Hairwald

W ciętej ranie obecności

Archive for the tag “CBA”

Pitolenie Morawieckiego

W prawdziwe upojenie popadły prawicowe media, gdy podczas XIV Zjazdu Klubów „Gazety Polskiej” Mateusz Morawiecki zagrał na gitarze.

Wyrwij murom zęby krat. Zerwij kajdany podnieś Vat” – drwiąco „zaintonowały” „Internety”.

Nie tylko „ze swadą” odpowiadał na wszystkie – nawet te najtrudniejsze – pytania i tłumaczył politykę rządu Zjednoczonej Prawicy, ale również umilił uczestnikom czas przygrywając na gitarze” – skomentowała wydarzenie „Niezależna”.

„Uczestnicy zjazdu mieli bowiem okazję poznać Mateusza Morawieckiego od zupełnie innej, bardziej prywatnej strony” – dodała z rozczuleniem: „Wystarczyła gitara i dobra atmosfera!”

Więcej pitolenia >>>

Kmicic z chesterfieldem

Zbigniew Ziobro zapowiada pozew przeciwko naukowcom z Uniwersytetu Jagielońskiego, którzy odważyli się skrytykować wprowadzone przez niego zmiany w kodeksie karnym.

Ostatnie dni w mediach to pokaz samozadowolenia polskich polityków, którzy chełpią się “sukcesem” w staraniach na rzecz wzmocnienia bezpieczeństwa Polski. Przyjęcie z honorami w Białym Domu, zwiększenie obecności sojuszników i w końcu zakup supernowoczesnych samolotów F-35 świadczyć mają o rosnącej sile naszego potencjału obronnego. Modernizacja sił zbrojnych pod auspicjami PiS ma bowiem przeżywać złote czasy, kiedy już podpisano kontrakt na dostarczenie “Patriotów” oraz artylerii dalekiego zasięgu, a kolejne zakupy są w toku, a jakby tego było mało liczebność naszej armii ma ulec istotnemu zwiększeniu. Obraz rosnącego potencjału obronnego i mit dobrego gospodarza nie wytrzymuje jednak starcia z danymi o całościowym stanie naszego wojska i wpływu przyjętej przez PiS strategii na jego potencjał. Druzgocąca analiza błędów obecnej linii MON została właśnie stworzona na zlecenie Ośrodka Analiz Strategicznych.

Wyczytamy w niej, że…

View original post 1 700 słów więcej

 

Pętla zaciska się nad Kuchcińskim. Ten mamrot kiedyś i tak beknie, filmowy typ załganego pokraki

Światło dzienne ujrzały nowe fakty związane z osobą byłego agenta CBA Wojciecha J., który miał być w posiadaniu sekstaśmy z czołowym politykiem PiS z Podkarpacia.

To Wojciech J. zawiadomił Prokuraturę Generalną o przekroczeniu uprawnień i niedopełnieniu obowiązków przez szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Ernesta Bejdę, który mógł mieć związek z tuszowaniem afery obyczajowej.

W zawiadomieniu pada nazwisko marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, lecz polityk stanowczo zaprzecza i nazywa informacje agenta CBA pomówieniami. „Informacje kolportowane przez byłego funkcjonariusza to kłamstwa i pomówienia. Centralne Biuro Antykorupcyjne weryfikowało te informacje” – potwierdza w specjalnym oświadczeniu rzecznik CBA Temistokles Brodowski.

Tymczasem, jak ustaliła Wirtualna Polska, tuż przed odejściem ze służby w maju 2018 roku Wojciech J. był przesłuchiwany przez funkcjonariuszy CBA z Departamentu Operacyjno-Śledczego. Jednym z oficerów był Artur P.

W dokumentach, do których dotarł portal, Wojciech J. skarży się swojemu przełożonemu Ernestowi Bejdzie, że przesłuchanie miało na celu „wymuszenie przekazania personaliów Osobowego Źródła Informacji (OZI), od którego otrzymał płytę z nagraniem jednego z polityków Prawa i Sprawiedliwości”. Ponoć bez spodziewanych rezultatów.

Jak podaje WP, na nagraniu tym polityk „dokonuje obcowania płciowego oraz innych czynności seksualnych z nieletnią kobietą, prawdopodobnie Ukrainką, zatrudnioną w jednej z agencji towarzyskich na Podkarpaciu”. Portal pisze, że według Wojciecha J. nagranie miało służyć„zorganizowanej grupie przestępczej, prawdopodobnie o charakterze transgranicznym, do szantażowania tego polityka”.

Przypomnijmy, że Wojciech J. pracował w CBA od 2015 roku. Decyzją szefa Biura otrzymał szerokie uprawnienia i dostęp do tajnych informacji. To właśnie Ernest Bejda miał go wysłać na Podkarpacie, by szukał haków na polityków poprzedniej władzy. Przy okazji miał natrafić na nagranie z udziałem polityka PiS.

„Szef CBA stwierdził w jednej z rozmów, że dysponuje wiedzą, że na Podkarpaciu są osoby nagrywane z kręgu władzy i służb w domach publicznych. Wymienił przy tym liczbę nagrań, to jest około czterech tysięcy. Wskazał konkretne osoby, które miały dysponować tymi nagraniami” – mówił Wojciech J. w programie „Czarno na Białym” TVN24.

Depresja plemnika

Kiedy cała Polska dyskutuje o 13-stej emeryturze, w tym samym czasie na dalszy plan schodzi debata o przyszłości całego systemu emerytalnego i wpływie, jaki na nią ma polityka obecnego rządu. Ten ostatni okazuje się jednak bardzo destrukcyjny, co obrazują najnowsze prognozy ZUS, które pokazały wręcz druzgocą perspektywę emerytalnej przyszłości Polaków. Przyszli emeryci będą mogli liczyć na o ponad połowę niższe emerytury w stosunku do poziomu wynagrodzeń niż obecni seniorzy.

Jesteśmy świadkami stopniowego załamywania się tzw. stopy zastąpienia, czyli relacji przeciętnej wypłacanej emerytury względem średniej krajowej. Obecnie wynosi ona 56,4% średniego wynagrodzenia. Jeszcze 5 lat temu było to o 5% więcej – 61,8%. Dotychczasowy spadek jest jednak dopiero wstępem do prawdziwego dramatu, który zaserwuje nam zabójcza kombinacja starzejącego się społeczeństwa i obniżenia wieku emerytalnego. Sam ZUS wyliczył bowiem, że za 10 lat emerytury będą o kolejne 10 punktów procentowych niższe względem wynagrodzeń niż dziś (47,1%), a w 2060 roku osiągną głodowy…

View original post 280 słów więcej

 

Pisowcy politycy za SKOK-i bekną

Najczęściej powtarzanym argumentem Prawa i Sprawiedliwości przeciwko powoływaniu komisji śledczej w sprawach bulwersujących w ostatnich tygodniach opinię publiczną jest to, że państwo sprawnie działa w kierunku wyjaśniania ujawnionych afer, więc nie ma powodów, by sprawą zajmowali się posłowie. Wczorajsze ustalenia portalu Onet w sprawie tajemniczego kredytu, jaki rzecznik Centralnego Biura Antykorupcyjnego wziął w SKOK Wołomin, którego działanie jest już dziś nazywane największą aferą finansową III RP sprawiają, że obywatele mają prawo nie mieć pewności, że służba podległa Ernestowi Bejdzie oraz ministrowi koordynatorowi służb specjalnych Mariuszowi Kamińskiemu sprawę wyjaśni w sposób należyty i bezstronny.

