Hairwald

W ciętej ranie obecności

Kler i Morawiecki. Pedofilia, życie na koszt państwa i paranoja władzy

Kolejny świetny projekt plakatu autorstwa Andrzeja Pągowskiego.

– Jestem tylko reżyserem. Ale chciałbym, żeby system finansowania Kościoła był jawny, księża pedofile trafiali do więzienia i żeby polski Kościół wziął wreszcie odpowiedzialność za ofiary – mówi Wojciech Smarzowski. We wtorek 18 września na festiwalu w Gdyni premiera „Kleru”, najgłośniejszego polskiego filmu tej jesieni.

Tadeusz Sobolewski: „Kler” będzie polskim „Spotlight”? Oscarowy film z 2015 r. opowiadał o pedofilskim skandalu w amerykańskim Kościele.

Wojciech Smarzowski: To inna sytuacja. Trzeba pamiętać o tym, że w żadnym kraju Kościół sam z siebie nie oczyścił się z win. Musiała być pomoc państwa, instytucji świeckich. Zresztą „Kler” nie jest filmem tylko o pedofilii. Ważne było dla mnie, aby zrobić film o ludziach, których wyróżnia tylko to, że noszą sutanny. Są trzy wektory napędzające tę historię: żądza pieniędzy – chciwość, żądza władzy, no i żądza seksualna.

A skoro od tego zaczęliśmy, zajmijmy się tym grzechem. Badania w Niemczech, które przeprowadziły świeckie komisje na zlecenie episkopatu, wykazały, że wśród księży jest 4 proc. pedofilów. Ale tam episkopat dostarczał archiwa komisjom. W Australii episkopat udostępnił wszystkie kościelne archiwa i wyszło, że to 7 proc. U nas oczywiście żadnych badań nie było, ale nawet jeżeli tylko – jak w 2014 r. stwierdził papież Franciszek – 2 proc. wszystkich księży jest pedofilami, to i tak mniej więcej 600 pedofilów w sutannach chodzi codziennie między naszymi dziećmi.

W ostatni weekend Mateusz Morawiecki najpierw stwierdził, że w czasach rządów PO-PSL „nie było dróg ani mostów”, a potem zażartował z szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska. Morawiecki opowiedział zmyśloną historyjkę, jak to kuzyn dzwoni do Tuska i pyta: „Co robisz?”. A Tusk na to: „Nic, jestem w pracy”. Według Morawieckiego „właśnie tak rządzili. To była ta gnuśność, pasywność, ta inercja, to nicnierobienie. Oni byli rządem pasywności, my jesteśmy rządem aktywności”. O poprzednikach mówił też kilka miesięcy temu tak: „Przestępcy podatkowi przestali w Polsce, że tak powiem, wytyczać kierunki polityki gospodarczej”.

Mateusz Morawiecki był jednym z nich

W związku z powyższym trzeba premierowi przypomnieć, że przez dwa lata był – używając jego słów – jednym z tych „przestępców” wytyczających kierunki, którzy nie budowali mostów ani dróg i nic nie robili, kiedy byli w pracy. Był, bo w 2010 r. (na dwa lata) Donald Tusk powołał go na jednego z 11 członków swojej Rady Gospodarczej. Zgodnie z zarządzeniem Rada była organem pomocniczym prezesa Rady Ministrów w sprawach dotyczących bieżących zagadnień rozwoju społecznego i gospodarczego kraju.

A Morawiecki był dość aktywnym jej członkiem, spotykali się co dwa tygodnie. „Zastanawialiśmy się, jaka polityka makroekonomiczna i jakie działania planowane przez rząd byłyby korzystne, by nie wpuścić kryzysu do Polski. Premier Morawiecki w tych pracach brał aktywny udział. Jego kontrybucja była konstruktywna” – wspominał w rozmowie z serwisem NaTemat.pl Adam Jasser, który był sekretarzem Rady. Dodawał, że poglądy Morawieckiego były wówczas zbieżne z tym, jak działał rząd Tuska.

