Hairwald

W ciętej ranie obecności

Morawiecki nawet w sprostowaniu jest krętaczem

Zgodnie z wyrokiem sądu premier Mateusz Morawiecki opublikował w przed głównymi wydaniami „Faktów” i „Wiadomości” sprostowanie swoich słów dot. rządów PO-PSL. Chodziło o stwierdzenie dot. wydatków na drogi.

„Nieprawdziwe są informacje podane przeze mnie w dniu 15 września 2018 roku podczas wiecu wyborczego komitetu wyborczego Prawo i Sprawiedliwość w Świebodzinie, że w ciągu jednego do półtora roku wydawana jest przez nas większa suma na drogi lokalne, niż za czasów koalicji PO i PSL w ciągu ośmiu lat. Mateusz Morawiecki, premier rządu Rzeczpospolitej Polskiej” – takie sprostowanie pojawiło się dziś przed głównym wydaniem „Faktów” TVN oraz „Wiadomości” TVP na antenie TVP Info.

To efekt wyroku sądu po pozwie w trybie wyborczym, którzy przeciwko premierowi złożyła Platforma Obywatelska.

W poniedziałek warszawski Sąd Okręgowy oddalił pozew w trybie wyboczy przeciwko premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. Przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej odwołali się jednak od tej decyzji. Sąd Apelacyjny przychylił się do wniosku i uznał, że Morawiecki ma sprostować część swojej wypowiedzi, w której podaje konkretne dane

Adwokat Michał Szpakowski zwrócił uwagę, że sąd podtrzymał wcześniejszą opinię, że samo stwierdzenie, że „nie było dróg i mostów” może być retoryczne. Jednak już słowa, że „PO wydało 5 mld w osiem lat, a PiS wydaje tyle w rok lub półtora” poddaje się ocenie i jest fałszywe – napisał adwokat.

Oświadczenie wyświetlone na białej planszy, odczytane z pośpiechem przez lektorkę – w taki sposób premier Mateusz Morawiecki sprostował nieprawdziwe informacje nt. inwestycji drogowych za rządów PO i PSL. Sprostowanie nakazał mu Sąd Apelacyjny – jednak jego forma dla polityków Platformy jest absolutnie niesatysfakcjonująca. Zaś rzecznik PSL-u mówi wprost: premier stchórzył, zamiast się stawić, wysłał syntezator mowy.

  • Szef rządu musiał prostować słowa z 15 września, gdy na spotkaniu z wyborcami w Świebodzinie oświadczył, że za czasów rządu PO-PSL „nie było ani dróg, ani mostów”
  • Sprostowanie wymusiła na premierze wczorajsza decyzja Sądu Apelacyjnego
  • Wcześniej sąd niższej instancji najpierw odmówił wszczęcia postępowania w trybie wyborczym. Później sędzia uznał, że premier przepraszać nie musi, bo jego wypowiedź to był „chwyt wiecowy”

Sprostowanie – a nie, co stanowczo podkreślają politycy PiS – przeprosiny wymusiła na premierze decyzja Sądu Apelacyjnego, który uznał, że, po pierwsze, szef rządu jest uczestnikiem kampanii, a po drugie – że jego słowa ewidentnie były nieprawdą, więc konieczne jest ich sprostowanie.

Premier miał wygłosić przygotowany przez Sąd Apelacyjny tekst, mówiący m.in. o tym, że podczas wiecu w Świebodzinie podał nieprawdziwe informacje, dotyczące tego, że za czasów rządu PO-PSL „nie było ani dróg, ani mostów”. Tyle, że forma tegoż sprostowania zdziwiła polityków opozycji.

PO: to urągało powadze urzędu

Jak mówi Onetowi rzecznik Platformy Jan Grabiec, owo sprostowanie premiera dla nikogo nie mogło być satysfakcjonujące. – Powiem wprost, to urągało powadze urzędu Premiera RP, jaki Mateusz Morawiecki sprawuje – mówi. – Ktoś, kto pełni taką funkcję powinien mieć szacunek tak dla urzędu, jak dla samego siebie. I z tego szacunku dla siebie powinien zadbać o właściwą formę tego sprostowania, przecież on się pod tym podpisał – podkreśla poseł Grabiec.

Pytany, czy taka ocena sprostowania premiera oznacza, że będzie kolejny pozew w trybie wyborczym, nie odpowiada wprost. – Poddamy analizie prawnej możliwość żądania powtórzenia tego sprostowania. Zbadamy też kwestie finansowania, czyli, kto za przygotowanie tej planszy i damskiego lektora zapłacił – wyjaśnia. – Decyzja na pewno nie zapadnie dziś, ale jutro? Kto wie? – kwituje Grabiec.

