Hairwald

W ciętej ranie obecności

Kaczyński wyprowadza PL z Unii, towarzyszy mu wiernie Rydzyk

Cień unijnej flagi przeszkadza dziś Kaczyńskiemu cieszyć się słońcem wymarzonej dyktatury. Dlatego wyprowadzi nas z Unii Europejskiej.

Na samym końcu tego szaleństwa coś przecież musi być. Odrzucając na moment tezę, że Jarosław Kaczyński sięga po dyktatorską władzę wyłącznie dla chorych emocji, z tumanów psychologicznej wojny domowej, coś się powinno wyłaniać. Tylko co?

Pojęcia zarządzania przez kryzys, chaos i konflikt są stare jak świat. W najnowszej historii Polski po raz pierwszy sięgnął po nie Lech Wałęsa. Słynna „wojna na górze” wydawała się być napędzana wyłącznie osobistą niechęcią byłego prezydenta do byłego premiera, czyli Wałęsy do Mazowieckiego. W istocie stał za nią twardy, polityczny plan.  Latająca zaś po ekranach telewizorów rysunkowa siekierka, miała wyłącznie wymiar symboliczny. To, co łączy tamte obrazki z dzisiejszą, rozrąbaną na dwa obozy Polską, to on – Jarosław Kaczyński. I wtedy (jako najbliższy współpracownik Wałęsy, w co dziś trudno uwierzyć) i dziś, robił i robi to, co w życiu wychodzi mu najlepiej – skłócał, poróżniał i jątrzył. Wtedy celem była prezydentura Wałęsy. A dziś?

Załóżmy, że starzejącemu się w samotności destruktorowi i niszczycielowi nie chodzi wyłącznie o podpalenie kraju. Co zatem może stać za, realizowanym z piekielną konsekwencją, planem podzielenia Polaków na nienawidzące się i zwalczające plemienia?

Odpowiedzi nasuwają się dwie. Obydwie przerażające. Nazwijmy je planem A i scenariuszem B. Plan A jest wprowadzany świadomie. O jego słuszności przekonany jest Prezes, a za nim grupka dworzan, ślepo wykonujących rozkazy króla. Scenariusz B może, choć wcale nie musi, być realizowany mimochodem. Prezes dopuszcza jego prawdopodobieństwo, ale uważa, że potrafi się przed nim obronić. A i B mają wspólny mianownik, całkiem jak w czasach „wojny na górze”. Znowu jest nim osoba Kaczyńskiego.  Bez niego pierwszy nie ma prawa się udać, a przed drugim nie wiadomo jak się bronić.

Plan A to wyjście Polski z Unii Europejskiej. 

Szef PiS jest już wyraźnie  przekonany, że struktury unijne są bardziej obciążeniem, niż wsparciem czy szansą. Cień unijnej flagi przeszkadza Kaczyńskiemu cieszyć się słońcem własnego, wymarzonego modelu dyktatury. Oznacza dla jego marionetek konieczność upokarzających tłumaczeń przed pogardzaną przezeń brukselską elitą. Oznacza, nieakceptowalne w jego rozumieniu pojęcia władzy, kary finansowe. I to za działania, które on sam uważa za właściwe i słuszne. Kaczyński nie może pojąć, że zdobyta władza napotyka jakieś przeszkody, i to – o ironio – nie w kraju, ale za granicą. Despota nie znosi sprzeciwu. A jeśli nie może go zdławić, zrobi wszystko, by się go inaczej pozbyć. Czyli ominąć.

Mówiąc wprost, Bruksela uniemożliwia mu rządzenie we własnym kraju.

Wreszcie, unijne instytucje są najpoważniejszą przeszkodą w brutalnym gwałcie na niezależnym sądownictwie. Ostatnim bastionie demokracji, zdolnym powstrzymać Kaczyńskiego przed pełnią władzy. Czyli przed dyktaturą.

Plan A nie będzie zrealizowany natychmiast. Jego przeprowadzenie musi potrwać. Nie tylko dlatego, że to trudne, skomplikowane czy wymagające referendum (choć na myśl o tym, że Prezes mógłby się przejąć jego niekorzystnym wynikiem, ogarnia raczej pusty śmiech, niż nadzieja na zatrzymanie tego szaleństwa). W perwersyjny sposób Bruksela jest dziś Kaczyńskiemu potrzebna. I jako straszak dla konserwatywnej części wyborców (wyobrażam sobie komentarze proboszczów i wiernych po ostatniej paradzie równości w Amsterdamie) i jako alibi. PiS potrzebuje wygodnego tłumaczenia, dlaczego sprawy nie idą tak gładko jak obiecano. Sformalizowany (i często skostniały) aparat brukselskiej biurokracji to powód znakomity. Jak niewiele innych.