Morawiecki nie ma w PiS wielu sympatyków

Co więc każe Mateuszowi Morawieckiemu wypierać się swojej przeszłości, jednak dość mocno związanej z poprzednim rządem, na którego temat tak niewybrednie dziś „żartuje”?

Choć do PiS zapisał się już ponad 2,5 roku temu, to nie ma tu wielu sprzymierzeńców. Kiedy Kaczyński zakomunikował przy Nowogrodzkiej, że wymienia Szydło na niego, to ona otrzymała gromkie brawa na pocieszenie. Morawiecki nie został powitany oklaskami. I tak w partii nie klaszczą mu do dziś. Posłowie PiS wciąż wytykają mu, że był w Radzie Gospodarczej Tuska, i kłują ich w oczy pieniądze, które premier zarobił w bankowości.

Ale Morawiecki ma kilka atutów, które imponują prezesowi i wywołują zazdrość partyjnego aktywu. To poukładana rodzina, czworo dzieci, karta opozycyjna, dobre wykształcenie, konserwatywne poglądy i – najważniejsze – zna się na gospodarce, o której prezes nie ma większego pojęcia. Kiedyś już Kaczyński, z powodu braku własnych zasobów, zaimportował sobie z obozu Platformy gospodarcze kompetencje Zyty Gilowskiej. Teraz sięgnął po Morawickiego, który chce się sprawdzić w polityce, bo w biznesie już swoje zrobił i zarobił. Twardy elektorat PiS nigdy do końca nie zaakceptował w szeregach partii nieżyjącej już wicepremier Gilowskiej, która zakładała z Tuskiem PO. Z Morawieckim ten elektorat też ma problem, i to większy, bo przecież kiedyś to on zastąpi wodza.

Premier wypiera się przeszłości

Morawiecki robi wiele, aby uwiarygodnić się w oczach ludu zapatrzonego w Kaczyńskiego. Dlatego pojawił się obok prezesa na miesięcznicy smoleńskiej, choć podobno nie wierzy w zamach. Dlatego pierwszy wywiad, którego udzielił – kiedy tylko został premierem – miał miejsce w telewizji o. Tadeusza Rydzyka. To tam mówił o swoim marzeniu rechrystianizacji Europy.

Wreszcie, aby przypodobać się elektoratowi PiS, Mateusz Morawicki jest w stanie wyprzeć się swojej przeszłości i całkiem sensownej współpracy z rządem Donalda Tuska, z którego teraz tak ochoczo żartuje.

https://twitter.com/PolskaNormalna/status/1041800095614869505

Tymczasem przez prawie dwie dekady Morawiecki był częścią elit tak teraz krytykowanej przez siebie III RP – najpierw jako młody samorządowiec, zasiadający w sejmiku województwa dolnośląskiego z ramienia AWS, następnie jako jeden z najbardziej prominentnych, udzielających się publicznie menadżerów sektora bankowego.

Na konwencji samorządowej Zjednoczonej Prawicy 1 września premier Morawiecki oznajmił, że spakował się na dobrych kilka tygodni podróży i rusza w Polskę. Od razu wsiadł do partyjnego busa i pojechał do Łowicza. Od tego czasu jest ciągle w trasie. Co tydzień media przynoszą informację o kolejnym kampanijnym przystanku premiera.

Cuda i ruiny

Słuchając tego, co premier mówi w kolejnych miastach, nie sposób nie zadać pytania: do kogo szef rządu próbuje dotrzeć? Widać już bowiem bardzo wyraźnie, żeMorawiecki nie zmiękcza ani trochę partyjnego przekazu, nie próbuje specjalnie sięgnąć do tego elektoratu, u którego Kaczyński, Błaszczak, czy inne osoby z twardego jądra obozu władzy nie budzą wcale szczególnego zaufania.

