ciętej ranie obecności

Kaczyński i jego szemrane towarzystwo PiS wyczerpali limit

JEŚLI CHCECIE ZROZUMIEĆ SKALĘ ROZPASANIA PAŃSTWA, TO PROSZĘ. Jak to było? „Skromność i pokora”?

 

Ewa Błaszczyk (Obywatele RP) informuje, że została dzisiaj przesłuchana przez policję ws. zakłócenia zgromadzenia neofaszystów w Warszawie w Dzień Niepodległości.

Tego słowa w języku publicznym od dawna nikt nie używał. Wydawało się, że już nigdy nie pojawi się w cywilizowanej debacie. Prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz przywołał je, nazywając parchami izraelskich przeciwników nowej polskiej ustawy o IPN.

Późnym wieczorem w niedzielę Ziemkiewicz napisał na Twitterze: – „Przez wiele lat przekonywałem rodaków, że powinniśmy Izrael wspierać. Dziś przez paru głupich względnie chciwych parchów czuję się z tym jak palant”. Słowo „parch” jest uznawane za wyjątkowo obraźliwe określenie w stosunku do Żydów.

Internauci nie szczędzili Ziemkowiczowi krytyki. – „Parchów? Czy panu sufit na łeb zleciał?”, – „Nie sądziłem, że kiedyś zobaczę takie słownictwo. To niepojęte”, – „Przerażające, że szanowałem kiedyś Pana jako najlepszego prawicowego publicystę” – pisali oburzeni.

Użycie takiego sformułowania przez Ziemkiewicza skrytykował także Dawid Wildstein, obecnie wicedyrektor TVP 1: – „Używanie określenia parchy jest wyjątkowo paskudne – niezależnie od intencji używającego (…). To, że odnosi je on do wąskiej grupki – faktycznie paskudnie się zachowujących – nic nie zmienia. To słowo jest obrzydliwe” (…)– napisał na Twitterze. Jednak na końcu wpisu też nie potrafił się powstrzymać przed dosadnymi określeniami dla przeciwników ustawy o IPN i „zaproponował”: – „Jest zresztą tyle innych słów – np. „sk#rwiele”.

2018 rok. Kiedyś publiczna telewizja. Kilkaset metrów od dawnych murów getta.

Prof. Barbara Engelking dla „Wyborczej”: PiS ustawą o IPN buduje infantylną tożsamość. Bardzo brakuje teraz profesora Bartoszewskiego, miałby o tym dużo do powiedzenia

Komisja wolności obywatelskich, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych Parlamentu Europejskiego przyjęła rezolucję popierającą uruchomienie przez KE art. 7 traktatu wobec Polski.

Rezolucja została przygotowana – jak podały służby prasowe Parlamentu Europejskiego – po decyzji Komisji Europejskiej o uruchomieniu artykułu 7 unijnego traktatu wobec Polski, „ponieważ kraj ten jest uważany za wyraźnie zagrożony naruszeniem europejskich wartości”. Miesiąc wcześniej z propozycją uruchomienia takiej procedury wystąpił PE, ale po decyzji Komisji uznał, że wycofa się z własnej procedury, by nie dublować postępowania.

Artykuł 7 w punkcie 3 mówi, że Rada Europejska „może zdecydować o zawieszeniu niektórych praw wynikających ze stosowania Traktatów dla tego Państwa Członkowskiego, łącznie z prawem do głosowania przedstawiciela rządu tego Państwa Członkowskiego w Radzie”. Według ekspertów, sformułowanie „niektóre prawa” oznaczać może również dotkliwe ograniczenie funduszy unijnych.

Przypomnijmy, że procedurę związaną z artykułem 7. unijnego traktatu Komisja Europejska rozpoczęła pod koniec ubiegłego roku. Do krajów członkowskich wysłano wniosek o stwierdzenie zagrożenia dla praworządności w Polsce. Sytuacja w Polsce ma być wstępnie omówiona na spotkaniu ministrów do spraw europejskich państw UE pod koniec lutego.