Prezes w dziele wyprowadzania Polski z Unii ma wiernych sojuszników. Na ich czele stoi Tadeusz Rydzyk. To on dyktuje tempo, melodię i tekst antyunijnego oratorium. Dawkuje, wspiera, wyciąga groteskowe, kłamliwe ale chwytliwe pseudo-argumenty, szykując niepewny swego i bezkrytyczny elektorat antyunijny na powrót „prawdziwej, niepodległej Najjaśniejszej”. Kiedy będzie gotów, ogłosi hasło pełnego wyzwolenia spod jarzma brukselskiego dyktatu. Rozpoznanie nastrojów bojem zapewniają jednoosobowe komanda w rodzaju posłanki Pawłowicz czy „obatela” Czarneckiego. Czyli rodzaj użytecznych, ślepo wpatrzonych w wodza i bezmyślnie posłusznych żołnierzy. Takich, co są gotowi powiedzieć i zrobić każde świństwo, byle tylko zasłużyć na łaskę życzliwego spojrzenia prezesa. Albo podziękowania Ojca Dyrektora.

 „Brukselskich szmat” i „tłustych rączek Timmermannsa” będzie zatem coraz więcej. Bo nic nie kosztują, a są wdzięcznym barometrem podatności społecznej na antyunijną retorykę.

Jarosław Kaczyński trafnie przewiduje, że przeciętny wyborca podświadomie czuje, iż największe profity z Unii już za nami. A nawet jak nie czuje, to mu to premier z ministrami wyliczą. Pojawią się księżycowe symulacje oraz z sufitu wzięte analizy. Grono usłużnych „ekspertów”, z ogniem w oczach, wygłosi każdy idiotyzm. Potem już tylko propagandowa gadzinówka ogłosi o 19.30, że Polexit to teraz racja stanu. Gdyby wszystkiego było mało, Ziobro z Kamińskim zamkną kilku polityków Platformy, a Elżbieta Bieńkowska „okaże się” nagle gwiazdą mrocznego układu, dzielącego unijną kasę między swoich.

Unijne korzyści: gospodarka, konkurencyjność, jednolity rynek czy swobodne przepływy – to dla większości abstrakcja. Nikt za nią ginął nie będzie, podobnie jak nikt nie ginął za Trybunał Konstytucyjny czy sądy powszechne. Jedyna dostrzegana przez wszystkich, bez wyjątku, korzyść – swoboda podróżowania – też jest do podważenia. Skoro bowiem ulubionym kierunkiem Polaków przez lata była Wielka Brytania, z witającym na lotnisku oficerem imigracyjnym, to znaczy, że ani te granice nie tak całkiem zniesione, ani trudności z tym związane jakoś szczególnie dotkliwe.

Kaczyński chce być w forpoczcie krajów wybijających się na antyunijną niezależność. W całej swojej niechęci do zagranicy, napędzanej strachem przed obcym, niezrozumiałym światem, nie dostrzega, że jego polityczni idole (z Orbanem na czele) są skrajnie cyniczni nie tylko na krajowych podwórkach. Zdumienie Prezesa „węgierską zdradą” przy głosowaniu w sprawie Tuska, w ogóle nie dało mu do myślenia. Nadal uważa, że bratanki mają nie tylko identyczną wizję wewnętrznego zamordyzmu, ale też wspólną z nami rolę do odegrania w Europie. To wróży tylko gorzej scenariuszom, jakie każdy przytomnie myślący Polak rysuje sobie teraz w głowie.

Ze scenariuszem B sprawa jest nieco bardziej zawiła. To trudna dziś do precyzyjnego opisania groźba powrotu w sferę wpływów Kremla. Jej (na razie) mglistość nie bierze się tylko z nieprzewidywalności głównych rozgrywających globalnej polityki – Trumpa i Putina. To, że nie da się jej jasno opisać, jest wynikiem swoistej, indyferentnej akceptowalności procesów geopolitycznych. To tragifarsa, bo powrzaskująca o wstawaniu z kolan ekipa rządząca, na własne życzenie pozbawiła się niemal wszystkich narzędzi skutecznego rozgrywania naszych interesów na arenie pozakrajowej. Nic nie znaczy, nie ma nic do gadania i nic do zaoferowania.

To, w połączeniu z nieświadomą grą na mało rzewną, rosyjską nutę, sprawia, że większość kwestii rozgrywa się obok nas i bez naszego udziału.