Morawiecki, walcząc dla swojej partii o kolejne miasta i województwa, powtarza niemal dokładnie to samo, co PiS mówił przez ostatnie trzy lata. Ze wszystkich wystąpień premiera na kampanijnej trasie da się skonstruować jedną narrację, zbudowaną wokół pięciu figur: Polski w ruinie; leniwych, skorumpowanych i gardzących prostym człowiekiem elit; cudu gospodarczego, jaki przynieść miała „dobra zmiana”; prostego człowieka, któremu PiS przywrócił godność; wreszcie wrogów dobrej zmiany z „totalnej opozycji” i zagranicy, którzy zrobią wszystko, by odsunąć PiS od władzy i ponownie odebrać Polakom dumę z tego, kim są i szanse na godne życie.

Premier mówi więc o likwidowanych połączeniach kolejowych, upadłych zakładach, niegdyś tętniących życiem przystankach, dziś porośniętych trawą (Opole), o tym, jak przez „25 lat prywatyzowano polski przemysł i banki” (Szczecin). Jasno wskazuje też winnego tego stanu rzeczy: „elitę III RP”, z politykami PO na czele. W Szczecinie Morawiecki opowiedział żart o rządzącym przez siedem lat premierze, który gdy ktoś do niego dzwonił z pytaniem „co robisz”, odpowiadał „nic, przecież jestem w pracy”. W Gorzowie Wielkopolskim premier w denuncjacji swoich konkurentów uderzył w wizyjne, poetyckie tony: „Tutaj w Gorzowie macie takie urokliwe schody donikąd. To piękna osobliwość Gorzowa, ale jednocześnie taka metafora polityki naszych poprzedników. Droga donikąd – tak prowadzili polską gospodarkę, polskie społeczeństwo”.

W przeciwieństwie do PiS. Rządząca partia, jak powtarza w każdym odwiedzanym miejscu Morawiecki, już przyniosła Polsce „mały cud gospodarczy”. Rządy partii z Nowogrodzkiej rozbiły mafie vatowskie, przyniosły miliardy finansom państwa, przywróciły godność rodzinom, objętym 500+, a wszystko to dopiero początek. W Szczecinie premier obiecywał odbudowę przemysłu stoczniowego, drogi, obwodnice i połączenia kolejowe, inwestycje w zrównoważony rozwój i bogactwo sięgające najdalszych zakątków Polski. „Wiatr historii musi teraz zawiać w każdej gminie” – przekonywał w Gorzowie.

By jednak zawiał PiS musi odsunąć od władzy w samorządach konkurentów. Ci bowiem tylko knują, jak powstrzymać dobrą zmianę. Samorządy najchętniej by – zdaniem premiera – sprywatyzowali. Dobra zmiana tych knowań się jednak nie boi. „Nam niestraszne są te wszystkie pomruki z zagranicy, pomruki naszych konkurentów politycznych, tych, którzy albo nie rozumieją zmiany albo chcą doprowadzić do fragmentacji Polski, do rozczłonkowania [takiego] jak dawne rozbicie dzielnicowe” – straszył i uspokajał zarazem Morawiecki w Szczecinie.

Premier, który spadł na Ziemię

Słuchając wszystkich tych jeremiad premiera Morawieckiego wymierzonych w III RP można by pomyśleć, że szef rządu w 2015 roku przyleciał do Polski po raz pierwszy z jakiejś odległej planety, lub przynajmniej drugiej półkuli. Tymczasem przez prawie dwie dekady Morawiecki był częścią elit tak teraz krytykowanej przez siebie III RP – najpierw jako młody samorządowiec, zasiadający w sejmiku województwa dolnośląskiego z ramienia AWS, następnie jako jeden z najbardziej prominentnych, udzielających się publicznie menadżerów sektora bankowego.

Trudno poważnie traktować utyskiwania na prywatyzacje banków ze strony kogoś, kto w sprywatyzowanym banku zrobił błyskotliwą karierę i wypracował wielomilionowy prywatny majątek. Żart z rzekomego lenistwa Tuska byłyby może mniej żenujący, gdyby Morawiecki nie był doradcą ekonomicznym lidera PO przez cztery lata. Nie sposób nie zapytać też, czy wtedy nie widział problemu z luką VAT i czy informował o nim premiera. Jeśli III RP to faktycznie schody wiodące donikąd, to Morawiecki sam ponosi za to część odpowiedzialności.