Przypomnijmy, zespół dziennikarzy Onetu dotarł wczoraj do dokumentów, z których wynika, że Piotr Kaczorek, niegdyś pracownik Komendy Powiatowej w Wołominie oraz starostwa powiatowego w tym mieście (gdzie znalazł zatrudnienie po odejściu z CBA za ery Pawła Wojtunika), a obecnie rzecznik CBA, wziął w 2013 roku kredyt w wysokości 160 tys. złotych z feralnej kasy w Wołominie. Nie byłoby w sprawie zapewne nic bulwersującego, gdyby nie fakt, że Kaczorek praktycznie od samego początku swoich zobowiązań względem blisko 250 tys. oszukanych klientów kasy nie spłacał. Z akt sprawy upadłościowej, w której znajduje się pokaźna lista dłużników (wśród nich znajdują się przecież setki podstawionych “słupów”, dzięki którym wyłudzono ze SKOK Wołomin ponad 3 mld złotych) wynika, że w ciągu kilku lat z pożyczonej kwoty Kaczorek spłacił zaledwie 4 tys. zł. Wraz z odsetkami, także karnymi, wciąż zalegał w lipcu 2017 r. na kwotę ponad 204 tys. zł. Gdy afera wybuchła na dobre, a media trąbiły o olbrzymich wyłudzeniach, spłaty kredytu w ogóle ustały. Dlaczego Kaczorek nie wywiązywał się ze swoich zobowiązań? W rozmowie z Onetem odmówił udzielenia wyjaśnień.

W sprawie najbardziej bulwersujące jest jednak to, że to właśnie CBA bada obecnie sprawę SKOKu Wołomin, co sprawia że mamy do czynienia ze skandalicznym konfliktem interesów. Co więcej, wobec ujawnionego mechanizmu wyłudzeń oraz jego skali, służby zajmujące się tą sprawą powinny bardzo szczegółowo przesłuchać każdego dłużnika kasy, który swojego zobowiązania nie wypełniał z uwagi na narzucający się wniosek, że mógł w jakiś sposób współpracować z organizatorami procederu. Czy możemy dziś wierzyć w to, że Piotr Kaczorek zostanie rzetelnie przesłuchany w tej sprawie przez swoich kolegów z CBA? Wątpliwości narzucają się same.

W Sejmie Robert Kropiwnicki z Platformy Obywatelskiej wezwał ministra Mariusza Kamińskiego do złożenia wyjaśnień w tej sprawie.

Zażądał także, by Centralne Biuro Antykorupcyjne zostało natychmiast odsunięte od dalszego udziału w śledztwie w sprawie SKOK Wołomin, a sprawa trafiła do komisji ds. służb specjalnych. Jeszcze dalej poszedł Krzysztof Brejza, który w rozmowie z portalem Onet.pl stwierdził, że wobec ujawnienia tego skandalu powinno dojść do natychmiastowej dymisji szefa CBA oraz ministra koordynatora. 

Sprawa niewątpliwie jest rozwojowa. Jak poinformował dziś portal Onet, po wczorajszej publikacji w CBA zapadła decyzja o zawieszeniu Piotra Kaczorka oraz o wszczęciu postępowania wyjaśniającego.

– Biuro Kontroli i Spraw Wewnętrznych Centralnego Biura Antykorupcyjnego wszczęło postępowanie wyjaśniające mające na celu szczegółowe i dogłębne wyjaśnienie okoliczności sprawy związanej z kredytem. Na czas trwania postępowania wyjaśniającego pracownik został zawieszony w czynnościach służbowych – napisało biuro w oświadczeniu przekazanym redakcji.

W tym miejscu warto przypomnieć deklarację minister ds. pomocy humanitarnej Beaty Kempy sprzed ponad dwóch lat. Ważna polityk obozu władzy mówiła wówczas, że PiS jest gotowe zgodzić się na komisję śledczą ws. SKOK-ów, jeśli ta będzie dotyczyć SKOK-u Wołomin.

Ciekawe, czy dziś jest tego samego zdania.

Depresja plemnika

Metropolita poznański i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Stanisław Gądecki filmu „Kler” nie widział. Nie zawahał się jednak porównać go z propagandowym filmem „Żyd Süss”, nakręconym w czasach III Rzeszy. – „Kler” wyreżyserowano według klasycznego antysemickiego filmu „Żyd Süss”. To już było grane za Goebbelsa” – powiedział abp Gądecki w Radiu Poznań.

„Żyd Süss” powstał na zlecenie i pod osobistym nadzorem ministra propagandy III Rzeszy Josepha Gobbelsa. Przedstawia losy trzech Żydów, których postawa jest synonimem stereotypów, dotyczących tego narodu, takich jak chciwość czy skąpstwo. „Żyd Süss” służył nazistowskiej propagandzie m.in. do usprawiedliwiania zbrodni, których Niemcy dopuszczali się na ludności żydowskiej, łącznie z „ostatecznym rozwiązaniem”.

„Kler” dotychczas obejrzało ponad 5 mln widzów.

To trzeci najchętniej oglądany film w polskich kinach po 1989 r. A dlaczego metropolita poznański go nie zobaczył? Jak to stwierdził w Radiu Poznań, ponieważ nie jest pozbawiony rozumu do końca”. Czyżby?

„Trzy dni przed Sylwestrem posłowie…

View original post 3 067 słów więcej

 

Państwo bezprawia PiS zwalcza uczciwych urzędników

>>>

Za nadzór nad SKOK-ami aresztowany. Tak dzisiaj wygląda państwo bezprawia.

Depresja plemnika

Były zastępca przewodniczącego KNF, który wsławił się nadzorem nad SKOK-ami, również został zatrzymany dzisiaj przez CBA.

Dziś rano funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego zatrzymali Andrzeja J., byłego przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego, i sześciu były podległych mu urzędników komisji. Wśród nich jest Wojciech Kwaśniak, zastępca przewodniczącego KNF w latach 2011–2017 (w lutym odwołała go premier Beata Szydło na wniosek Marka Chrzanowskiego, byłego szefa KNF). Kwaśniak znany był ze swojej stanowczości nie tylko wobec nadzorowanych banków, ale także systemu SKOK, czyli spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych, które wbrew sprzeciwom PiS i środowiskom skupionym wokół senatora Grzegorza Biereckiego, twórcy SKOK, zostały włączone do nadzoru KNF w listopadzie 2013 r.