LIMIT WYCZERPANY.

Polacy potrzebują przebudzenia. Smutna refleksja o polskim narodzie, podatności na cyniczną rozgrywkę Kaczyńskiego. Dużo pytań. Odpowiedzi brak…

W taki oto sposób zakonnica na lekcjach religii dyscyplinowała uczniów Szkoły Podstawowej nr 1 w Rawie Mazowieckiej. Straszyła też dzieci i wyrzucała je na korytarz.

Rodzice uczniów – oburzeni zachowaniem siostry katechetki – złożyli skargę. – „Takie zachowania nie przystoją osobom, które powinny dawać jak najlepszy przykład młodzieży” – powiedziała jedna z matek „Dziennikowi Łódzkiemu”. – „Zadzwonił do nas rodzic w tej sprawie, o czym poinformowaliśmy dyrekcję szkoły i księdza proboszcza” – dodała przewodnicząca Rady Rodziców Magdalena Mordaka.

W efekcie siostra katechetka ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu została odsunięta od nauczania. Proboszcz parafii NMP w Rawie Mazowieckiej, który jest odpowiedzialny za wskazanie osób do nauczania religii w tej podstawówce, przesunął ją „do innej posługi”. Obecnie katechetka przebywa na zwolnieniu lekarskim.

Andrzej Karmiński na koduj24.pl zastanawia, co stało się z dziennikarzami.

Ubyło mediów w służbie publicznej, zastąpionych przez polityczne środki masowego przykazu.

Reporterów śledczych z TVN (Bertolda Kittela, Annę Sobolewską i Piotra Wacowskiego) pochwalił nawet pan prezydent. Przez zaciśnięte zęby co prawda, ale jednak pochwalił. Groteskowe oskarżanie tych dziennikarzy o „ukrywanie przestępstwa” dowodzi, że celnie i boleśnie trafili protektorów polskich neofaszystów.  – Dlaczego dopiero po pół roku TVN opublikowała ten materiał? – pokrzykują piszący funkcjonariusze PiS, którzy od dawna nie są już dziennikarzami. – A dlaczego ABW nie zajęło się tym wcześniej? – odpowiadają im przyzwoici ludzie, ucieszeni medialnym sukcesem.  A jednak ani ten niewątpliwy wyczyn wolnych mediów, ani wcześniejsze ujawnienie przez Wojciecha Bojanowskiego okoliczności brutalnego skatowania Igora Stachowiaka, ani kilka innych spektakularnych materiałów opublikowanych przez dziennikarzy śledczych nie dowodzą rosnącej siły czwartej władzy. Przeciwnie. Czwarta władza słabnie.

Ubyło mediów w służbie publicznej, zastąpionych przez polityczne środki masowego przykazu. Ubyło dziennikarzy, a przybyło funkcjonariuszy aparatu politycznego, realizujących wytyczne partii o ambicjach przewodniej siły narodu. Ubywa wojowników o prawdę i przyzwoitość, a przybywa wazeliniarzy, cynicznych graczy, nawiedzonych ideologów i prymitywnych agitatorów, absolwentów toruńskiej zawodówki, opiniowanej skrótem nazwy Doktrynalna Uczelnia Propagandy i Agitacji.

Oglądam relacje z konferencji prasowych, briefingów premiera i ministrów, rozmaitych spotkań z czołowymi politykami, relacjonowanych na żywo przez publikatory ze wszystkich zakątków sceny politycznej.  Rejestruję rzucane w medialną przestrzeń wielopiętrowe łgarstwa, przekłamania, pomówienia i oskarżenia bez dowodów. I coraz częściej daremnie czekam na jakąkolwiek reakcję przyzwoitych dziennikarzy. Czekam na jakieś pytanie które naruszy konstrukcję briefingu zaprogramowaną na indoktrynację, unieważni fałszywy bonmot, podda w wątpliwość półprawdę, wyprostuje ćwierćprawdy i nie pozwoli omamić odbiorcy. Nic z tego.