Oczywiście, Morawiecki nie jest pierwszym, ani ostatni politykiem, który w kampanii wyborczej nieuczciwie atakuje konkurentów, przemilcza niepasujące do narracji fakty i składa wątpliwe obietnice. Pytanie tylko, na ile język, jaki PiS mówił przez ostatnie trzy lata zadziała w wyborach samorządowych.

Daremna roszada

Po trzech latach PiS utrzymał, a być może nawet lekko poszerzył swój stan posiadania z 2015 roku – co w polskiej polityce, gdzie rządząca partia tylko raz wygrała wybory, jest pewnym sukcesem. Z drugiej strony, mimo świetnej koniunktury i uruchomionych transferów socjalnych PiS ciągle daleki jest od całkowitej hegemonii, a około połowy aktywnych publicznie Polaków i Polek uważa, iż odsunięcie tej partii od władzy jest konieczne do ocalenia demokracji w Polsce.

W samorządach ta polaryzacja może jeszcze pracować na korzyść PiS. Partia Kaczyńskiego jest dziś na poziomie władzy lokalnej bardzo słaba – rządzi w jednym województwie, nie ma prezydenta w żadnym większym mieście. Jesienią PiS z pewnością weźmie co najmniej kilka województw, może uda się też z jakimś dużym miastem. Bliskie partii media ogłoszą wtedy sukces i potwierdzenie mandatu „dobrej zmiany”.

Ale już w następnych wyborach parlamentarnych retoryka, jaką dziś posługuje się Morawiecki, może się zużyć. Jeśli partia nie przyciągnie nowych wyborców, to wystarczy lekkie wahanie poparcia, jeden poważniejszy wizerunkowy kryzys, by jej samodzielna większość w przyszłym Sejmie pękła jak bańka mydlana.

Roszada wymieniająca Szydło na Morawieckiego miała zapobiec temu scenariuszowi. Nowy premier miał przemówić do wyborców odpornych na uroki pisowskiego, twardego aktywu: klasy średniej, przedsiębiorców, elity zawodowe, umiarkowanych wyborców niechętnych stanowi ciągłego politycznego wrzenia.

Dziś jest już jasne, że żaden zwrot ku centrum nie dokonał się i raczej już nie dokona za sprawą Morawieckiego. Premier mówi z grubsza tym samym językiem co Beata Szydło, czy Mariusz Błaszczak i trafia do bardzo podobnego elektoratu. Co z czasem może wywołać u Kaczyńskiego refleksję, czy roszada miała sens i czy ambitny Morawiecki jest najlepszą osobą do walki o drugą kadencję PiS. Ze względu na swój własny polityczny interes wewnątrz obozu władzy premier powinien więc być może rozważniej dobierać słowa.

Społeczeństwami rządzą emocje. Tę lekcję odrobiły prawicowe ruchy populistyczne przejmujące władzę w wielu miejscach demokratycznego świata. Umiejętnie je rozbudzają i eskalują, bazując na podstawowych fundamentach ludzkiej psychiki. Ich ulubionym jest tradycyjnie fundament świętości i upodlenia. Praktycznie zawsze świętością jest tu naród i jego niezależność, którą brukają imigranci mający doprowadzić do zniszczenia kraju. To wspólny mianownik łączący Orbána, Kaczyńskiego, Farage’a i Trumpa. A narracja ta działała wszędzie – nawet tam, gdzie imigrantów praktycznie nie widać, jak choćby w Polsce.

Kim są i czego chcą liderzy populistów w Europie?

Ruchy populistyczne nie gardzą też fundamentem autorytetu i buntu. Pomimo że ich przedstawiciele sami są w polityce od dekad lub zaliczają się do finansowej elity, budują poparcie na potrzebie buntu wobec elity: czy to „waszyngtońskie bagno”, lokalne elity polityczne i społeczne, czy też eurokraci. Ich następny ulubiony fundament to lojalność i zdrada – przeciwnicy są tu przedstawiani najczęściej jako pachołki obcych potęg. Nie da się jednak ukryć, że ten fundament przechodzi w ręce opozycji wskazującej na powiązania populistów – najczęściej z Rosją.

