Hairwald

W ciętej ranie obecności

PiS wraz z klerem dalej będą bzykać Polskę?

Najnowszy felieton posła Stefana Niesiołowskiego m.in. o abp. Głódziu.

Przemówienie Kaczyńskiego, wbrew zapowiedziom, zwłaszcza szefa sztabu PiS-u, było banalne, a przynajmniej rozczarowujące. Prezes zamiast mówić o wyborach samorządowych mówił o europejskich. Wykorzystał okazję, aby osłabić czy zaprzeczyć argumentom podnoszonym przez opozycję, że PiS szykuje nam Polexit. Skoro premier i prezes muszą dementować te informacje, to znaczy, że musiało im wyjść w sondażach wewnętrznych, że jest to poważny problem czy wręcz zagrożenie dla PiS-u – mówi w rozmowie z nami dr Marek Migalski, politolog. Pytamy też o strategię na kampanię w nadchodzącym maratonie wyborczym. – To prawda, że tu mamy do czynienia z tą samą sytuacją co w 2015 roku. Kaczyński, Macierewicz schodzą na dalszy plan, a na czoło wypuszcza się kogoś popularnego. Lokomotywą kampanii będzie premier Morawiecki.

JUSTYNA KOĆ: Za nami konwencja PiS-u, gdzie przemawiał od dawna niewidziany prezes, jednak widać było, że to Mateusz Morawiecki grał pierwsze skrzypce.

MAREK MIGALSKI: Przemówienie Kaczyńskiego, wbrew zapowiedziom, zwłaszcza szefa sztabu PiS-u, było banalne, a przynajmniej rozczarowujące. Nie było strategiczne, nie wyznaczyło nowych kierunków, ono było interesujące z jednego chyba tylko powodu; prezes zamiast mówić o wyborach samorządowych mówił o europejskich. Wykorzystał okazję, aby osłabić czy zaprzeczyć argumentom podnoszonym przez opozycje, że PiS szykuje nam Polexit. Ten sam element znalazł się zresztą w wypowiedzi premiera Morawieckiego. Wnoszę stąd, że ten argument opozycji wydaje się skuteczny. Skoro premier i prezes muszą dementować te informacje, to znaczy, że musiało im wyjść w sondażach wewnętrznych, że jest to poważny problem czy wręcz zagrożenie dla PiS-u. Całkowicie zgadzam się też z pani opinią, że

głównym aktorem tej konwencji był premier Morawiecki, zatem to jest pomysł PiS-u na kampanię.

Nawet w spocie zaprezentowanym podczas konwencji bardzo charakterystyczne jest to, że nie pojawia się inny polityk niż premier Morawiecki i to kilkanaście razy. Wnioskuję z tego, że kampania samorządowa będzie oparta na premierze, a nie prezesie Kaczyńskim czy innych kandydatach. Oczywiście lokalnie kampanie będą oparte na swoich kandydatach, jednak ta ogólnopolska będzie oparta na premierze.

Z tym wiąże się kolejna sprawa. Proszę zauważyć, że i z ust premiera, i prezesa pojawiło się powtórzenie tego szantażu, który wcześniej został sformułowany m.in. przez Tomasza Porębę czy innych polityków, choć wtedy wydawał się dość przypadkowy. Dziś wiemy, że nie, że

te samorządy, w których zwyciężą kandydaci PiS-u, będą dofinansowane z budżetu państwa. Te, które okażą się opozycyjne, mogą zostać za to ukarane. Oczywiście obaj – premier i prezes – mówili to dość zawoalowanie, ale widać, że to będzie główna narracja tej kampanii.

To chwyt poniżej pasa?
Gdyby pani zapytała etyka, pewnie on znalazłby na to tylko najostrzejsze słowa. Politolog, oprócz tego, że może wyrazić swoje oburzenie, to musi przyznać, że to może być skuteczne. Czy ten „chwyt poniżej pasa” skłoni wyborców do postąpienia tak, jak ten komunikat i szantaż brzmi, tego nie wiem. Opozycja znalazła się w bardzo ciężkiej sytuacji, bo ten chwyt jest tyleż podły, co może okazać się skuteczny.

Opozycja powinna próbować uświadomić wyborcom, że ten szantaż może być skuteczny tylko wtedy, kiedy PiS zwycięży w wyborach parlamentarnych, a tak przecież nie musi się stać.

Wtedy efekt może być odwrotny, bo ta broń jest obosieczna; może się okazać, że nowa władza, która odsunie PiS od rządzenia, może zachować się równie brutalnie jak dziś partia Jarosława Kaczyńskiego.

Wróćmy do wątku europejskiego. Czy to znaczy, że słowa Jarosława Gowina o możliwym nieuznaniu wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, które zapoczątkowały dyskusję o Polexicie, mogły nie być uzgodnione z Nowogrodzką?
Jestem przekonany, że ta wypowiedź Gowina była charakterystycznym dla niego „strzelaniem z automatu” po wszystkich, bez uzgodnienia z Kaczyńskim. Jarosław Gowin ma taką tendencję do mówienia rzeczy, które ściągają nie tylko na niego, ale i cały obóz polityczny kłopoty. To zresztą bardzo szybko wyczuła opozycja, bo gdyby tak nie było, to byśmy dziś jeszcze o tym nie rozmawiali. Przecież Grzegorz Schetyna i Katarzyna Lubnauer zapowiedzieli, że będą składać wniosek o dymisję Gowina właśnie w kontekście jego wypowiedzi o TSUE, a to znaczy, że „poczuli krew”.