Nie zauważyłem reakcji na piramidalna bzdurę ogłaszaną dziennikarzom przez kilku ważnych polityków: o równym, symetrycznym zagrożeniu ze strony nazizmu i komunizmu – nikt nie spytał żadnego z tych durniów o przykłady gloryfikowania Stalina ani o liczbę komunistycznych bojówek ukrywających się w polskich kniejach. Żaden dziennikarz nie dopytał europosła Czarneckiego, czy nie należy zakwalifikować do kategorii szmalcowników także tych funkcjonariuszy PiS, którzy rozpowszechniają w Europie fałszywe informacje kompromitujące polski wymiar sprawiedliwości. Podczas konferencji prasowej pana premiera nikt jakoś nie spytał czy coś mu wiadomo o całkowitej wymianie składu Sądu Najwyższego po odzyskaniu wolności, nikt nie poprosił o podanie nazwisk tych kilkunastu sędziów SN, którzy rzekomo sekowali opozycję w stanie wojennym oraz zidentyfikowanie licznych podobno przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, którzy zdaniem Mateusza Morawieckiego dawali się korumpować. Mimo wielu okazji dziennikarze nie dowiedzieli się też, dlaczego za czasów pani Szydło przyjęliśmy milion „uchodźców”, a po zmianie premiera okazało się, że jest ich już półtora miliona. Do dzisiaj nie wiemy także dlaczego przyjeżdżający do Polski pracownicy z Ukrainy są uchodźcami, a uciekający z Aleppo spod bomb to imigranci ekonomiczni, z zawodu terroryści.

W większości przypadków widzowie i słuchacze rozmaitych wystąpień na żywo i konferencji pozostają z kłamstwem w pamięci i fałszywym obrazkiem w podświadomości.  Bo zadawane tam pytania i gorące komentarze albo drążą szczegóły prezentowanych ludowi fantasmagorii, albo nie prowadzą do niczego i przypominają prognozę w TVN, z której bez wyglądania za okno można się dowiedzieć jaka jest właśnie pogoda.  Celne riposty i sprostowania dorabiane są dopiero później, na użytek odbiorcy bloku wiadomości. Ale nie usłyszy ich już klient narodowej TV, bo on ogląda tylko swój dziennik. Uczciwej stacji nie uda się pozyskać odbiorców z tamtej strony barykady, jeśli komentarze do kłamstw dostarczać im będą wyłącznie tamtejsi spece od propagandy.

Na prawdziwych studiach dziennikarskich uczą, że wywiad to nie rozmowa, podczas której dziennikarz chce się dowiedzieć czegoś, o czym nie ma żadnego pojęcia, więc pyta, dostaje odpowiedź i na końcu mówi: – Aha! Bo po pierwsze dziennikarz musi się do wywiadu przygotować i jednak coś wiedzieć o sprawie, w której zaprosił fachowca, a po drugie przez cały czas trzeba mieć świadomość, że w tej rozmowie uczestniczą jeszcze słuchacze (widzowie, czytelnicy), którzy domagają się od dziennikarza, by pomógł odsłonić im prawdę o jakimś wydarzeniu. To w ich imieniu dziennikarz domaga się prawdziwej informacji od swego rozmówcy. Niestety te reguły rzadko są dotrzymywane. Bo dziennikarz (dziennikarka) nieustannie przerywa rozmówcy, sam(a) odpowiada na swoje pytania, wciska jakieś bonmoty obok tematu i usilnie stara się pokazać kto tak naprawdę jest gwiazdą programu.  W efekcie odpytywana persona wychodzi z konfrontacji zwycięsko, pozostawiając w głowach widzów bałagan, albo zasiane tam zatrute chwasty.