Nowa żelazna kurtyna. Populizm wschodni i zachodni

Trolle dla prawicowych populistów

Nie da się bowiem zaprzeczyć, że rosyjskie trolle internetowe w ostatniej rundzie wyborów wspierały prawicowych populistów (a wiemy, że w niektórych przypadkach pomoc szła o wiele dalej – co wykazuje na przykład komisja Muellera w USA). Czy zatem populiści to Płatni Zdrajcy Pachołki Rosji? Wykluczyć tego nie sposób, ale być może stanowią tylko narzędzie do osiągnięcia przez Moskwę zupełnie innych celów.

Spowiedź rosyjskich trolli w „New York Timesie”: Pracowaliśmy jak roboty

Utracona potęga Rosji

Rosja to kraj trapiony wieloma problemami, jednocześnie od czasu rozpadu ZSRR opłakujący utratę swej potęgi i marzący o odzyskaniu choć jej namiastek. Tymczasem sytuacja w tym kraju jest bardzo trudna przynajmniej na dwóch poziomach. Po pierwsze, transformacja z gospodarki socjalistycznej w oligarchiczną okazała się katastrofą. Jak wielka to katastrofa, najłatwiej dostrzec na przykładzie Ukrainy, która szła bliźniaczą ścieżką. Rosja nie wygląda tak fatalnie tylko dzięki zasobom surowców naturalnych, którymi finansuje społeczny spokój i marionetkowe rządy wasali. Jednak spadki cen ropy to uniwersalna oznaka nadchodzącego kryzysu w Rosji. Zresztą surowce naturalne to jak zwykle mieszane błogosławieństwo, bo rozleniwia, przez co Rosja znalazła się w sytuacji, w której nie jest nawet w stanie wyżywić swoich obywateli – mimo gigantycznych areałów. Drugi zaś powód ma naturę demograficznej zapaści pogłębianej problemem alkoholowym, epidemią AIDS oraz depresji. Perspektywy zaś nie wyglądają różowo – Rosja jest skazana na obniżanie swojej pozycji międzynarodowej.

Ukryci za (prawicowym) portalem

Podkopać innych, pozostać mocarstwem

Niezbędne reformy mogące odwrócić ten trend w samej Rosji są właściwie niemożliwe do przeprowadzenia, gdyż uderzałyby bezpośrednio w interesy rządzącej kleptokracji. Jednak utrzymanie mocarstwowej narracji jest obok zapewnienia minimum socjalnego warunkiem jej popularności. Dlatego jedyną alternatywą jest intensywne podkopywanie pozycji innych aktorów na scenie międzynarodowej. Nadzwyczaj użytecznym narzędziem okazał się internet, gdzie farmy rosyjskich trolli wpływały na opinię publiczną – zwłaszcza przed ważnymi wyborami. Rosja wspierała zwykle ruchy marginalne w celu podkopania pozycji istniejących elit. Efekty zaś były porażające: nagle okazywało się, że postaci niemające szans na zwycięstwo wygrywały z faworytami. Tak wygrał Donald Trump, Andrzej Duda i zwolennicy brexitu.

Czy to był cel działania rosyjskich trolli? Wydaje się, że nie oczekiwano aż tak daleko posuniętych skutków. Liczono na pewno na rozbudzenie tendencji izolacjonistycznych i wprowadzenie napięć wśród tradycyjnych sojuszników, osłabienie instytucji UE. Jednak doprowadzenie do rozpadu UE, kwestionowanie roli NATO przez prezydenta USA chyba przekraczało założone efekty programu. A może to dopiero początek rosyjskiego planu?

Rosjanie oskarżeni o ingerowanie w wybory w USA. Co konkretnie robili?