To też oznacza, że opozycja także dysponuje badaniami, które pokazują, że możliwy Polexit jest dziś kłopotliwy dla PiS-u. Elektorat PiS-u jest w materii europejskiej skomplikowany. W większości jest jednak proeuropejski. Jeżeli opozycji uda się przykleić PiS-owi łatkę partii eurosceptycznej, będzie to duży problem dla Kaczyńskiego i jego partii.

Premier Morawiecki, główna gwiazda konwencji, złożył kolejne obietnice. Ukierunkowane na samorząd, ale każdy coś dostał – seniorzy, samorządy, gospodarstwa domowe. Pytanie, czy ktoś w to wierzy. 
Zacznę od wyrażenia żalu, że nie mamy 200-letniej rocznicy, bo w zapowiedziach premiera okazało się, że na 100-lecie odzyskania niepodległości będzie 100-bajtowy internet. Rozumiem, że gdybyśmy niepodległość uzyskali 200 lat temu, bo byłby 200-bajtowy internet. A mówiąc poważnie, to premier sformułował nową „piątkę Morawieckiego” i będzie z nią tak jak z pierwszą piątką.

Możemy przeprowadzić taki test: kto z czytelników pamięta cokolwiek z pierwszej „piątki”? Ja już nawet nie pytam, czy to zostało przeprowadzone, zrealizowane, czy nie, oprócz 300 Plus. Odpowiadając na pytanie, czy ktoś to kupi, to będą to ci sami, którzy kupili pierwszą opowieść Morawieckiego.

Sondaże pokazują, że PiS nie wygra wyborów samorządowych, nie przejmie dużych miast. PiS przestał być teflonowy?
Z wyborami samorządowymi to jest tak, że każdy będzie przekonywał, że te wybory wygrał, bo te wybory mają to siebie, że nie ma jasnych wygranych i przegranych. Natomiast rzeczywiście wiele wskazuje na to, że ten walec PiS-owski nie rozjedzie już opozycji. Gdyby się okazało, że PiS nie tylko nie przejmie dużych miast, ale też nie będzie w stanie stworzyć większości koalicyjnych w sejmikach w większej ilości niż w 8, to można będzie powiedzieć, że PiS jest do pokonania. To będzie znak, że PiS to nie są Niemcy w piłce nożnej. To drużyna, która zaliczyła sukces w 2015, ale po 3 latach rządów nie powtórzyła już tego sukcesu. Przypomnę tylko, że

to będą pierwsze wybory od 3 lat, więc będzie chęć wyrażenia niechęci wobec PiS-u. Podejrzewam, że elektorat anty-PiS się zmobilizuje, bo będzie mógł pokazać sprzeciw, a nie tylko złościć się przed telewizorem. Z drugiej strony będzie też mobilizacja elektoratu PiS-owskiego, bo te wybory będą pewnego rodzaju plebiscytem.

Wysuwanie na czoło kampanii premiera Morawieckiego to powtórzenie manewru z poprzednich wyborów, gdzie też nie prezes, a Beata Szydło i Andrzej Duda wiedli prym w kampanii?
To prawda, że tu mamy do czynienia z tą samą sytuacją co 2015 roku. Kaczyński, Macierewicz schodzą na dalszy plan, a na czoło wypuszcza się kogoś popularnego. Ciekawe jest jeszcze co innego,

w przemówieniu Kaczyński zawarł jeszcze jeden komunikat, bardzo ważny, który był powtórką z ostatniej kampanii – że nie będzie rozliczeń, represji itd. Dokładnie to samo zrobił na dwa miesiące przed wyborami 2015 roku, ukazując łagodną twarz.

Robert Biedroń już oficjalnie potwierdził, że nie będzie startował w wyborach na prezydenta Słupska. – Czas zacząć nowy rozdział – powiedział.
Ja też nie będę kandydował na prezydenta Słupska, ale mówiąc poważnie – jasne jest, że on ma plany ogólnopolskie. Jasne jest też, że nie mógł startować w wyborach samorządowych. Gdyby je wygrał, to musiałby zrezygnować za pół roku, gdyby przegrał, to byłoby jeszcze gorzej, zważywszy że chciał budować coś ogólnopolskiego.

Biedroń wie, że jemu lepiej będzie w Brukseli niż w Słupsku.

A w Warszawie, w polskim parlamencie?
Jeśli ma plany na Sejm i Senat, to tym bardziej musi wystawić listę w wyborach europejskich, zwłaszcza że te wybory będą dla niego najłatwiejsze. W nich jest relatywnie niski próg wyborczy, jest niska frekwencja – około 25 proc. – głosować chodzą raczej duże miasta i elektorat wykształcony. Jeśli taka socjalliberalna czy lewicowa inicjatywa ma powstać, to największe szanse ma właśnie w wyborach europejskich. Biedroń musi też przetestować siebie i wyborców i pokazać, że są w stanie zrobić przynajmniej 10-proc. wynik.

PiS jest brutalnie szczery. Chce mieć wpływ na wszystko. Chce nowoczesnej dyktatury, choć mówi o samorządności.

Kiedyś nazywało się to numerem „na cegłę”. Z zaułków warszawskiej Pragi wyskakiwał na ulicę Czarny Maniuś (albo jeden z jego kolegów) i rzucał do przechodnia propozycję nie do odrzucenia: kup pan cegłę. Inteligentny spacerowicz cegłę rzecz jasna nabywał, płacąc całą zawartością portfela. No i uchodził, zwykle cały i zdrów. Idiota zadawał najgłupsze w tej sytuacji pytanie: ale dlaczego? Zostawał bez portfela oraz (w najlepszym razie) istotnej części uzębienia.