Nie mówię niestety o młodych początkujących w zawodzie. Doświadczona dziennikarka przyzwoitej stacji TV z olimpijskim spokojem przyjmuje do akceptującej wiadomości informację, że już trzeci miesiąc trwa żmudne „wyodrębnianie wizerunków” nacjonalistów, którzy na czele pochodu nieśli transparenty – wizerunków ludzi, których twarze znane są każdemu kto widział którąś z publicznych relacji.  Nie mniej doświadczona laureatka zaszczytnego trofeum dziennikarskiego, mając w garści wyjątkowo kłamliwego cynika, spaceruje z nim po powierzchni ważnych tematów, omijając oczywiste łgarstwa i nie zważając, że rozradowany Patryk Jaki korzysta z okazji i kilkakrotnie zawiadamia telewidzów, że za faszystowskie ekscesy odpowiedzialna jest Platforma, bo to ona zarejestrowała partię nazistowską, natomiast przyzwoity PiS właśnie tych faszystów delegalizuje. Prowadząca pozostawiła w tym przekonaniu wielu odbiorców, bo nie spytała choćby od kiedy partia polityczna rejestruje stowarzyszenia oraz na jakiej podstawie można było odmówić rejestracji nieznanej wcześniej organizacji, która zaprezentowała w pełni legalny patriotyczny statut. Nie spytała również czy PiS naprawdę zdelegalizowałby chronioną dotąd przez władze „Dumę i Nowoczesność”, gdyby nie relacja w Superwizjerze TVN. Kilkoro innych dziennikarzy prowadzących programy „gadających głów” z satysfakcją podkreślało stanowcze deklaracje przedstawicieli totalnej władzy o zerowej tolerancji dla wszelkich objawów rasizmu i nacjonalizmu. Jakoś nikt nie zapytał, jak można zwalczać faszyzm, którego u nas przecież nie ma, bo maszeruje na ulicach Berlina.

Pewnie marudzę, bo tak naprawdę, to jeszcze polskie dziennikarstwo nie zginęło. Są jeszcze świetni śledczy, reporterzy z prawdziwego zdarzenia, przytomni publicyści i wyborni felietoniści. Ale w miarę jak odchodzi pokolenie dziennikarzy podziemnej prasy stanu wojennego i „powojennej” budowy wolnej demokratycznej Polski, na medialnej mapie Polski przybywa czarnych i szarych plam.  Nie tylko zresztą na mapie medialnej. Dla przyzwoitych dziennikarzy to nie są czasy spokojnego odrywania kuponów od minionych dokonań ani literalnej realizacji zasad zawodowej pragmatyki – spokojnego, oglądu rzeczywistości i zdystansowanego opisu zdarzeń.   Instynkt samozachowawczy nakazuje poprzeszkadzać trochę Kaczyńskiemu.

Waldemar Mystkowski pisze o cudach Rydzyka.

Tadeusz Rydzyk dokonuje cudów, nie wstydźmy się tego słowa. Cud jest zjawiskiem zachodzącym wbrew prawom fizycznym, a redemptorysta dorzuca do niego inne korzenie cudów jako zjawiska wbrew socjologicznym uwarunkowaniom, a nawet wbrew rozumowi. Cuda w wydaniu Rydzyka mieszczą się w idiomie: „to się w głowie nie mieści”.

Brakuje Rydzykowi dwóch limuzyn? Bierze ojciec dyrektor jakieś narzędzie do szacher-macher, pokręci nim jak różdżką w swych dłoniach i z filmowej mgły cudowności wyłazi bezdomny, wręcza redemptoryście kluczyki do dwóch limuzyn, które zakupił po innym cudzie, wygranej w totolotka.

Identycznie Rydzyk postępuje jako biznesmen. Dokonuje szacher-macher wbrew prawom ekonomicznym. Aby zostać przedsiębiorcą, trzeba zainwestować w interes z własnej kieszeni bądź z pożyczki, a następnie ciężko pracować, aby przynosił zyski. Te prawa nie działają u Rydzyka. On ma tylko pomysł, jak ciągnąć zyski, czyli przystępuje do fazy ostatniej, która jest związana ze szmalem.