Rzecznik PSL: Czyżby premierowi zabrakło odwagi? Wysłał syntezator mowy

Jak mówi nam rzecznik PSL i kandydat ludowców na prezydenta Warszawy Jakub Stefaniak, forma premierowskiego sprostowania nasuwa jedno skojarzenie. – Zamiast szefa rządu mieliśmy syntezator mowy „Beata” – podkreśla. – Powiem wprost, w życiu trzeba mieć klasę. A jak widać, może jej brakować także komuś, kto był bankierem. Jeśli zamiast stanąć z odkrytym czołem i samemu przeprosić, wysyła się syntezator mowy, to coś jest nie tak z tą właśnie klasą – zaznacza Stefaniak. – Być może panu Mateuszowi odwagi zabrakło? Być może prawdziwe jest przezwisko, jakie nadali mu młodzi ludowcy, czyli „Mateuszek-kłamczuszek”? – pyta rzecznik PSL.

Przypomnijmy, decyzją sądu premier miał wygłosić sprostowanie na antenie TVN oraz TVP Info – odpowiednio, przed „Faktami” oraz „Wiadomościami”. Od wczorajszego popołudnia miał na to 48 godzin.

Chlew, dramat oparty na faktach. Reżyseria – Jarosław Kaczyński. Darmowe bilety i transport do kin zapewniają Klubu Gadzinówki Polskiej.

To jest tak absurdalnie tanie cwaniactwo, że mogłoby być podstawą do nakręcenia kolejnego odcinku o Ferdku Kiepskim. Poseł , jeszcze gdy był radnym, samodzielnie opróżniał kontenery z odzieży i rozprowadzał po lumpeksach. Dzisiaj tacy jak on są w spółkach SP. Dramat.

Idioci z PiS

A tak przerywa mamrot Kuchciński.

https://twitter.com/PolskaNormalna/status/1045357797251190787

PiS to tylko nieudaczniki, pokraki, szweje.

Toruński biznesmen Tadeusz Rydzyk, który każe tytułować się „ojcem” budzi skrajne uczucia, jednak wszyscy zgadzają się co do tego, że ma głowę do interesów. Za rządów Prawa i Sprawiedliwości Rydzyk i jego coraz liczniejsze biznesy przeżywają prawdziwy renesans. Jak pisaliśmy niedawno, 11 ministerstw regularnie płaci mu daniny z pieniędzy podatników, nie wspominając o comiesięcznej kwocie przelewanej na konto redemptorysty przez PiS.

11 ministerstw płaci daniny Rydzykowi. W sumie 165 milionów złotych!

Oczywiście, apetyt wzrasta w miarę jedzenia i ostatnio Rydzyk wyznał, że miliony, które dostaje z państwowej kasy, już go nie zadowalają. Teraz domaga się miliardów. Jak ujawnił na spotkaniu środowisk Radia Maryja i TV Trwam „Dziękczynienie w Rodzinie”, na razie wystarczy „miliard albo dwa”…

To oczywiście nie znaczy, że pogardzi drobniejszymi kwotami. Rydzyk z zasady nie omija okazji do tego, by kogoś oskubać.

Ostatnio wybrał się do Kanady na spotkanie z tamtejszą polonią.  Za możliwość uczestniczenia w mszy świętej z jego udziałem w Calgary oraz wysłuchania osobiście przez niego wygłoszonej mowy zażyczył sobie po 30 dolarów kanadyjskich od osoby. Czyli w przeliczeniu, około 80 złotych.

Jak informuje Super Express pobieranie od wiernych haraczu za uczestnictwo w mszy wzbudziło oburzenie byłego wicepremiera Kanady, Thomasa A. Lukaszuka.

Biorąc pod uwagę, że ten kapłan jest zaproszony, by przewodniczyć mszy i później ma wygłosić w kościele wykład, a bilety kosztują 30 dolarów, być może jakaś forma wyjaśnień byłaby w porządku – zwrócił się do diecezji, na której terenie znajduje się kościół, w którym Rydzyk pobierał opłaty.

Diecezja odpowiedziała, że redemptorysta zapewnia opiekę duszpasterską polskim imigrantom. Jak się okazuje, nie za darmo.

W moim mniemaniu jestem pierwszym prezesem Sądu Najwyższego do 30 kwietnia 2020 roku. Nie zrezygnuję, ale mogę nie być w stanie wykonywać tej zaszczytnej pracy” – podkreśliła w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CNN prof. Małgorzata Gersdorf. Stwierdziła, że tę kadencję może przerwać albo jej śmierć, albo zmiana Konstytucji.