Trolle w debacie na temat szczepionek

Takie wnioski płyną pośrednio z wyników badań opublikowanego w „American Journal of Public Health” artykułu „Weaponized Health Communication: Twitter Bots and Russian Trolls Amplify the Vaccine Debate”, autorstwa Davida Broniatowskiego et al. Zespół analizował aktywność rosyjskich trolli w zakresie debat o szczepionkach. Pierwszym zaskoczeniem jest to, że rosyjskie trolle w ogóle się w takich kwestiach udzielają – w końcu nie jest to z punktu widzenia Rosji temat politycznie użyteczny. Trudno uwierzyć, że Rosjanie liczą, że trolle masowo przekonają matki do nieszczepienia dzieci, co przełoży się na masowe epidemie, które uderzą demograficznie w państwa Zachodu. Szczególnie że rosyjskie trolle nie wypowiadają się jedynie po stronie antyszczepionkowców – równie często obowiązkowych szczepień bronią. O co więc chodzi?

Rosyjska gra na destabilizację

Wygląda na to, że grę na emocjach Rosjanie opanowali jeszcze lepiej niż prawicowi populiści. I o ile ci pierwsi wykorzystali ją, grając po jednej stronie debaty w celu zdobycia władzy, o tyle Rosjanom chodziło o coś zgoła innego – podniesienie temperatury społecznego sporu, podważenie utartych konsensusów. Markowanie debaty po obu stronach sporu nie tylko angażowało już zainteresowanych, ale przede wszystkim zachęcało do opowiedzenia się po jednej ze stron przez wcześniej obojętnych. Innymi słowy, Rosji zależy na podziałach społecznych, a w dłuższej perspektywie – destabilizacji społeczeństw Zachodu. To, że destabilizacja przyniosła dodatkowo władzę siłom sprzyjającym rosyjskim interesom, wydaje się tylko dodatkową korzyścią. Przemawia za tym fakt, że rosyjskie boty nie zakończyły swojej działalności i penetrują kolejne tematy budzące społeczne emocje.

Rosyjskie fabryki trolli. Zalewają internet prokremlowskim przekazem, ale popełniają również błędy

Czego się zatem możemy spodziewać? Najwyraźniej rozdmuchiwania każdej debaty, która może się okazać kontrowersyjna: tak po stronie konserwatywnej, jak liberalnej. Celem bowiem wydaje się nie zwycięstwo konkretnej siły politycznej, ale destabilizacja. Ta zaś wymusza większe zaangażowanie w sprawy wewnętrzne kosztem spraw międzynarodowych. Co z kolei pozostawi Rosji wolne pole do prób odbudowania swojej mocarstwowości.

Dlaczego coraz częściej dajemy się uwieść populizmowi. Pięć lekcji

Tym razem Krystyna Pawłowicz postanowiła na Twitterze zadać pytanie ministrowi obrony narodowej Mariuszowi Błaszczakowi. – „Panie Ministrze ON, czy Pan wie, że krążą plotki, iż Mazguła i jego koledzy z wojska mają po przegraniu wyborów przez PO, na hasło opozycji o „sfałszowaniu wyborów przez PIS” wyprowadzić wojsko z koszar…? Ale chyba wszystko jest pod kontrolą?” – napisała Pawłowicz.

W kolejnym wpisie zapewniła: – „Nooo, słyszałam to od poważnych osób. Ja tylko pytam…”. Zaiste „mocne dowody” ma posłanka PiS, stawiając to pytanie…

– „Pani Pawłowicz najwyraźniej zaczyna się niepokoić, co będzie, jak wyjdzie na jaw, że PiS istotnie sfałszował wyniki wyborów”;

„Strach przed przegranymi wyborami przez PIS odbiera jej resztki rozumu”; – „Wojskowy zamach to raczej PiS szykuje a nie opozycja (OT, czyli armia Macierewicza na wschodnich terenach); – „A ja słyszałam, że Pawłowicz będzie brała udział w wyborach „Miss Polski”, nie wiem, czy to prawda, ale tak słyszałam… ja tylko pytam” – komentowali najnowszy „odlot” posłanki PiS.