Jak mówi „Gazecie Wyborczej” mec. Jerzy Naumann, pełnomocnik m.in. Wojciecha Kwaśniaka, dzisiejsza akcja CBA zaczęła się o 6.10. Zatrzymani są właśnie przewożeni do Szczecina, a w ich mieszkaniach trwają rewizje. – To oburzające, cztery lata temu Wojciech Kwaśniak omal nie został zabity w związku z tą sprawą, dzisiaj ci…

View original post 845 słów więcej

Chrzanowski aresztowany – to jeden z frontów wojny Ziobry z Kaczyńskim

IPN, KNF, NBP, PGZ… – wszędzie prywatne folwarki kacyków z PiS.

Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało byłego szefa Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego. Zatrzymanie ma najprawdopodobniej związek z nagraniami z rozmowy z biznesmenem Leszkiem Czarneckim, ujawnionymi przez „Gazetę Wyborczą”.

Były szef KNF Marek Chrzanowski został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne – poinformował rzecznik CBA Temistokles Brodowski.

„Mężczyzna trafi do prokuratury w Katowicach, gdzie usłyszy zarzuty korupcyjne” – podaje CBA.

Według głównego właściciela Getin Noble Banku Leszka Czarneckiego, w marcu ówczesny szef KNF Marek Chrzanowski miał zaoferować przychylność w zamian za około 40 milionów złotych dla poleconego przez Chrzanowskiego prawnika. Stenogramy z rozmowy Chrzanowskiego z Czarneckim opublikowała 13 listopada „Gazeta Wyborcza”.

Marek Chrzanowski dzień po publikacji stenogramów podał się do dymisji. Nowym przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego został Jacek Jastrzębski.

Śledztwo ws. afery KNF

Po wszczęciu śledztwa przez prokuraturę, 14 listopada powierzono je CBA. Funkcjonariusze otrzymali od prokuratury nakaz przeszukania siedziby KNF oraz mieszkania Marka Chrzanowskiego. Dodatkowo agenci CBA zabezpieczyli sprzęt i nośniki elektroniczne, z których korzystał Marek Chrzanowski oraz zapisy z monitoringu w siedzibie KNF.

W ramach śledztwa zabezpieczono protokoły i nagrania z posiedzeń KNF oraz przesłuchano 11 osób, wśród nich: mecenasa Grzegorza Kowalczyka, pracowników UKNF oraz podmiotów powiązanych z Leszkiem Czarneckim.

Biuro Badań Kryminalistycznych ABW przeprowadza ekspertyzę nagrań i nośników, które Leszek Czarnecki przekazał prokuraturze 19 listopada 2018 roku. Chodzi o dyktafon, długopis z kamerą i pendrive. Ekspertyza ma wykazać m.in. ewentualną manipulację w zapisanych na nośnikach danych. Jej wyniki będą gotowe w przyszłym tygodniu.

Falę krytycznych komentarzy wywołały doniesienia o liście, które ambasador USA Georgette Mosbacher miała wysłać do Mateusza Morawieckiego. „Nie podoba mi się, że ambasador sojusznika pozwala sobie na naciski” – komentuje na Twitterze publicysta Łukasz Warzecha.

Z informacji „Do Rzeczy” wynika, że ambasador Stanów Zjednoczonych Georgette Mosbacher wysłała do premiera Mateusza Morawieckiego list, w którym skomentowała śledztwo ws. reportażu o neonazistach wyemitowanego przez TVN. Przypomnijmy: właścicielem stacji jest amerykański koncern Discovery Communications.

Ambasador Mosbacher pisze w liście, że Stany Zjednoczone nie będą tolerować wypowiadanych publicznie przez polskich polityków krytycznych słów pod adresem dziennikarzy stacji TVN, którzy zrealizowali materiał o funkcjonowaniu domniemanego nazistowskiego środowiska w Polsce.

„Dobrze byłoby przeprosić”

List ambasador Stanów Zjednoczonych wywołał oburzenie wśród prawicowych polityków i publicystów.

„To jest skandal dyplomatyczny, nie żadna wpadka! Trudno będzie po tym przejść do porządku dziennego” – czytamy w komentarzu na profilu tygodnika „Sieci” na Facebooku.

>>>

„Pani Georgette Mosbacher, jako poseł na Sejm RP ŻĄDAM od Pani szacunku dla Narodu i Państwa Polskiego i jego demokratycznie wybranych władz. Proszę szanować nasze zwyczaje i polskie prawo, które wiąże wszystkich, także antypolską, antydemokratyczną stację TVN” – napisała na Twitterze posłanka PiS Krystyna Pawłowicz.

„Szanowna Pani Ambasador Mosbacher, dziękujemy za wskazanie nam, troglodytom, jak powinniśmy się zachowywać wobec wyższych cywilizacji i wzorców, np. tych z Pani Indiany. Jak zginać karki i oddawać hołdy. I przepraszamy za nieodpowiedzialne ataki na święty TVN. Wdzięczni rabowie” – ironizował publicysta Stanisław Janecki.

„To jednak ciekawy paradoks, że propolski prezydent USA wysyła do tak proamerykańskiego kraju ambasador, która pisze później taki list. Ciekawe, czy G. Mosbacher zmieniłaby zdanie, gdyby zobaczyła wcześniejsze materiały TVN-u (zwłaszcza wieczór wyborczy) o D. Trumpie?” – napisał Karol Gac z tygodnika „Do Rzeczy”.

„Nie podoba mi się, że ambasador nawet naszego sojusznika pozwala sobie na naciski w sprawie tego, co może uchwalić nasz Sejm. Dokładnie tak samo jak nie podobają mi się plany mieszania w rynku medialnym i uważam je za groźne dla wolności słowa” – stwierdził publicysta Łukasz Warzecha.

„Szanowna Pani Mosbacher – Jest Pani nieprzygotowana do pełnienia roli ambasadora w Polsce. Bardzo prosimy prezydenta Stanów Zjednoczonych o wyznaczenie kogoś mniej aroganckiego. Nasz rząd ma prawo nie tolerować manipulacji medialnych” – napisał Marcin Niewalda, dziennikarz, prezes Fundacji Odtworzeniowej Dóbr Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

„Jeśli zna Pani choć trochę polską historię (a chyba powinna), to wie Pani, że Polska ma fatalne doświadczenia z ambasadorami, którzy dyktowali nam prawa. Jeśli zatem nie chce Pani, by Polacy zmienili nastawienie do USA to dobrze by było przeprosić” – zaapelował poseł partii Wolność Jacek Wilk.

„Szanowna Pani Ambasador, uprzejmie proszę uzupełnić swoją wiedzę o historii Polski. Polacy od trzech stuleci, szczerze nienawidzą, kiedy ambasadorzy mylą rolę dyplomaty z rolą namiestnika” – stwierdził Cezary Gmyz z TVP.

 

Kaczyński wyprowadza PL z Unii, towarzyszy mu wiernie Rydzyk

Cień unijnej flagi przeszkadza dziś Kaczyńskiemu cieszyć się słońcem wymarzonej dyktatury. Dlatego wyprowadzi nas z Unii Europejskiej.

Na samym końcu tego szaleństwa coś przecież musi być. Odrzucając na moment tezę, że Jarosław Kaczyński sięga po dyktatorską władzę wyłącznie dla chorych emocji, z tumanów psychologicznej wojny domowej, coś się powinno wyłaniać. Tylko co?