Rydzyk nie ma pieniędzy, bo jest biednym zakonnikiem, ale ma pomysł na wody geotermalne. Więc ojciec dyrektor bierze różdżkę do szacher-macher, stawia przed sobą rządzących polityków PiS, wygłasza swoje zaklęcia, po czym płynie w kierunku Rydzyka strużka szmalu. A tam strużka – struga, rzeka milionów, dziesiątek i setek milionów złotych.

Na inwestycję geotermalną wg biznesplanu potrzeba było Rydzykowi 40,3 mln zł, a do tej pory dostał w sumie ten cudotwórca blisko 58 mln zł. Skąd ta różnica?  Rydzyk dostał więcej niż potrzebował. Ano, taki jest rozkurz przy działaniu cudu.

Tak więc Rydzyk z niczego będzie miał świetną inwestycję, która przyniesie mu kilkadziesiąt milionów złotych zysku rocznie od mieszkańców Torunia, bo ich mieszkania będą ogrzewane wodami z czeluści ziemi.

Jedni chodzą po wodzie, pamięta o tym cała ludzkość, a Rydzyk ma o wiele szerszy wachlarz cudów, wiedzą o tym tylko Polacy. Tacy jesteśmy szczęściarze, wśród nas jest cudotwórca od szacher-macher.

Na sfinalizowanie inwestycji w geotermię o. Tadeusz Rydzyk czekał niemal dekadę. I doczekał się. Rząd Prawa i Sprawiedliwości z publicznych pieniędzy przyznał mu kolejne miliony na jego biznes. W sumie to jest 58,5 mln zł !!! I CO WY NA TO?

Projekt tzw. ustawy Gowina – przez niego samego nazywany „Konstytucją dla nauki” – wywołuje duże zaniepokojenie środowiska akademickiego. Jednym z pomysłów, zapisanych w projekcie jest wprowadzenie tytułu profesora uczelnianego. – „Takie osoby nie musiałby mieć habilitacji, by tytuł profesora uzyskać. To jest prosta droga do nagradzania zasłużonych dla obecnej władzy tym stanowiskiem. Widzę, że wracamy do praktyki docentów marcowych, to jest po prostu przerażające”– powiedział w rozmowie z onet.pl prof. Jarosław Płuciennik z Katedry Teorii Literatury Uniwersytetu Łódzkiego.

Według prof. Małgorzaty Niewiadomskiej-Cudak z Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Warszawie, „Konstytucja dla nauki” na celu tylko jedno: wymianę elit. – „Nadawanie tych „profesur uczelnianych” będzie doskonałym narzędziem do promocji „swoich”. A ci „nieswoi” będą musieli odejść. Temu służyć ma, między innymi, obniżenie wieku emerytalnego dla wykładowców. Dotąd było to 70 lat, obecnie akademicy będą musieli odchodzić, gdy skończą lat 65. To jest absurdalne, bo w środowisku naukowym osoby 65-letnie mają przed sobą jeszcze mnóstwo do napisania i do zbadania, to są często wybitne umysły, a minister chce się ich z uczelni pozbywać. Cel jest oczywisty – to element szerszego programu „wymiany elit” – twierdzi prof. Niewiadomska-Cudak.

Zdaniem naukowców, „Konstytucja dla nauki” kompletnie nie przystaje do naszych czasów. – „Ta ustawa jest archaiczna mentalnie. To raczej powrót do PRL-u, z nadzorem państwa nad nauką. Przedstawia się ją jako nowoczesną i odpowiadającą na wyzwania chwili, a nie zauważa ona dwóch podstawowych wyzwań obecnych czasów, czyli globalizacji i digitalizacji” – uważa prof. Płuciennik. I podsumowuje krótko: – „Wzięli sądy, teraz chcą zawłaszczyć uczelnie”.

CZY KTOŚ TO OGARNIA?

Single Post Navigation

1 thoughts on “Kaczyński i jego szemrane towarzystwo PiS wyczerpali limit

  1. Potrzebny od zaraz jakiś „chruszczow” do wygłoszenia mowy o błędach i wypaczeniach okresu kaczystowskiego. Przed śmiercią generalissimusa.

Dodaj komentarz