W tej rozgrywce biorą udział dwa rodzaje graczy. Pierwsi to gracze bierni. Wsród nich jest przede wszystkim grupa skrajnych amatorów kierujących dziś czymś, co się nazywa polityką zagraniczną (choć dalibóg, wcale nią nie jest). Przez zaniechanie, skrajną nieudolność, wreszcie śmieszność i groteskowość, tańczą tak, jak Władimir Putin chwilami nawet by sobie nie wymarzył.

Drugi rodzaj to grupka postaci aktywnych.

Kuriozalny, dający się wytłumaczyć tylko upałami, wywiad Morawieckiego – seniora dla Rzeczpospolitej, pokazuje, że dziś można jawnie nawoływać do zaprzedania Polski Moskwie i żadnej kary za to nie ma. Warto w tym miejscu przypomnieć, że za „propagowanie interesów rosyjskich” Mateusz Piskorski, były działacz Samoobrony, został zatrzymany i przesiedział w areszcie 2 lata. W maju tego roku, grupa robocza ONZ ds. arbitralnych zatrzymań, zaapelowała do polskich władz o jego uwolnienie i zakończenie śledztwa.

To niebywałe, że w tej sytuacji marszałek senior zupełnie jawnie broni agresorskiej, łamiącej wszelkie standardy putinowskiej Rosji. I nie ma na to żadnego oficjalnego odzewu. MSZ milczy, a od premiera trudno oczekiwać, by skarcił publicznie tatę. Kornel Morawiecki każe mediom budować pozytywny wizerunek Kremla. A owe media, zamiast ogłosić bojkot Pana M., cmokają i kręcą z niesmakiem głową, czasem puszczając oko, że to już starszy pan, za to z piękną, opozycyjną kartą. Doszliśmy do miejsca, w którym będąc członkiem obozu władzy, wolno absolutnie wszystko.

Wśród realizatorów planu B trzeba oczywiście wymienić także Antoniego Macierewicza. Nie wdając się w analizy, czy były minister obrony robi to całkowicie świadomie, mimochodem czy nieświadomie, trzeba ślepego idioty, by nie widzieć , jak bardzo na rosyjską rękę jest bałagan i osłabienie armii, metodycznie demolowanej  przez Macierewicza przez dwa lata swoich rządów.

Ktoś powie: gdzie tam, jesteśmy przecież członkiem NATO. Tak, to prawda. Ale NATO ma dziś twarz Trumpa. A tę widzieliśmy wszyscy, kiedy zdjęta strachem, czapkowała Putinowi w Helsinkach.

W 1981, po ponad rocznym „festiwalu Solidarności”, Polacy dostali w twarz pięścią Jaruzelskiego. Skończyły się marzenia o wolności. Stalowa pięść wojskowego puczu była pchana siłą rosyjskiego niedźwiedzia. Dziś, po 3 dekadach niepodległości trudno nie widzieć pięści, którą wygraża nam Kaczyński. Nawet jeśli nie stoi za nią Putin, łatwo zgadnąć, z jaką radością będą patrzeć na Kremlu na nokaut polskiej demokracji.

Piotr Osęka, historyk, profesor w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, przyjrzał się uważnie, w jaki sposób funkcjonują „Wiadomości” TVP, które jeszcze trzy lata temu były jednym z najważniejszych programów informacyjnych. Były jednym z najciekawszych źródeł wiedzy o wydarzeniach politycznych, ekonomicznych, kulturalnych i społecznych. No cóż…trzeba zastosować czas przeszły, bo dzisiaj to już zupełnie inna bajka.

W czasach stalinizmu zasada przekazu była proste. Z jednej strony pokazywano „sukces”, z drugiej zaś porównywano go z wcześniejszą niesprawiedliwością społeczną oraz podkreślano, dla kogo tenże sukces jest solą w oku. Kiedy mówiono o górnikach to natychmiast pokazywał się informacja, że „każda tona węgla to cios w podżegaczy wojennych”. Gdy potępiano publicznie jakiegoś sabotażystę, to wiadomo, że musiał pochodzić z rodziny, w której dziadek miał 30 ha, a kolejny krewny służył w armii Andersa. Podkreślano ciężką pracę robotników, którzy wykonywali nawet 300% normy, budowali MDM, a w tym czasie „kuria krakowska zdradza Polskę za dolary”.