Pojęcia zarządzania przez kryzys, chaos i konflikt są stare jak świat. W najnowszej historii Polski po raz pierwszy sięgnął po nie Lech Wałęsa. Słynna „wojna na górze” wydawała się być napędzana wyłącznie osobistą niechęcią byłego prezydenta do byłego premiera, czyli Wałęsy do Mazowieckiego. W istocie stał za nią twardy, polityczny plan.  Latająca zaś po ekranach telewizorów rysunkowa siekierka, miała wyłącznie wymiar symboliczny. To, co łączy tamte obrazki z dzisiejszą, rozrąbaną na dwa obozy Polską, to on – Jarosław Kaczyński. I wtedy (jako najbliższy współpracownik Wałęsy, w co dziś trudno uwierzyć) i dziś, robił i robi to, co w życiu wychodzi mu najlepiej – skłócał, poróżniał i jątrzył. Wtedy celem była prezydentura Wałęsy. A dziś?

Załóżmy, że starzejącemu się w samotności destruktorowi i niszczycielowi nie chodzi wyłącznie o podpalenie kraju. Co zatem może stać za, realizowanym z piekielną konsekwencją, planem podzielenia Polaków na nienawidzące się i zwalczające plemienia?

Odpowiedzi nasuwają się dwie. Obydwie przerażające. Nazwijmy je planem A i scenariuszem B. Plan A jest wprowadzany świadomie. O jego słuszności przekonany jest Prezes, a za nim grupka dworzan, ślepo wykonujących rozkazy króla. Scenariusz B może, choć wcale nie musi, być realizowany mimochodem. Prezes dopuszcza jego prawdopodobieństwo, ale uważa, że potrafi się przed nim obronić. A i B mają wspólny mianownik, całkiem jak w czasach „wojny na górze”. Znowu jest nim osoba Kaczyńskiego.  Bez niego pierwszy nie ma prawa się udać, a przed drugim nie wiadomo jak się bronić.

Plan A to wyjście Polski z Unii Europejskiej. 

Szef PiS jest już wyraźnie  przekonany, że struktury unijne są bardziej obciążeniem, niż wsparciem czy szansą. Cień unijnej flagi przeszkadza Kaczyńskiemu cieszyć się słońcem własnego, wymarzonego modelu dyktatury. Oznacza dla jego marionetek konieczność upokarzających tłumaczeń przed pogardzaną przezeń brukselską elitą. Oznacza, nieakceptowalne w jego rozumieniu pojęcia władzy, kary finansowe. I to za działania, które on sam uważa za właściwe i słuszne. Kaczyński nie może pojąć, że zdobyta władza napotyka jakieś przeszkody, i to – o ironio – nie w kraju, ale za granicą. Despota nie znosi sprzeciwu. A jeśli nie może go zdławić, zrobi wszystko, by się go inaczej pozbyć. Czyli ominąć.

Mówiąc wprost, Bruksela uniemożliwia mu rządzenie we własnym kraju.

Wreszcie, unijne instytucje są najpoważniejszą przeszkodą w brutalnym gwałcie na niezależnym sądownictwie. Ostatnim bastionie demokracji, zdolnym powstrzymać Kaczyńskiego przed pełnią władzy. Czyli przed dyktaturą.

Plan A nie będzie zrealizowany natychmiast. Jego przeprowadzenie musi potrwać. Nie tylko dlatego, że to trudne, skomplikowane czy wymagające referendum (choć na myśl o tym, że Prezes mógłby się przejąć jego niekorzystnym wynikiem, ogarnia raczej pusty śmiech, niż nadzieja na zatrzymanie tego szaleństwa). W perwersyjny sposób Bruksela jest dziś Kaczyńskiemu potrzebna. I jako straszak dla konserwatywnej części wyborców (wyobrażam sobie komentarze proboszczów i wiernych po ostatniej paradzie równości w Amsterdamie) i jako alibi. PiS potrzebuje wygodnego tłumaczenia, dlaczego sprawy nie idą tak gładko jak obiecano. Sformalizowany (i często skostniały) aparat brukselskiej biurokracji to powód znakomity. Jak niewiele innych.

Prezes w dziele wyprowadzania Polski z Unii ma wiernych sojuszników. Na ich czele stoi Tadeusz Rydzyk. To on dyktuje tempo, melodię i tekst antyunijnego oratorium. Dawkuje, wspiera, wyciąga groteskowe, kłamliwe ale chwytliwe pseudo-argumenty, szykując niepewny swego i bezkrytyczny elektorat antyunijny na powrót „prawdziwej, niepodległej Najjaśniejszej”. Kiedy będzie gotów, ogłosi hasło pełnego wyzwolenia spod jarzma brukselskiego dyktatu. Rozpoznanie nastrojów bojem zapewniają jednoosobowe komanda w rodzaju posłanki Pawłowicz czy „obatela” Czarneckiego. Czyli rodzaj użytecznych, ślepo wpatrzonych w wodza i bezmyślnie posłusznych żołnierzy. Takich, co są gotowi powiedzieć i zrobić każde świństwo, byle tylko zasłużyć na łaskę życzliwego spojrzenia prezesa. Albo podziękowania Ojca Dyrektora.

 „Brukselskich szmat” i „tłustych rączek Timmermannsa” będzie zatem coraz więcej. Bo nic nie kosztują, a są wdzięcznym barometrem podatności społecznej na antyunijną retorykę.

Jarosław Kaczyński trafnie przewiduje, że przeciętny wyborca podświadomie czuje, iż największe profity z Unii już za nami. A nawet jak nie czuje, to mu to premier z ministrami wyliczą. Pojawią się księżycowe symulacje oraz z sufitu wzięte analizy. Grono usłużnych „ekspertów”, z ogniem w oczach, wygłosi każdy idiotyzm. Potem już tylko propagandowa gadzinówka ogłosi o 19.30, że Polexit to teraz racja stanu. Gdyby wszystkiego było mało, Ziobro z Kamińskim zamkną kilku polityków Platformy, a Elżbieta Bieńkowska „okaże się” nagle gwiazdą mrocznego układu, dzielącego unijną kasę między swoich.

Unijne korzyści: gospodarka, konkurencyjność, jednolity rynek czy swobodne przepływy – to dla większości abstrakcja. Nikt za nią ginął nie będzie, podobnie jak nikt nie ginął za Trybunał Konstytucyjny czy sądy powszechne. Jedyna dostrzegana przez wszystkich, bez wyjątku, korzyść – swoboda podróżowania – też jest do podważenia. Skoro bowiem ulubionym kierunkiem Polaków przez lata była Wielka Brytania, z witającym na lotnisku oficerem imigracyjnym, to znaczy, że ani te granice nie tak całkiem zniesione, ani trudności z tym związane jakoś szczególnie dotkliwe.