Dykteryjka przypomniała mi się, kiedy zobaczyłem wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, otwierającego kampanię samorządową PiS. Prezes, wsparty przez Premiera, złożył Polakom propozycję z podobnego gatunku. Takich, co to padają tylko raz. Albo w wyborach samorządowych zagłosujecie na nas, czyli na PiS, (i możecie liczyć na rządową kasę) albo oddacie głos na totalną opozycję. A wtedy my was tak urządzimy, że się przez 5 lat nie poznacie.

W oryginale brzmiało to tak: musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy samorządów, które będą współpracować z rządem czy takich, które będą ten rząd atakować. Czy chcemy samorządu warczącego na rząd, czy z nim współpracującego. 

No więc słuchaj Polaku: albo zagłosujesz na PiS albo współpracy w terenie nie będzie – czyli rządowej kasy tam nie zobaczysz.

Ten uroczy szantaż ma niestety, spore szanse powodzenia. Ubrany w szaty rozsądnej propozycji jest składany Polakom przez partię, która albo już ma w rękach wszystko albo nie ukrywa, że chce wkrótce mieć. Partia na pewno ma pieniądze, publiczne, które bez żadnego skrępowania albo rozdaje na prawo i lewo albo obiecuje rozdać. To może skusić.

Dlatego warto przestać posługiwać się wytrychami. I nazwać rzeczy wprost. Dla Kaczyńskiego nie istnieje coś takiego jak samorządność i samorząd. Na kpinę zakrawają hasła, jakie w ramach nowego (którego to już…?) planu przedstawia PiS. Czy Kaczyński z Morawieckim naprawdę wierzą, że z Nowogrodzkiej albo z Kancelarii Premiera załatwią mi ciepły dom, chodnik przed szkołą i atrakcje dla mnie – seniora?

Odpowiedź brzmi: wierzą. Bo są święcie przekonani, że centralizm demokratyczny (czyli coś między komitetem centralnym partii a aktywem w terenie) to znakomity sposób na rządzenie Polską. Bo uznają, że ludzie w miastach i wsiach albo są z PiS, albo są za głupi, żeby dostać jakąkolwiek realna władzę. Bo nie wierzą, nie ufają i nie dopuszczają myśli, by ktokolwiek poza nimi samymi, był zdolny unieść ciężar władzy. A poza tym nie ufają nikomu, bo skoro kilku zdolniejszych zawodników z Wałęsą na czele, lata temu, wykiwało Kaczyńskiego, to znaczy, że nikomu ufać nie można.

To myślenie jest w totalnej kontrze do tego, po co powstał samorząd. Do dzielenia się władzą, do przenoszenia kompetencji na niższy szczebel, do pozwalania ludziom, by decydowali, na co idzie publiczny grosz.

PiS w tym wszystkim jest jednak – co należy odnotować – brutalnie szczery. Chce silnej władzy – choć nie mówi, że pełnej, absolutnej i przez nikogo nie kontrolowanej. Chce decydować o każdej publicznej złotówce – choć nie dodaje, że nie toleruje odmiennych opinii, co z nią zrobić. Chce mieć wpływ na wszystko – choć nie przyznaje, że gdyby mógł, pogoniłby to opozycyjne warcholstwo w cholerę. Krótko mówiąc – chce nowoczesnej formy dyktatury, choć usta ma pełne frazesów o wolności i demokracji.

Konwencja samorządowa PiS była jednocześnie początkiem wielkiego objazdu po kraju, jaki rozpoczął, rajdem do Łowicza, premier Morawiecki. Trzeba się przygotować na zalew obietnic, deklaracji i deszcz wirtualnych pieniędzy. Ale zanim 21 października ktoś uwierzy w te miliardy rzucane na stół, wizje mostów, linii kolejowych, autostrad w każdej gminie i cholera wie czego jeszcze, warto powiedzieć: sprawdzam.

I zapytać, jak się mają obiecywane niedawno polskie, elektryczne samochody, co z rozwojem energii jądrowej, budową połączenia gazowego z Norwegią czy nowoczesnym systemem transportowym, otwarty na transport autonomiczny czy kolej próżniową???

Halo! Czy leci z nami pilot? Kolej próżniową obiecywał Morawiecki, ktoś wie co z tym wynalazkiem…?

Koniec żartów. Obywatelu! Sprawdź stopień swojego zidiocenia i powiedz – czy wierzysz w te wszystkie kolejne, tym razem samorządowe, cuda?

Pełnomocniczka wojewody dolnośląskiego przy biernej postawie żandarmerii spoliczkowała publicznie protestującą pokojowo kobietę. Oto efekt szczucia rządu PiS-u na obywateli gorszego sortu, który zapoczątkował i kontynuuje Jarosław Kaczyński.

Pełnomocniczka wojewody dolnośląskiego niczym SS-manka z obozu koncentracyjnego, przy biernej postawie żandarmerii spoliczkowała publicznie protestującą pokojowo kobietę. Oto efekt szczucia rządu PiS-u na obywateli „gorszego sortu”.

Nie słyszałem, żeby ktoś z KOD-u lub Obywateli RP zrobił coś podobnego. Zapewne natychmiast byłby skuty, aresztowany, wywieziony na komisariat i po chwili miałby postawione zarzuty najcięższego kalibru typu: dokonanie aktu terrorystycznego, czynnego napadu na funkcjonariusza państwowego, lub coś równie absurdalnego.

Tymczasem prezes opowiada na konwencji PiS, że to jego partia jest atakowana w sposób wykraczający poza normalną krytykę polityczną. Prawda jest jednak taka, że to publiczne spoliczkowanie jest efektem szczucia, który zapoczątkował i kontynuuje Jarosław Kaczyński.