Pierwsza Prezes SN mówiła o wsparciu, które odczuwa każdego dnia. – „Jest część społeczeństwa, która bardzo mocno wspiera mnie i moją walkę o demokrację i niezależność sądownictwa. Widzę to codziennie rano przed wejściem do budynku Sądu Najwyższego” – powiedziała Gersdorf. Dodała jednak, że istnieje też druga strona medalu. – „Są prorządowi podżegacze, którzy słuchają tylko jednej wersji historii, swoich mediów. To widać w internecie i w tym jak postrzegają moją pozycję. Dla nich jestem Niemcem, sprzedawczykiem, praktycznie wszystkim, co najgorsze” – zauważyła.

– „W Polsce mamy konstytucyjny trójpodział władzy, który jest w tej chwili zrujnowany przez zwykłe ustawy. Władza ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego staje się władzą kontrolną nad sądami. Zmiany w sądownictwie forsowane przez PiS są bardzo niebezpieczne nie tylko dla społeczeństwa tu i teraz, ale nawet dla partii rządzącej, która straci tę władzę, bo te niedemokratyczne instrumenty, które stworzyła będą mogły być odwrócone przeciwko niej” – przestrzegła w CNN prof. Gersdorf.

Odniosła się również do uzasadniania reformy przez PiS koniecznością odsunięcia od orzekania komunistycznych i skorumpowanych sędziów. – „To fake news rozpowszechniany przez przedstawicieli władz” – podkreśliła prof. Małgorzata Gersdorf.

>>>

Po śmierci Piotra dotarło do mnie, jak bardzo musiał się bać. Jak bardzo cierpiał. Nie tylko dlatego, że bał się śmierci, ale także dlatego, że musiał nas, najbliższych, oszukiwać.

Rozmowa z Ewą Negrusz-Szczęsną

ALEKSANDER GURGUL, MAŁGORZATA SKOWROŃSKA: Obiecał, że się razem zestarzejecie?

EWA NEGRUSZ-SZCZĘSNA: Nie musiał obiecać. Tak po prostu miało być. Dzieci, Zosia i Krzysztof, są już dorosłe. Mieliśmy z Piotrem plany. Wcale nie wielkie, raczej z tych małych. Lubiliśmy spacery po Puszczy Niepołomickiej – zaczyna się tuż za płotem naszego domu. Szliśmy, rozmawialiśmy albo milczeliśmy. Po 32 latach dobrego małżeństwa takie milczenie nie jest niczym krępującym. To raczej stan odczuwania obecności tej drugiej osoby. Miłe uczucie. Już go nie doświadczę. Jego pożegnanie zaczyna się od słów: „Jeżeli czytasz ten list, to znaczy, że nie możemy dalej iść razem”.

Późnym popołudniem 19 października rok temu pojawiają się pierwsze doniesienia o samospaleniu pod Pałacem Kultury i Nauki. Media informują, że mężczyzna, który to zrobił, chciał w ten sposób zaprotestować przeciwko demolującym Polskę rządom PiS.

Tego dnia pracowałam na drugiej zmianie. Jestem farmaceutką, wyszłam z apteki o 20. Na ławce siedziała żona brata Piotra. Powiedziała, że chce mnie porwać do ich domu na chwilę. Zdziwiłam się. Nie było mi to na rękę, spieszyłam się na pociąg z Krakowa do Niepołomic. Miałam przecież odebrać Piotra, który tego wieczoru wracał z jednodniowego wyjazdu służbowego do Warszawy. Wsiadłyśmy do jej samochodu. Agnieszka mówi, że o Piotra chodzi, że jest w szpitalu. Moje pierwsze podejrzenie: zawał albo udar. Ale to nie był ani zawał, ani udar.

Rodzina już wiedziała, że NN, który podpalił się na placu Defilad, to Piotr. Wcześniej syn dostał od niego SMS-a z poleceniem, by jak najszybciej wracał do domu. W biurku – pisał mąż – miał znaleźć coś ważnego. Potem okazało się, że to była teczka z listami. Córka też odebrała wiadomość. Zdziwiła się, dlaczego tata, który nigdy niczego nie nakazywał, ale prosił, nagle zażądał, by przyjechała do mnie do pracy. Chciał, żebyśmy wracały razem. Na ich SMS-y z pytaniami, o co chodzi, już nie odpowiedział.

>>>

Single Post Navigation

Dodaj komentarz