Kaczyński chce być w forpoczcie krajów wybijających się na antyunijną niezależność. W całej swojej niechęci do zagranicy, napędzanej strachem przed obcym, niezrozumiałym światem, nie dostrzega, że jego polityczni idole (z Orbanem na czele) są skrajnie cyniczni nie tylko na krajowych podwórkach. Zdumienie Prezesa „węgierską zdradą” przy głosowaniu w sprawie Tuska, w ogóle nie dało mu do myślenia. Nadal uważa, że bratanki mają nie tylko identyczną wizję wewnętrznego zamordyzmu, ale też wspólną z nami rolę do odegrania w Europie. To wróży tylko gorzej scenariuszom, jakie każdy przytomnie myślący Polak rysuje sobie teraz w głowie.

Ze scenariuszem B sprawa jest nieco bardziej zawiła. To trudna dziś do precyzyjnego opisania groźba powrotu w sferę wpływów Kremla. Jej (na razie) mglistość nie bierze się tylko z nieprzewidywalności głównych rozgrywających globalnej polityki – Trumpa i Putina. To, że nie da się jej jasno opisać, jest wynikiem swoistej, indyferentnej akceptowalności procesów geopolitycznych. To tragifarsa, bo powrzaskująca o wstawaniu z kolan ekipa rządząca, na własne życzenie pozbawiła się niemal wszystkich narzędzi skutecznego rozgrywania naszych interesów na arenie pozakrajowej. Nic nie znaczy, nie ma nic do gadania i nic do zaoferowania.

To, w połączeniu z nieświadomą grą na mało rzewną, rosyjską nutę, sprawia, że większość kwestii rozgrywa się obok nas i bez naszego udziału.

W tej rozgrywce biorą udział dwa rodzaje graczy. Pierwsi to gracze bierni. Wsród nich jest przede wszystkim grupa skrajnych amatorów kierujących dziś czymś, co się nazywa polityką zagraniczną (choć dalibóg, wcale nią nie jest). Przez zaniechanie, skrajną nieudolność, wreszcie śmieszność i groteskowość, tańczą tak, jak Władimir Putin chwilami nawet by sobie nie wymarzył.

Drugi rodzaj to grupka postaci aktywnych.

Kuriozalny, dający się wytłumaczyć tylko upałami, wywiad Morawieckiego – seniora dla Rzeczpospolitej, pokazuje, że dziś można jawnie nawoływać do zaprzedania Polski Moskwie i żadnej kary za to nie ma. Warto w tym miejscu przypomnieć, że za „propagowanie interesów rosyjskich” Mateusz Piskorski, były działacz Samoobrony, został zatrzymany i przesiedział w areszcie 2 lata. W maju tego roku, grupa robocza ONZ ds. arbitralnych zatrzymań, zaapelowała do polskich władz o jego uwolnienie i zakończenie śledztwa.

To niebywałe, że w tej sytuacji marszałek senior zupełnie jawnie broni agresorskiej, łamiącej wszelkie standardy putinowskiej Rosji. I nie ma na to żadnego oficjalnego odzewu. MSZ milczy, a od premiera trudno oczekiwać, by skarcił publicznie tatę. Kornel Morawiecki każe mediom budować pozytywny wizerunek Kremla. A owe media, zamiast ogłosić bojkot Pana M., cmokają i kręcą z niesmakiem głową, czasem puszczając oko, że to już starszy pan, za to z piękną, opozycyjną kartą. Doszliśmy do miejsca, w którym będąc członkiem obozu władzy, wolno absolutnie wszystko.

Wśród realizatorów planu B trzeba oczywiście wymienić także Antoniego Macierewicza. Nie wdając się w analizy, czy były minister obrony robi to całkowicie świadomie, mimochodem czy nieświadomie, trzeba ślepego idioty, by nie widzieć , jak bardzo na rosyjską rękę jest bałagan i osłabienie armii, metodycznie demolowanej  przez Macierewicza przez dwa lata swoich rządów.

Ktoś powie: gdzie tam, jesteśmy przecież członkiem NATO. Tak, to prawda. Ale NATO ma dziś twarz Trumpa. A tę widzieliśmy wszyscy, kiedy zdjęta strachem, czapkowała Putinowi w Helsinkach.

W 1981, po ponad rocznym „festiwalu Solidarności”, Polacy dostali w twarz pięścią Jaruzelskiego. Skończyły się marzenia o wolności. Stalowa pięść wojskowego puczu była pchana siłą rosyjskiego niedźwiedzia. Dziś, po 3 dekadach niepodległości trudno nie widzieć pięści, którą wygraża nam Kaczyński. Nawet jeśli nie stoi za nią Putin, łatwo zgadnąć, z jaką radością będą patrzeć na Kremlu na nokaut polskiej demokracji.

Piotr Osęka, historyk, profesor w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, przyjrzał się uważnie, w jaki sposób funkcjonują „Wiadomości” TVP, które jeszcze trzy lata temu były jednym z najważniejszych programów informacyjnych. Były jednym z najciekawszych źródeł wiedzy o wydarzeniach politycznych, ekonomicznych, kulturalnych i społecznych. No cóż…trzeba zastosować czas przeszły, bo dzisiaj to już zupełnie inna bajka.

W czasach stalinizmu zasada przekazu była proste. Z jednej strony pokazywano „sukces”, z drugiej zaś porównywano go z wcześniejszą niesprawiedliwością społeczną oraz podkreślano, dla kogo tenże sukces jest solą w oku. Kiedy mówiono o górnikach to natychmiast pokazywał się informacja, że „każda tona węgla to cios w podżegaczy wojennych”. Gdy potępiano publicznie jakiegoś sabotażystę, to wiadomo, że musiał pochodzić z rodziny, w której dziadek miał 30 ha, a kolejny krewny służył w armii Andersa. Podkreślano ciężką pracę robotników, którzy wykonywali nawet 300% normy, budowali MDM, a w tym czasie „kuria krakowska zdradza Polskę za dolary”.

 Przyszła nowa władza (PiS), dziennikarzy wymieniła na całkowicie sobie podległych i teraz „Wiadomości” są tubą propagandową PiS-u, a w oczy rzuca się niezwykła dbałość o światopoglądową spójność przekazu, co ma się nijak z rzetelnym dziennikarstwem.

I teraz ta nowa władza bierze przykład z tej, z czasów PRL i ochoczo wprowadzą zastosowane wtedy mechanizmy w życie. Jak pisze profesor Osęka „Bieżąca polityka staje się pretekstem do codziennego recytowania PiS-owskiego katechizmu. Czy oglądamy materiał o reformie sądów, kampanii samorządowej czy o wynikach makroekonomicznych, dostajemy wciąż te same obrazy i te same zdania. Zamiast pogrupowanego wyboru informacji – jednolity słowotok, złożonych z peanów na część władzy i złorzeczeń pod adresem jej przeciwników”.

Mówiąc o programach prospołecznych, na które żaden z poprzednich rządów nie wydawał tylu milionów, od razu idzie przekaz o kiepskiej opozycji, która nie ma nic konstruktywnego do oferowania. „Uczniowie Leszka Balcerowicza robią, co mogą żeby zdyskredytować reformy wprowadzane przez rząd Zjednoczonej Prawicy” i wspierają ich sędziowie Sądu Najwyższego, którzy „uszczuplają polską suwerenność”. PiS wprowadził w życie program Mieszkanie Plus, za co bardzo wdzięczni są mu niezamożni Polacy, ale taki Rafał Trzaskowski ma te wysiłki za nic i krytykuje, bo ma w nosie rozwój Polski. Liczy się tylko walka z rządem.