Sami zobaczcie jak przedstawicielka tej władzy jest chroniona w zamkniętej strefie dla VIP-ów.

https://www.facebook.com >>>

Tymczasem w PiS-owskich mediach ta agresorka została okrzyczana bohaterką „dobrej zmiany”. Dla mojej teściowej natomiast, która przeżyła obóz koncentracyjny w Majdanku, scena ta przeniosła ją w okres, gdy była tak własnie policzkowana przez obozowe funkcjonariuszki.

Co prawda, podobno ta pani złożyła rezygnację z zajmowanego stanowiska, jestem jednak przekonany, że w nagrodę znajdzie się dla niej miejsce na wyjątkowo dobrze płatnej posadzie.

Maciej Lasek, ekspert badający katastrofę smoleńską, będzie kandydatem Koalicji Obywatelskiej do sejmiku wojewódzkiego na Mazowszu. Taką informację przekazał PAP Andrzej Halicki, szef struktur PO w woj. mazowieckim.

W poniedziałek Koalicja Obywatelska, czyli Platforma Obywatelska i Nowoczesna, ogłosiła listy kandydatów do sejmiku wojewódzkiego na Mazowszu. W rozmowie z Polską Agencją Prasową Andrzej Halicki, szef struktur PO w tym regionie, przekazał, że w wyborach samorządowych wystartuje m.in. Maciej Lasek.

Maciej Lasek otrzyma drugie miejsce na liście Koalicji Obywatelskiej w okręgu podwarszawskim.

Maciej Lasek to inżynier specjalista od mechaniki lotu, który po katastrofie smoleńskiej brał udział w pracach tzw. komisji Millera, która analizowała tragedię.

Stał też na czele  Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Po objęciu władzy przez PiS został z niej odwołany.

Polscy prokuratorzy pojechali do Smoleńska, by razem z Rosjanami obejrzeć wrak Tu-154M. Podkomisja Smoleńska Antoniego Macierewicza żadnego zaproszenia od Prokuratury Krajowej nie dostała. Szef podkomisji uznał to za niezręczność, ale w istocie to zręczne spychanie go na margines.

Wizyta nie ma wielkiego znaczenia dowodowego. Zespół Śledczy Nr 1 w Prokuraturze Krajowej, który prowadzi śledztwo smoleńskie, już dawno wnioskował do Rosjan o to, aby prokuratorzy mogli obejrzeć wrak. Strona rosyjska ignorowała wniosek o pomoc prawną – aż do teraz. Polscy śledczy i technicy kryminalistyczni mają obejrzeć elementy konstrukcyjne samolotu. W Smoleńsku będą do 7 września.

Po co ten wyjazd? W śledztwie smoleńskim brakuje trzech podstawowych rzeczy, które bardzo uwiarygodnią dotychczasowe ustalenia prokuratury. A jak do tej pory nic – wedle śledczych – nie wskazuje, aby 10 kwietnia doszło do zamachu. Nie przeszkadza to jednak Macierewiczowi twierdzić, że już udowodnił wybuchy.

Brakujące klocki

Pierwszym jest umiędzynarodowienie śledztwa – to dokonuje się, bo PK finalizuje powołanie zespołu biegłych (głównie z USA) zawodowo zajmujących się badaniem katastrof lotniczych.

Drugi element: wyniki masy badań nad próbkami wraku i ciał ofiar, które PK wysłała do zagranicznych ośrodków kryminalistycznych i czeka na ich wyniki. Badania wykonują: Laboratorium Badań Materiałów Wybuchowych dla Celów Sądowych Ministerstwa Obrony Narodowej Wielkiej Brytanii, włoskie Laboratorium Kryminalistycznego Korpusu Karabinierów oraz Instytutu Nauk Sądowych Irlandii Północnej.

Wedle naszych informacji, zagraniczne ośrodki badawcze zwróciły się do polskiej prokuratury o uzupełnienie materiału dowodowego – próbek bądź np. zdjęć – wraku. Ponadto z pierwszej kompleksowej opinii biegłych (stworzonej pod wodzą płk. Antoniego Milkiewicza i dostarczonej śledczym w 2015 r.) wynikły nowe pytania.

I trzeci brakujący element: ponowne zbadanie wraku przez polską prokuraturę już pod rządami PiS – to ma się dziać w ciągu kilku najbliższych dni. Za rządów PO śledczy byli w Smoleńsku i oglądali wrak, ale po zmianie władzy – nie.

Aspekt polityczny: wyborcy PiS nie wiedzą co sądzić o Smoleńsku

Pierwszy i drugi klocek utrącają argument, że prokuratorzy dysponują jedynie „spadkiem” po śledczych z czasów rządów PO-PSL.

Trzeci utrąca zarzut, że dzisiejszy zespół śledczych nie miał dostępu do wraku tupolewa. Wyjazd można oczywiście tłumaczyć jedynie tym, że sztuka nakazuje prokuratorom przyjrzenie się wrakowi i wysłanie zachodnim instytutom materiałów z oględzin, których sobie życzą.

Ale nie sposób uciec od politycznego aspektu. I tu sondaż sprzed roku (dla „Rzeczpospolitej”): aż 53 proc. wyborców PiS trudno powiedzieć, co się stało w Smoleńsku. Zatem: w interesie obozu rządzącego, któremu podlega prokuratura, jest utrącić wszystkie argumenty, które mogą podważać ustalenia prokuratury. Wyjazd śledczych na oględziny wraku sprawia, że argument „nawet nie badali wraku” upada. A jest on ważny w wewnętrznym sporze władzy: między prokuraturą Zbigniewa Ziobry a podkomisją Macierewicza.