„Uważam, że premier Morawiecki nie rozumie, co to jest prawda. Słuchając go wielokrotnie, w różnych miejscach, mam coraz więcej wątpliwości. On żyje w jakiejś meta-prawdzie czy fake-prawdzie, nie wiem, jak to nazwać. Dla niego świat się zaczął wraz z dojściem PiS-u do władzy. Nic wcześniej nie było” – powiedział Aleksander Kwaśniewski w TVN24. Były prezydent stwierdził, że Mateusz Morawiecki walczy o sukcesję w PiS i chce udowodnić Jarosławowi Kaczyńskiemu, że lepszego następcy od niego nie ma. – „W związku z tym posuwa się do stwierdzeń, które moim zdaniem są dyskwalifikujące. Morawiecki to przykład, jak ambicja i pozycja polityczna może przewrócić w głowie” – zauważył Kwaśniewski.

Były prezydent odniósł się do zawieszenia przez Europejską Sieć Rad Sądownictwa nowej KRS w prawach członka tej organizacji. Przypomnijmy, że w głosowaniu 100 głosów oddano za zawieszeniem, przy 6 przeciwnych i 9 wstrzymujących się. – „Wynik głosowania jest najsmutniejszy. To jest dowód na to, że Polska w strukturach Unii Europejskiej jest osamotniona i nie może liczyć na tych sojuszników, na których rządzący bardzo liczą, np. na Węgrów, Czechów czy Słowaków, bo ten wynik byłby inny, może nie 100 do 6, tylko 90 do 16” – podsumował.

Po raz kolejny Kwaśniewski skomentował słowa o Andrzeja Dudy o UE jako „wyimaginowanej wspólnocie”. – „Te słowa są nieprawdziwe w faktach. Bo Unia dała nam bardzo dużo. Musimy zacząć walczyć z nieprawdą. To, co proponuje dziś PiS ustami swoich najwyższych przedstawicieli, prezydenta i premiera, jest niebywałe. Tak mijać się z prawdą, tak ją omijać, to rzeczy, które znamy z bardzo zamierzchłych czasów. Polska ustami prezydenta wpisuje się w nurt antyeuropejski, na czele którego stoi Władimir Putin.” – podkreślił Kwaśniewski w TVN24.

Waldemar Mystkowski pisze, do czego używane jest PiS i przez kogo.

PiS w sprawowaniu pełnej władzy przeszkadzają obowiązujące na Zachodzie standardy demokratyczne i niezależne sądownictwo.

Liderka francuskiej skrajnej prawicy Marine Le Pen spozycjonowała PiS w dzisiejszej Europie, określając, iż „w Polsce, na Węgrzech i w Austrii nasze idei są u władzy”. Ta przeciwniczka Unii Europejskiej otwartym tekstem powiedziała to, co skrywają Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki: wychodzimy z projektu unijnego, aby zasklepić się w tradycji narodów znanej przed 1939 rokiem, a jeszcze lepiej przed 1918.

Nie mamy takich dowodów, jakie mają opozycje we Francji, na Węgrzech, w Austrii czy nawet w USA, iż „nasze idee u władzy” to poręczne ekspozytury uprawiania polityki zagranicznej przez Kreml. „Nasi u władzy” grają na rozbicie Unii Europejskiej, tak jak PiS, któremu w sprawowaniu pełnej władzy przeszkadzają obowiązujące na Zachodzie standardy demokratyczne i niezależne sądownictwo.

Jarosławowi Kaczyńskiemu, który mimo niemocy fizycznej uczestniczy w kampanii samorządowej, przeszkadzają samorządy – w jego wizji partia centralnie powinna zarządzać samorządem. Nawet na tym poziomie mamy do czynienia z kolejnym odwołaniem do tradycji, tym razem do PRL-u.

Prezes PiS postraszył wyborców, iż jeżeli przy urnie nie wskażą na kandydata PiS, to zostanie im oskoma, a nie pieniądze: – „W gminie trzeba budować, poprawiać drogę, to są potrzebne pieniądze z centrali, centrala to z kolei rząd”, czytając wprost znaczy, że tylko samorządy zarządzane przez PiS będą mogły liczyć na finansowe wsparcie rządu. Taka dotacja będzie uzależniona od „naszego człowieka u władzy”, a nie od złożonej odpowiedniej aplikacji, wniosku.