Premier i rząd składają hołd mieszkańcom Warszawy, pomordowanym przez Niemców, a w tym czasie profesor Gersdorf u tychże Niemców szuka wsparcia. Gospodarka rozwija się jak szalona, ale nie wolno zapominać o biedzie w czasach, gdy rządziło PO z PSL. Przykładów można by mnożyć.

Zasada jest idealnie prosta. Dobro – zło. „Dokonania” partii rządzącej i jednocześnie „knucie totalnej opozycji; sukcesy – knucie, knucie – sukcesy”.

Profesor Osęka słusznie zauważa, że „narracja „Wiadomości” jest monolitem. Ani jedno słowo, ani jeden komentarz nie mogą wyłamać się z szeregu i naruszyć spójności przekazu. W gruncie rzeczy walka toczy się to, by widzowie zrozumieli, że w Polsce przyszłości dla przeciwników PiS nie będzie miejsca”.

Internauci piszą, „Cóż, stary jestem, pamiętam Gierka, późnego Gierka, Solidarność, stan wojenny, pamiętam ówczesne przekazy z telewizora. Na studiach miałem konwersatorium z „nowomowy naszych czasów”, gdzie wszystkie algorytmy propagandowe rozkładaliśmy na czynniki pierwsze. Mimo to Ku…zji nie jestem w stanie oglądać dłużej, niż parę minut. Już nie te nerwy…”, „Komentator mistrzostw świata wspomniał o 500 +, na antenie w trakcie trwania meczu i to wcale nie naszej reprezentacji. I że inne narody nam zazdroszczą i będą brać przykład, a dowiedział o tym od kolegów z branży. Na własne uszy to słyszałam. Tak, że metody propagandy sukcesu te same od dziesiątek lat. Będzie miejsce w Polsce dla wszystkich. Oczadzenie kiedyś się skończy”, a mnie przeraża, że tak wielu ludzi kupuje ten przekaz i na jego podstawie buduje swoją wiedzę. Trudno z tym walczyć…

>>>

„Cień unijnej flagi przeszkadza dziś Kaczyńskiemu cieszyć się słońcem wymarzonej dyktatury. Dlatego wyprowadzi nas z UE. Prezes w wyprowadzaniu Polski z Unii ma wiernych sojuszników. Na ich czele stoi Tadeusz Rydzyk”.

Earl drzewołaz

>>>

Wiele mówi się ostatnio o zachowaniu Kościoła w naszych pisowskich czasach. Dziwne rzeczy się mówi. A że to jedni biskupi zadowoleni, a inni nie bardzo. I że PiS traktuje Kościół instrumentalnie, a takoż i Rydzyk et consortes traktują PiS. I może prawdę mówią. Ale nie to przecież jest ważne. Tak naprawdę ważne jest to, co się stanie, gdy pewnej pięknej wiosny reżim PiS upadnie i skończy się „reakcyjna rewolucja”.

View original post 4 399 słów więcej

Kaczyński kona. Taki płynie wniosek z walki w PiS

Funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego zatrzymali byłego prezesa spółki GetBack S.A. – Konrada K. – poinformowała Prokuratura Krajowa. Do zatrzymania miało dojść na warszawskim lotnisku.

– Wyraźnie widać w czyim interesie jest osłabianie wewnętrzne Polski. To, co dzieje się w Polsce od 2,5 roku, jest zadziwiająco zbieżne z celami rosyjskiej polityki – mówi Fakt24 były szef MON Tomasz Siemoniak z Platformy Obywatelskiej. Politycy analizowali rosyjską doktrynę wojenną, zwaną doktryną Gierasimowa, i jak wprowadzają ją na polskim podwórku politycy PiS. Jeśli wierzyć ich ocenom, bezpieczeństwo Polski stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Niszczenie elit, pisanie historii od nowa, skłócanie społeczeństwa, podkopywanie instytucji państwa, podawanie w wątpliwość i swobodne interpretacje prawa… Brzmi znajomo? Wszystkie te zjawiska  wchodzą w skład szerokiego wachlarza środków, których podstępnie chce używać Rosja.

To nie podejrzenia, tylko pewność. Wszystko zostało opisane w ich specjalnej doktrynie wojennej tzw. doktrynie Gierasimowa. Zdaniem polityków Platformy – z Tomaszem Siemoniakiem oraz szefową sejmowego zespołu śledczego ds. zagrożeń bezpieczeństwa państwa Joanną Kluzik-Rostkowską na czele, Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości jest celem wojny informacyjnej.

Eksperci od bezpieczeństwa podkreślają, że tak będą wyglądać wojny w XXI wieku. Doktryna Gierasimowa zakłada osiąganie określonych celów politycznych przy zastosowaniu metod niemilitarnych. W wielu przypadkach okazują się one bardziej efektywne niż klasyczne działania zbrojne.

– To wszystko dzieje się tu i teraz. Te zjawiska obserwujemy w Polsce od listopada 2015 r. – rozkładała ręce Kluzik-Rostkowska i podkreślała, że także głośny i spektakularny konflikt z Komisją Europejską, to wypisz wymaluj realizacja wygodnej dla Federacji Rosyjskiej izolacji Polski w Unii Europejskiej.

Inny członek zespołu Bartosz Arłukowicz nie ma wątpliwości, że Polska jest pod wpływem rosyjskiej doktryny wojennej. – Prace tego zespołu udowadniają, że te wpływy są dość silne – stwierdza.

– Osłabianie więzi z Zachodem, budowanie napięć wewnątrz kraju, osłabianie państwa prawa. Te zbieżności są zbyt widoczne, żeby się nad tym nie zastanawiać, w czyim interesie takie rzeczy się w Polsce mogą dziać – mówi Fakt24.pl Tomasz Siemoniak.

Politycy Platformy Obywatelskiej zajmowali się zagrożeniem Polski w ramach zespołu śledczego. Podobnie jak na poprzednich posiedzeniach, w których udział wzięli były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego gen. Piotr Pytel oraz były zastępca szefa wywiadu NATO gen. Jarosław Stróżyk, tym razem na pytania i obawy posłów odpowiadał ekspert w zakresie terroryzmu, dr Krzysztof Liedel z Collegium Civitas (a w przeszłości doradca Biura Bezpieczeństwa Narodowego za prezydentury Bronisława Komorowskiego).

Liedel nie ma złudzeń, co do intencji partii rządzącej. Sytuację w Polsce porównał do tej na Ukrainie. – Bardzo dobrze było to widać na przykładzie Ukrainy. Bardzo podobnie do nas przechodziła zmiany w organizacji państwowej, w armii, służbach – uważa ekspert.