Najważniejsza opinia w śledztwie smoleńskim

Wyniki obecnych oględzin będą także jednym z materiałów, na podstawie których międzynarodowy zespół biegłych wyda – w zamiarze PK – ostateczną już opinię co do przyczyn katastrofy z 10 kwietnia. Co prawda, z dotychczasowych opinii nie wynikało, że katastrofę wywołały wybuchy czy też wprost zamach, ale opinia polskich biegłych to za mało – śledczy uznają ją po prostu za niewiarygodną. Na „międzynarodową” opinię przyjdzie czekać rok albo i dwa – gotowa będzie więc, ale dopiero w kolejnej kadencji.

A to właśnie śledztwo prokuratury ma dziś znaczenie dla Nowogrodzkiej oraz -personalnie – dla Jarosława Kaczyńskiego. Dochodzenie podkomisji Macierewicza – już nie.

Już niemal roku temu Gazeta.pl pisała, że prezes PiS nie wierzy w wybuchowe teorie Macierewicza. Teraz – choć publicznie nikt tego nie powie – prezes wolałby, aby odkleić Macierewicza od Smoleńska. Były szef MON nie pozwolił „umrzeć” sprawie w czasach rządów PO – taką zasługę oddają mu politycy PiS. Ale już – taka opinia dominuje w partii – jako minister obrony i szef Podkomisji nie podołał zadaniu, a wręcz ośmieszył wyjaśnianie katastrofy.

Kolejne spięcie Macierewicza z prokuraturą

Teraz Prokuratura Krajowa nie dopraszała przedstawiciela Podkomisji Smoleńskiej do uczestniczenia w oględzinach wraku.

Umowa polsko-rosyjska o pomocy prawnej zakłada współpracę organów wymiaru sprawiedliwości, a Podkomisja Smoleńska nie jest takim organem. A ponadto obecność Macierewicza albo jego zastępcy – Kazimierza Nowaczyka – przy wraku, to dla śledczych wyłącznie ryzyko. Mogliby potem przecież ogłaszać, że w Smoleńsku byli i dowody na wybuchy widzieli.

Członkowie podkomisji uczestniczyli już zresztą w ekshumacjach i sekcjach zwłok ciał ofiar katastrofy. Co mogli w nie wnieść? Właściwie nic. A zresztą patomorfolog podkomisji, ppłk Szczepan Cierniak, zrezygnował z zasiadania w niej tuż przed ogłoszeniem przez Macierewicza kategorycznego wniosku – a nie tezy – że Tu-154M eksplodował w powietrzu. Pod wybuchami się nie podpisał.

Macierewicz na antenie TV Trwam już bije w prokuraturę

Antoni Macierewicz już się obruszył w TV Trwam, że prokuratura zignorowała jego Podkomisję – zarzuca jej brak współpracy z podkomisją, a wręcz łamanie prawa i poddawanie się rosyjskiej grze.

Zarzut Macierewicza o braku współpracy prokuratury z nim jest o tyle kuriozalny, że Podkomisja ignoruje prokuraturę, o czym pisaliśmy.

Śledczy już są w Rosji, a Macierewicz w telewizji o. Tadeusza Rydzyka podkreśla, że konieczne jest zrekonstruowanie wraku ze szczątków – jeśli nie w Polsce, to na terytorium Rosji. To oczywiście jest poza zasięgiem polskiej prokuratury, bo Rosjanie mówią „niet”.

Macierewicz odgraża się za to, że jego podkomisja już wkrótce przedstawi rekonstrukcję wraku na podstawie góry zdjęć. Prócz tego szykuje symulacje z użyciem cyfrowego modelu Tu-154M.

Różnica jest jednak taka: podkomisja Macierewicza klei modele z papieru, wykonuje symulacje na komputerach, rekonstruuje wrak na podstawie zdjęć. A prokuratorzy z technikami kryminalistyki jadą na własne oczy oglądać wrak, którego żaden ekspert Macierewicza na żywo nie widział.

Wyjazd prokuratorów do Smoleńska zbiega się też z publikacją „Gazety Polskiej” (dla której Macierewicz pozostaje guru), która ma ujawnić „szokujące szczegóły”. Mają one wskazywać, że Rosjanie tuż po katastrofie smoleńskiej podmienili czarne skrzynki.

Im bardziej więc prokuratorzy popychają śledztwo do przodu, tym mocniej bliskie Macierewiczowi media i on sam starają się podkopać wiarygodność dowodów i biegłych. Zderzenie dwóch narracji jest nieuniknione. Nastąpi ono, gdy prokuratura zakończy śledztwo, a Macierewicz wyda (co wcale nie jest pewne) ostateczny raport.

Gdy wybucha skandal finansowy, państwa potrafią się zmobilizować i zmusić Microsoft do zapłacenia podatków. Dlaczego do niczego nie potrafią zmusić Kościoła katolickiego?

Gdy w ramach wyjaśniania słynnej afery Watergate natrafiono na wątek przekupywania urzędników obcych państw przez amerykańskie spółki, uchwalono słynną ustawę Foreign Corrupt Practices Act. Gdy w 2002 roku wybuchła afera Enronu, wprowadzono w USA ustawę Sarbanesa-Oxleya, na mocy której biegli rewidenci sprawdzają księgowość spółek giełdowych. Gdy wybuchł kryzys na rynku kredytowym w USA, wprowadzono Dodd-Frank Act – ustawę liczącą bagatela 2300 stron, która przeorała zasady działania sektora finansowego. Gdy wybuchła jedna, druga, trzecia afera pedofilska w Kościele katolickim, rząd USA, Irlandii, Austrii wprowadził… No właśnie, nic nie wprowadził.