Coś tam bąknął Kaczyński, iż PiS szykuje nam dobrobyt: – „Chcemy, aby w Polsce było najpierw tak jak we Włoszech, a w końcu tak jak w Niemczech”. Stwierdzenie ni przypiął, ni przyłatał, bo z tym rządem raczej zbliżamy się do Grecji i do podobnych gospodarek, które zostały zrujnowane przez podobny pisowskiemu populizm.

Z Kaczyńskim jest jednak tak, iż język zawsze go obnaża, nie tylko poprzez lapsusy („nikt nam nie powie, że białe jest białe…”), ale przede wszystkim przez freudystyczne budowanie pojęć, które obnażają wyobraźnię mówiącego. „Język powie to, co pomyśli głowa” (Słowacki) i ten passus nacjonalistyczny Kaczyńskiego da się odczytać następująco, co zresztą publicyści od razu wychwycili z lekka trawestując autora, który wraz z Morawieckim szykuje nam przyszłość: „Najpierw jak we Włoszech po 1922, a potem jak w Niemczech po 1933…”, chyba bardziej otwartej deklaracji Kaczyński nigdy nie złożył.

Zupełnie dzisiaj bez formy jest Mateusz Morawiecki, zwykle kradnący własność intelektualną. W Zachodniopomorskiem był łaskaw powiedzieć: – „Stoimy w momencie, kiedy nie ma już Polski A i Polski B”. Przepraszam, ale on już nie raz okazał się w ojczystej mowie pokraką, bowiem z powyższego zdania wynika, że obecnie jest Polska C.

Ponadto u Morawieckiego coraz wyraźniej widać jego bardzo złą cechę psychiczną, on nie lubi ludzi sytuowanych gorzej od siebie, Morawiecki gardzi ludźmi. Nawet bardziej niż Kaczyński nadaje się na dużą prozę narracyjną, która obnażałaby małość jako immanentną cechę podobnego człowieka. Dla Morawieckiego liczy się władza, a Polska to nie B, lecz zwykłe be, które można przeciągnąć do bee.

O tym, że wychodzimy z Unii, świadczy przygotowany przez Komisję Europejską pozew do Trybunału Sprawiedliwości UE w związku z ustawą o Sądzie Najwyższym. Wiceszef KE Frans Timmermans zapowiedział, że decyzja zapadnie w środę. Zdziwieni? Kraje europejskie w swoim projekcie cywilizacyjnym nie chcą mieć Białorusi, „naszych u władzy”, w istocie – w najgorszym wypadku – mimowolną ekspozyturę Kremla, bo kto chce być rozwalany od wewnątrz, kto godzi się, aby na salonach szalała V kolumna? Hę?

To nam pierwszym powinno zależeć na umacnianiu europejskiej wspólnoty. W naszym przypadku chodzi o coś więcej niż o infrastrukturę drogową. Stawką jest nasze być albo nie być. Albo będziemy we wspólnocie z innymi takimi jak my, albo nas nie będzie.

>>>

Single Post Navigation

2 thoughts on “Kler i Morawiecki. Pedofilia, życie na koszt państwa i paranoja władzy

  1. Reblogged this on Earl drzewołaz i skomentował(a):
    Rozmowa Piaseckego:

    Pytanie: „Pamięta Pan co obiecywaliście w 2015 roku jeśli chodzi o drogi. Był Pan Szefem Sztabu PiS”,
    Marszałek Karczewski „Coś tam pamietam ale nie dokładnie. Na pewno coś tam mówiliśmy”.

    🤣 Najlepsze podsumowanie obietnic PiS.

  2. Pingback: 600 pedofilów w sutannach chodzi codziennie między naszymi dziećmi. Kościół pierze mózgi dzieciom i wychowuje ich w przesądach, afery pedofilskie, wieści o przekrętach finansowych. Do tego każda uroczystość państwowa zaczyna się mszą | Hai

Dodaj komentarz