Ekspert wyliczył zagrożenia, jakie mogą spotkać Polskę w efekcie prowadzania działań w tzw. wojnie hybrydowej. Co jego zdaniem grozi Polsce? Liedel wymieniał m.in. działania sabotażowe ukierunkowane na osłabienie potencjału wsparcia wojsk sojuszniczych przez państwo gospodarza, zniszczenie uzbrojenia, systemów łączności i rozpoznania oraz infrastruktury cywilnej. Łatwo można sobie wyobrazić następstwa takich ataków. Wszystko skutkuje osłabieniem morale i poparcia dla władz państwa, a przede wszystkim wykreowaniem kampanii informacyjnych, których celem ma być rozbicie naszych bliskich związków z sojusznikami, z NATO na czele.

Polska jak Ukraina

Liedel wyliczył cztery elementy typowe dla doktryny Gierasimowa. Pierwszy to dezintegracja społeczna, czyli budowanie nieufności między ludźmi, którą można wywołać sztucznie. Drugi element to niszczenie tzw. elit i zastępowania ich nowymi, takimi, które są łatwiejsze do zmanipulowania. Trzeci to „dezorganizacja administracyjna”, czyli brak ciągłości działań instytucji państwa.

– I wreszcie czwarty element doktryny Gierasimowa, czyli centralizacja władzy. Jeżeli mamy jeden ośrodek decyzyjny, który ma realny wpływ na decyzje, to oczywiście łatwiej jest nim manipulować. Jeżeli jest to kilka ośrodków i te ośrodki mają systemy nadzoru, kontroli nad sobą wzajemnie, to ten proces jest dużo bardziej skomplikowany – podsumował.

Jako wyjątkowo niebezpieczne ekspert wskazywał czystki wśród oficerów służb specjalnych, które – jego zdaniem – w oczywisty sposób prowadzą do zerwania ciągłości ich działań i zwiększają ryzyko niebezpieczeństw płynących z zewnątrz.

Członkowie zespołu śledczego przypomnieli m.in. bliskie relacje członków rządu z Narodowym Centrum Studiów Strategicznych (NCSS), kierowanym przez Jacka Kotasa (któremu zarzuca się powiązania z rosyjskimi organizacjami przestępczymi), czy choćby wyjątkowo ciepłe stosunki Antoniego Macierewicza z prorosyjskim amerykańskim kongresmenem Daną Rohrabacherem, nazywanym „ulubionym kongresmenem Putina”.

– Dana Rohrabacher to postać więcej niż kontrowersyjna. Uznaje aneksję Krymu przez Rosję, nie popiera obecności wojsk NATO w Europie. Jego poglądy są sprzeczne z polską racją stanu  – mówił w lutym br. były ambasador RP w Waszyngtonie dr Ryszard Schnepf. Ostrzegał on wiosną 2016 r., że Rohrabaker to ktoś, z kim nie należy się spotykać, a mimo to, takie spotkanie miało miejsce. I to nie z byle kim, bo kontrowersyjny kongresmen został przyjęty u samego prezesa PiS…

Jak działa rosyjska wojna informacyjna?

To podstępne, ale świetnie przygotowane sterowanie społeczeństwem dla osiągnięcia swoich własnych celów. Jak to się robi? Na przykład manipulując informacją, czyli wykorzystując prawdziwe informacje w sposób wywołujący fałszywe implikacje. Kolejny element to dezinformacja, czyli rozpowszechnianie zmanipulowanych lub sfabrykowanych informacji bądź ich kombinacji. Członkowie zespołu wyliczali przy tej okazji także możliwości lobbingu, szantażu i siłowego wymuszania pożądanej informacji.

– Wyraźnie widać w czyim interesie jest osłabianie wewnętrzne Polski. Analizowaliśmy różne aspekty tego działania. To, co dzieje się w Polsce od 2,5 roku, jest zadziwiająco zbieżne z celami rosyjskiej polityki, opisanymi m.in. w tzw. doktrynie Gierasimowa. Rosja nigdy nie pogodziła się z tym, że ta część Europy, która kiedyś była przez setki lat pod jej kontrolą, jakoś się wymknęła i przyłączyła się do Zachodu – powiedział Fakt24 Siemoniak.

Politycy PO nie mają wątpliwości, że politycy Prawa i Sprawiedliwości, świadomie bądź nie, postępują zgodnie z doktryną Gierasimowa. – Rosja nie musi uruchamiać różnych działań w Polsce, bo my od 2,5 roku fundujemy to sobie sami – uważa przewodnicząca zespołu Joanna Kluzik-Rostkowska z Platformy Obywatelskiej.

Przedziwna i śmieszna jest retoryka mówiąca o tym, że wnioski i apele w tej sprawie są donoszeniem na Polskę. Jeżeli obywatel skarży się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, to donosi na Polskę? Nie, dochodzi swoich praw. Tak samo jest w przypadku postępowania przed Trybunałem Sprawiedliwości UE – mówi w rozmowie z nami prof. Jerzy Zajadło, specjalista teorii i filozofii prawa z Uniwersytetu Gdańskiego, członek Rady Programowej Archiwum im. Wiktora Osiatyńskiego. I dodaje: – Proces legislacyjny zamienił się w farsę, procedury są pozorowane, następuje nie tylko faktyczna, ale także instytucjonalna marginalizacja opozycji, Sejm zbiera się raz w miesiącu. Następuje proces wygaszania parlamentu. Niebezpieczne jest to, że zaczynamy traktować istnienie pozaparlamentarnego ośrodka decyzyjnego jako coś normalnego. To są pełzające symptomy niedemokratycznego państwa bezprawia.

KAMILA TERPIAŁ: „Europo, nie odpuszczaj!” – pod takim hasłem odbywały się niedawno protesty w całym kraju. Chodzi o ustawę o Sądzie Najwyższym. Dlaczego to takie ważne?

PROF. JERZY ZAJADŁO: Gdyby ta ustawa została zaskarżona do Trybunału Sprawiedliwości, to on może wydać zarządzenie tymczasowe w sprawie wstrzymania wykonywania tej ustawy. Tak właśnie stało się w przypadku Puszczy Białowieskiej. Coraz częściej zresztą używa się takiej metafory, że wtedy wycinano drzewa, a teraz chodzi o wycinkę sędziów z SN. Na razie dochodzą do nas sygnały, że zdania członków KE są podzielone, a czas biegnie bardzo szybko, bo ustawa ma wejść w życie 3 lipca. Niezależnie od tego w różnych gremiach europejskich toczą się cały czas dyskusje na temat przestrzegania praworządności w naszym kraju.

Ale druga strona, czyli PiS, przekonuje, że nic złego się w naszym kraju nie dzieje.

KE już się zorientowała, że takie ruchy, jak na przykład bardzo spóźniona publikacja wyroków TK, mają charakter pozorowany.

Wyroki pojawiły się w Dzienniku Ustaw z przedziwną adnotacją, która prawników przyprawia o dreszcze i pusty śmiech, że są to rozstrzygnięcia, które zapadły z naruszeniem prawa. Według mnie ta publikacja nie ma symbolicznego charakteru, jak twierdzą niektórzy prawnicy, jest ostatecznym rozstrzygnięciem tego, że miało miejsce naruszenie konstytucji.