Wiele ostatnio się mówi o skandalach pedofilskich, o tuszowaniu zbrodni, o odwracaniu wzroku przez kapłanów i coraz bardziej kontrowersyjnej roli Jana Pawła II będącej wyrazem co najmniej rażącego niedbalstwa, ale niewiele się mówi o roli jednego, drugiego czy trzeciego państwa w tej materii. Niewiele się mówi o roli zwłaszcza władzy ustawodawczej, której przecież podstawowym zadaniem jest ochrona instytucjonalna swoich najmłodszych obywateli. Otóż państwa krajowe tego egzaminu nie zdają. Państwa potrafią wymuszać na korporacjach daleko idące zmiany, państwa potrafią swoimi orzeczeniami zmuszać Microsoft do takich, a nie innych zachowań, ale do niczego nie potrafią zmusić Kościoła katolickiego. Mimo że rozwiązania są gotowe i testowane od lat w korporacjach.

Olbrzymie kary i konfiskata mienia

Wyobraźmy sobie, że jedno, drugie, trzecie państwo wprowadza ustawodawstwo, na mocy którego słaba jakość lub brak przestrzegania przez Kościół katolicki odpowiednich procedur zapobiegających pedofilii skutkuje olbrzymimi karami, z konfiskatą mienia włącznie. Czy wobec takiej groźby Kościół katolicki wciąż byłby tak obojętny na los gwałconych dzieci i wciąż słychać by było głosy hierarchów o dobrych proboszczach i kuszących ofiarach? Wyobraźmy sobie, że powstałby wyspecjalizowany państwowy urząd kontrolny badający, w jaki sposób rok do roku Kościół walczy w pedofilią. Wyobraźmy sobie kary finansowe i odszkodowania dla ofiar pedofilów w sutannach, które obowiązkowo miałaby płacić diecezja.

Że konkordat? Że odrębna władza kościelna? Przecież odrębne od państwa są także spółki handlowe, oddzielne są fundacje, a mimo to muszą spełniać określone wymogi. Ponadto w przypadku głośnych skandali korporacyjnych mówimy „ledwie” o stratach finansowych, w przypadku pedofilii zaś – o gwałceniu tysięcy dzieci. Powtórzmy: tysięcy dzieci!

Dlaczego więc tak się dzieje? Dlaczego państwa nie reagują, chociaż reagować potrafią przy skandalach finansowych? Ano nie reagują, bo państwa to nie są pojedyncze osoby fizyczne, to tylko zorganizowane zbiorowości ludzi na danym terenie. Dopóki więc obywatele tego państwa, dopóki my sami nie uświadomimy sobie, że problem pedofilii to nie żaden wewnętrzny problem Kościoła katolickiego, ale problem nas samych, naszego państwa, naszego prawa i wreszcie naszego bezpieczeństwa, dopóty sami będziemy współwinni tego, co się dzieje. Dopóki nie wymusimy na partiach politycznych ustawodawstwa, które rzeczywiście ma na celu chronić, dopóty i na nas ciąży współodpowiedzialność.

Nie Kościół, my jesteśmy temu winni

Jesteśmy wszyscy temu winni. Nie Kościół katolicki, my sami, albowiem ta stajnia Augiasza sama nigdy się nie oczyści, nie dlatego, że księża są jacyś gorsi od reszty, ale dlatego, że są właśnie do tej reszty podobni. A my tutaj, w Polsce, doskonale wiemy, że wszelkie postulaty o samooczyszczeniu się jakiegokolwiek środowiska zwykle kończyły się porażką. Dlaczego z organizacją, która tolerowała gwałcenie tysięcy dzieci, ma być inaczej?

Jesteśmy winni (niech będzie że grzechowi) bierności w sprawach pedofilii w Kościele tak samo, jak jesteśmy winni bierności przy smogu, globalnym ociepleniu i każdej kolejnej katastrofie, która bardziej lub mniej dotknie w przyszłości nasze dzieci i wnuki. I one wtedy zapytają: gdzie wtedy byłeś i dlaczego nic nie zrobiłeś?

– Rozpadamy się jako państwo – powiedział prof. Andrzej Rzepliński w programie „Tomasz Lis.”. Ocenił również, że w Polsce „nie mamy prezydenta”.

– Państwo to przede wszystkim prawo, które pozwala ludziom mieć zaufanie, że ich interesy będą zawsze chronione, a mamy coraz mniej prawa stanowionego w Sejmie i do tego prawo stanowione w trybie kilku sekund”, ze złamaniem wszystkich procedur, nie jest prawem – podkreślił były prezes Trybunału Konstytucyjnego w rozmowie z redaktorem naczelnym „Newsweeka”.

– Państwo polskie nie jest obecnie ani twarde, ani silne, ale podobne ustrojowo do Białorusi, a nie do państwa należącego do Unii Europejskiej – zauważył prof. Rzepliński.

– Ważni i mądrzy ludzie w UE zastanawiają się co zrobić z Polską i Węgrami. Oba kraje stanowią bowiem realne zagrożenie dla integralności Unii Europejskiej, także jeśli chodzi o system wartości – powiedział Rzepliński.

Były prezes TK ocenił, że obecnie w Polsce „nie mamy prezydenta”. Chodzi o to, że na stanowiska tego nie zajmuje osoba, która podejmowałaby decyzje zgodne z treścią przysięgi, którą złożyła, odwołując się także do Boga. Nie ma również prezydenta „niezłomnego”, jak przedstawiał się Andrzej Duda.