 Przyszła nowa władza (PiS), dziennikarzy wymieniła na całkowicie sobie podległych i teraz „Wiadomości” są tubą propagandową PiS-u, a w oczy rzuca się niezwykła dbałość o światopoglądową spójność przekazu, co ma się nijak z rzetelnym dziennikarstwem.

I teraz ta nowa władza bierze przykład z tej, z czasów PRL i ochoczo wprowadzą zastosowane wtedy mechanizmy w życie. Jak pisze profesor Osęka „Bieżąca polityka staje się pretekstem do codziennego recytowania PiS-owskiego katechizmu. Czy oglądamy materiał o reformie sądów, kampanii samorządowej czy o wynikach makroekonomicznych, dostajemy wciąż te same obrazy i te same zdania. Zamiast pogrupowanego wyboru informacji – jednolity słowotok, złożonych z peanów na część władzy i złorzeczeń pod adresem jej przeciwników”.

Mówiąc o programach prospołecznych, na które żaden z poprzednich rządów nie wydawał tylu milionów, od razu idzie przekaz o kiepskiej opozycji, która nie ma nic konstruktywnego do oferowania. „Uczniowie Leszka Balcerowicza robią, co mogą żeby zdyskredytować reformy wprowadzane przez rząd Zjednoczonej Prawicy” i wspierają ich sędziowie Sądu Najwyższego, którzy „uszczuplają polską suwerenność”. PiS wprowadził w życie program Mieszkanie Plus, za co bardzo wdzięczni są mu niezamożni Polacy, ale taki Rafał Trzaskowski ma te wysiłki za nic i krytykuje, bo ma w nosie rozwój Polski. Liczy się tylko walka z rządem.

Premier i rząd składają hołd mieszkańcom Warszawy, pomordowanym przez Niemców, a w tym czasie profesor Gersdorf u tychże Niemców szuka wsparcia. Gospodarka rozwija się jak szalona, ale nie wolno zapominać o biedzie w czasach, gdy rządziło PO z PSL. Przykładów można by mnożyć.

Zasada jest idealnie prosta. Dobro – zło. „Dokonania” partii rządzącej i jednocześnie „knucie totalnej opozycji; sukcesy – knucie, knucie – sukcesy”.

Profesor Osęka słusznie zauważa, że „narracja „Wiadomości” jest monolitem. Ani jedno słowo, ani jeden komentarz nie mogą wyłamać się z szeregu i naruszyć spójności przekazu. W gruncie rzeczy walka toczy się to, by widzowie zrozumieli, że w Polsce przyszłości dla przeciwników PiS nie będzie miejsca”.

Internauci piszą, „Cóż, stary jestem, pamiętam Gierka, późnego Gierka, Solidarność, stan wojenny, pamiętam ówczesne przekazy z telewizora. Na studiach miałem konwersatorium z „nowomowy naszych czasów”, gdzie wszystkie algorytmy propagandowe rozkładaliśmy na czynniki pierwsze. Mimo to Ku…zji nie jestem w stanie oglądać dłużej, niż parę minut. Już nie te nerwy…”, „Komentator mistrzostw świata wspomniał o 500 +, na antenie w trakcie trwania meczu i to wcale nie naszej reprezentacji. I że inne narody nam zazdroszczą i będą brać przykład, a dowiedział o tym od kolegów z branży. Na własne uszy to słyszałam. Tak, że metody propagandy sukcesu te same od dziesiątek lat. Będzie miejsce w Polsce dla wszystkich. Oczadzenie kiedyś się skończy”, a mnie przeraża, że tak wielu ludzi kupuje ten przekaz i na jego podstawie buduje swoją wiedzę. Trudno z tym walczyć…

>>>

„Cień unijnej flagi przeszkadza dziś Kaczyńskiemu cieszyć się słońcem wymarzonej dyktatury. Dlatego wyprowadzi nas z UE. Prezes w wyprowadzaniu Polski z Unii ma wiernych sojuszników. Na ich czele stoi Tadeusz Rydzyk”.

Earl drzewołaz

>>>

Wiele mówi się ostatnio o zachowaniu Kościoła w naszych pisowskich czasach. Dziwne rzeczy się mówi. A że to jedni biskupi zadowoleni, a inni nie bardzo. I że PiS traktuje Kościół instrumentalnie, a takoż i Rydzyk et consortes traktują PiS. I może prawdę mówią. Ale nie to przecież jest ważne. Tak naprawdę ważne jest to, co się stanie, gdy pewnej pięknej wiosny reżim PiS upadnie i skończy się „reakcyjna rewolucja”.

View original post 4 399 słów więcej

Single Post Navigation

Dodaj komentarz