>>>

PiS nie tylko w Polsce realizuje swoiście pojmowany program „Rodzina na swoim”, czyli zatrudnia członków swoich rodzin. W Parlamencie Europejskim pracuje na przykład Magdalena Czaputowicz, córka szefa MSZ – informuje portal natemat.pl. Jest asystentką Gabriela Beszłeja – zastępcy sekretarza generalnego frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do której należy PiS. Beszłej to bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego.

Z kolei w zespole prasowym, obsługującym polskich europarlamentarzystów, zatrudnione są Katarzyna Ochman-Kamińska i Marta Lipińska. Pierwsza to córka szefowej Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność” Marii Ochman, przyjaciółki posłanki PiS Jolanty Szczypińskiej. Druga – jest córką jednego z najbardziej zaufanych osób w otoczeniu prezesa PiS, wiceszefa partii Adama Lipińskiego.

Z kolei męża Lipińskiej – Rafała jako asystenta zatrudnia w Brukseli Kosma Złotowski. Syn ministra koordynatora ds. służb specjalnych Mariusza Kamińskiego Kacper też znalazł zatrudnienie w PE – zasiada m.in. w komitecie ds. terroryzmu. Wcześniej był radnym PiS w Otwocku. Na liście zatrudnionych w sekretariacie EKR jest też Marcin Skrzypek, czyli syn sekretarki Jarosława Kaczyńskiego.

W biurze EKR pracuje także Mateusz Kochanowski, syn Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Mateusz Kochanowski współpracuje z „Gazetą Polską”, dla której przeprowadza wywiady z europosłami PiS. – „Nie pada przy tym wyjaśnienie, iż owi posłowie są de facto jego pracodawcami, bo to dzięki nim ma posadę w Brukseli”– czytamy w natemat.pl.

Kampania wyborcza nabiera tempa. PO kolejny raz zorganizowała „konwój wstydu” pod hasłem „PiS wziął miliony”. Tego samego dnia odbyła się konwencja wyborcza PiS-u, na której wystąpił Jarosław Kaczyński, a premier Mateusz Morawiecki złożył kolejne obietnice. PiS w nowym spocie przekonuje, że „dotrzymujemy słowa w rządzie, dotrzymamy w samorządzie”. – PiS wziął miliony w rządzie, a teraz chce wziąć w samorządzie. Tak wygląda praktyczny program PiS-u – komentuje w rozmowie z wiadomo.co rzecznik PO Jan Grabiec. Koalicja Obywatelska, czyli PO i Nowoczesna, swoją konwencję zaplanowały na najbliższą sobotę.

Kolejny „konwój wstydu” ruszył w Polskę

– To jest element kampanii wyborczej dotyczący oceny pracy rządu. Uważamy, że PiS zanim złoży nowe obietnice musi rozliczyć się ze stylu rządzenia przez ostatnie 3 lata. Afery dotyczące nagród i milionerów, którzy obsiedli stanowiska w spółkach Skarbu Państwa, nie zostały zamknięte. To bulwersuje wyborców, dlatego cały czas będziemy domagać się pełnego rozliczenia – mówi w rozmowie z wiadomo.co rzecznik PO Jan Grabiec.

Platforma uruchomiła w niedzielę kolejną akcję z cyklu „konwój wstydu” PiS, w ramach której w całej Polsce jeździć będą mobilne billboardy pod hasłem „PiS wziął miliony”. Tym razem politycy opozycji domagają się m.in. wyjaśnienia tzw. afery radomskiej.

Takie billboardy zawisły już kilka miesięcy temu. W akcji „PiS wziął miliony” PO zarzucała partii rządzącej m.in. brak obiecanych tanich mieszkań na wynajem czy drożejący prąd. Pierwszy „konwój wstydu” ruszył wiosną tego roku i dotyczył przede wszystkim nagród dla ministrów rządu Beaty Szydło.

„Obiecanki cacanki”, czyli konwencja PiS

Podczas konwencji wyborczej PiS w niedzielę premier Mateusz Morawiecki zaprezentował pięć nowych obietnic związanych z samorządami. PiS zamknęło je w hasłach: #CiepłyDom, #DobraOkolica, #NowoczesnaGmina, #InternetSzybciejWięcej i #MieszkaszDecydujesz.

– Te obietnice mają dotyczyć pieniędzy dla samorządów, w których będą zasiadali działacze partyjni PiS-u. To pokazuje, jaki stosunek do samorządu ma partia rządząca. Samorząd ma być likwidowany i zastąpiony administracją lokalną, ale podległą władzom rządowo-partyjnym – komentuje Jan Grabiec.

Rzecznik PO tłumaczy, że PiS nie będzie brał pod uwagę głosu mieszkańców: – PiS chce, żeby o być lub nie być samorządowców decydowały pieniądze, które dostaną z centrali na Nowogrodzkiej. A pieniądze będą przydzielane na podstawie uległości. To nie głos mieszkańców ma się liczyć, tylko wola partyjnego działacza, który dotrze do prezesa.

– To jest demontaż systemu samorządowego i powrót do systemu administracji lokalnej z czasów Rad Narodowych – podsumowuje polityk PO. A same propozycje premiera? – Są oderwane od rzeczywistości – mówi Grabiec. I dodaje: – W Zjednoczonej Prawicy toczą się kłótnie o władzę i pieniądze. Dlatego potrzebna taka demonstracja w postaci podpisywania porozumienia, które już nie raz było podpisywane.

„Absurdalny” nowy spot PiS-u

Po konwencji wyborczej PiS zaprezentował w poniedziałek rano nowy spot wyborczy.

– To hasło brzmi absurdalnie, zwłaszcza w zestawieniu z naszą kampanią „PiS wziął miliony”. Można powiedzieć, że PiS wziął miliony w rządzie, a teraz chce wziąć w samorządzie. Tak wygląda praktyczny program PiS-u – komentuje Jan Grabiec.

Według polityka opozycji widać wyraźnie, jak PiS działa w rządzie i jak działa w samorządzie. – Na listach wyborczych są ludzie, którzy z kariery partyjnej przeskoczyli do spółek Skarbu Państwa, a teraz starają się przeskoczyć na fotele samorządowe, po tym jak napaśli się w spółkach. To jest system korupcji politycznej – tłumaczy rzecznik Platformy.

Pierwsza krajowa konwencja Koalicji Obywatelskiej

Konwencja Koalicji Obywatelskiej ma być de facto startem kampanii wyborczej Platformy i Nowoczesnej. Tego dnia odbędzie się wspólne spotkanie Rad Krajowych tych partii.

– Będziemy chcieli opisać sytuację, w jakiej znajduje się Polska, podkreślić jakie znaczenie mają wybory samorządowe. Sięgając do naszego programu samorządowego opowiemy także, jak powinna wyglądać Polska po rządach PiS-u – zapowiada poseł Jan Grabiec. Przyznaje, że politycy Koalicji Obywatelskiej cały czas myślą o poszerzeniu formuły także o inne ugrupowania polityczne.

Podczas konwencji planowane jest wystąpienie niektórych kandydatów na prezydentów miast. Od przyszłego tygodnia rozpoczną się także konwencje regionalne.

Rzecznik PO przypomina, że partia pokazała już program samorządowy, dotyczący reformy instytucji państwowych i decentralizacji państwa w październiku zeszłego roku. – Możemy nad nim dyskutować, ale temperatura sporu politycznego jest taka, że nie sprzyja debacie merytorycznej. PiS chce tylko kusić Polaków kolejnymi obietnicami, a za tą zasłoną wyprowadzać pieniądze publiczne na cele partyjne i prywatne – mówi Grabiec.

Waldemar Mystkowski o bojaźni PiS.

Przesłuchanie Tuska może się zakończyć dla Wassermann tylko porażką.

W istocie to pytanie retoryczne. Donalda Tuska boi się całe PiS, począwszy od wierchuszki – prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Nie tylko z tytułu tego, iż w debacie – tak, dawniej takie coś się odbywało – zwykł przegrywać z byłym premierem RP i obecnie szefem Rady Europejskiej.

Bez mityzowania osoby Tuska i nadmiernych oczekiwań, należy stwierdzić, iż to obecnie najlepszy polski polityk, którego słucha Europa i ma wśród przywódców innych państw przyjaciół, a więc w polityce wartość bezcenną. Z naszego kraju długo nikt tak wysoko wespnie się w hierarchii globalnej – na pewno nie za naszego żywota.

Wartość Tuska w kraju to pochodna siły opozycji, dla której on jest ponadto wysoką premią, wartością dodaną. A więc PiS w jakiejkolwiek konfiguracji przegra każde wybory, gdy w tle będzie Tusk (nie musi kandydować na prezydenta), jeżeli przy urnach nie dojdzie do „cudu” przekrętów, które zaakceptuje Sąd Najwyższy.

Dlatego Tuska partia Kaczyńskiego chce wyeliminować, skompromitować. Ale niczego na niego nie mają, nawet zegarka za 30 tysięcy. Gdy porównamy rządy PO-PSL z dzisiejszą korupcją polityczną, chwytamy się za głowę, że mogło być normalnie, a teraz jest jak w szambie.

Tuska może przestał się bać Jarosław Kaczyński, bo on naprawdę już odchodzi. Boi się jego były doradca Mateusz Morawiecki, który zresztą z żadnym znaczącym politykiem Platformy już nie wejdzie w polemikę, bo za dużo kłamstw i szachrajstw stworzył w krótkim czasie swego premierostwa, a ten brud za paznokciami będzie mu rósł i rósł.

Tusk dla pisowców jest jak piorun z jasnego nieba dla Balladyny. I zdaje się, że tym kieruje się Małgorzata Wassermann, która pierwotny termin przesłuchania Tuska w komisji ds. Amber Gold przeniosła z 2 października na 5 listopada, na dzień po wyborach samorządowych.

Przesłuchanie Tuska może się zakończyć dla Wassermann tylko porażką. Ale to nie byłaby jej porażka w terminie 2 października, lecz innych kandydatów PiS w wyborach samorządowych. O przesunięciu przesłuchania więc nie ona decydowała, ale Nowogrodzka. Biedna Wassermann tłumaczy, że nie chce wykorzystywać komisji do swojej kampanii samorządowej (kandyduje na prezydenta Krakowa), co samo w sobie jest śmiechu warte, temat na skecz kabaretowy. Który polityk PiS nie wykorzystuje okazji? Uśmieliście się?

Przesłuchanie Tuska dzień po wyborach będzie politycznie bez znaczenia, gdyż Wassermann przybita porażką w pojedynku z Jackiem Majchrowskim, jako przewodnicząca komisji jest skazana na los Balladyny, zostanie podczas przesłuchania dobita piorunem. Tak działają nie tylko metafory literackie, taka jest siła Tuska, Donalda Tuska.

Single Post Navigation

1 thoughts on “PiS wraz z klerem dalej będą bzykać Polskę?

  1. Reblogged this on Earl drzewołaz i skomentował(a):
    Drastyczny wzrost kosztów życia:„co miesiąc statystyczne gospodarstwo domowe ma do zapłaty zobowiązania na kwotę 1572 zł, podczas gdy trzy lata temu było to 976 zł(…)kwoty comiesięcznych rachunków w porównaniu do badania z 2015 roku wzrosły zatem o 61%”

Dodaj komentarz