Z tego można wyprowadzić wniosek, że funkcjonowanie TK jest obciążone pewną wadą polegającą na orzekaniu przez niewłaściwe składy. W przyszłości może być problem z ważnością wyroków, które wydawali sędziowie dublerzy. Konsekwencje prawne mogą być daleko idące, związane także z odpowiedzialnością prawną podmiotów odpowiedzialnych za publikację wyroków, czyli premier Beaty Szydło i premiera Mateusza Morawieckiego.

Prosimy Europę o pomoc dlatego, że w Polsce nie możemy już nic zrobić?

Nie tylko dlatego. Droga europejska jest do naszej dyspozycji, to jest normalna procedura i nasze prawo. Dlatego przedziwna i śmieszna jest retoryka mówiąca o tym, że wnioski i apele w tej sprawie są donoszeniem na Polskę.

Jeżeli obywatel skarży się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, to donosi na Polskę? Nie, dochodzi swoich praw. Tak samo jest w przypadku postępowania przed Trybunałem Sprawiedliwości UE.

Co my, Polacy, możemy jeszcze zrobić? Zostało już chyba niewiele możliwości…

W takich sytuacjach do naszej dyspozycji powinien być Trybunał Konstytucyjny, ale wiemy, że nie jest tym, czym powinien być. Mamy jeszcze Rzecznika Praw Obywatelskich, ale on ma stosunkowo niewielkie możliwości działania. Niezależnie od tego to jest także kwestia pewnego oporu. Napisałem niedawno książkę „Nieposłuszny obywatel RP”, w której próbuję udowodnić, że cywilne nieposłuszeństwo paradoksalnie ma największe szanse na powodzenie nie w reżimach autorytarnych czy totalitarnych, dlatego że tam nie mamy do czynienia z obywatelem, tylko poddanym.

Natomiast teraz mamy do czynienia ze świadomym i odpowiedzialnym obywatelem, który będzie korzystał z dopuszczalnych form protestu i należy to traktować jako formę nacisku na władzę. To jest normalny element współczesnej demokracji.

Polacy będą nieposłuszni?

Cały czas są nieposłuszni. Powstało na przykład szereg organizacji pozarządowych, które kanalizują opór społeczny. Ale to nie jest tylko problem ataku na sądownictwo i TK, chodzi także o to, co dzieje się z Sejmem. Proces legislacyjny zamienił się w farsę, procedury są pozorowane, następuje nie tylko faktyczna, ale także instytucjonalna marginalizacja opozycji, Sejm zbiera się raz w miesiącu. Następuje proces wygaszania parlamentu. Niebezpieczne jest to, że zaczynamy traktować istnienie pozaparlamentarnego ośrodka decyzyjnego jako coś normalnego.

To są pełzające symptomy niedemokratycznego państwa bezprawia. Instytucje państwowe są czymś drugorzędnym w stosunku do faktycznego ośrodka decyzji politycznej. Tak było w PRL-u.

Ale poparcie dla PiS-u jest cały czas wysokie. Czyli są ludzie, którzy „niedemokratyczne państwo bezprawia” akceptują.

Ostatnio na Facebooku prowadziłem dyskusję z anonimowym rozmówcą, w której padł argument, że skoro PiS wygrał wybory, to może rządzić tak jak chce. Odpowiedziałem, że to nieprawda, bo musi rządzić w ramach porządku konstytucyjnego. Ale taki argument nie trafia, bo część ludzi uważa, że arytmetyczna większość jest panaceum na bolączki świata. Współczesna teoria demokracji mówi o demokracji partycypacyjnej czy bezpośredniej, a dopiero na końcu używa argumentu demokracji większościowej.

Prezydent chce przeprowadzić referendum w sprawie zmiany konstytucji. Widział Pan 15 zaproponowanych pytań?

Tak. I powiem jedno – to jest deprecjacja formy demokracji bezpośredniej, jaką jest referendum. Prezydent chce zadać ludziom pytania, które nie mają sensu. Można by na chybił trafił, jak w Totolotku, odpowiedzieć tak lub nie, założyć, że jest to średni wynik ogólnopolski i zobaczyć, jakie jest znaczenie tego sondażu społecznego. Żadne.

Dla mnie to jest ośmieszanie instytucji referendum.

To jest dobry czas na dyskusję o zmianie konstytucji?

W propozycji referendalnej złe są cztery rzeczy: procedura – konstytucja w ogóle nie przewiduje czegoś takiego jak referendum konsultacyjne w sprawie zmiany konstytucji; pytania – większość nie nadaje się na pytania w referendum konstytucyjnym; podmiot – dopuszczał się łamania konstytucji; intencje – nie wiem, o co chodzi w propozycji zmiany konstytucji w tym trybie, takiej formie i przez tę osobę. Podejrzewam złe intencje. Nazwałem to nawet „wykładnią wrogą wobec konstytucji”. Przykładów jest dużo, chociażby ustawa o zgromadzeniach, która dzieli je na cykliczne i niecykliczne, jest wbrew idei społeczeństwa obywatelskiego.

Co ciekawe, w projekcie konstytucji PiS z 2010 roku zapis o zgromadzeniach jest bardziej liberalny niż zapis w obecnej konstytucji i zakłada, że odbycie zgromadzenia nie wymaga zezwolenia. Jak to się ma do ustawy stworzonej pod zgromadzenia smoleńskie?

Oprócz tego mamy proces obrzydzania konstytucji.

To dzieje się równolegle z „wykładnią wrogą konstytucji”. Władza używa narracji, w której przekonuje na przykład, że to jest konstytucja stworzona dla elit, a nie dla obywateli. Ciekawy jestem, czy ktoś z PiS-u byłby w stanie wskazać elitarny i antyobywatelski przepis…

Czy po ponad 20 latach obowiązywania należałoby ją zmienić?

Na pewno nie w całości. Uważam, że ta konstytucja ma swoje wady, ale jest dobrym aktem prawnym. Ale i tak, żeby cokolwiek zmienić, konieczna jest wola polityczna. Jedyny przepis, który do tej pory zmieniono, dotyczył konkretnego problemu ekstradycji polskich obywateli. To była konieczność dostosowania naszego prawa do europejskiego nakazu aresztowania. Na pewno byłbym przeciwko zmianie ustroju, a do tego przecież zmierzają pytania referendalne zaproponowane przez prezydenta.

Marszałek senior Kornel Morawiecki na początku tej kadencji Sejmu powiedział z mównicy, że ponad konstytucją stoi interes narodu. Ma rację, ale jeżeli naród stoi na przykład w obliczu zagrożenia eksterminacją. To oczywiste, że w takiej sytuacji nikt nie będzie się oglądał na prawo. Ale my nie jesteśmy w takim momencie historycznym.

Jest pan w Radzie Programowej Archiwum Osiatyńskiego stworzonego w celu „społecznego monitorowania stanu praworządności”. Szybko się zapełnia?

Na pierwszym spotkaniu przyjęliśmy model działania, który polega na komentowaniu bieżących wydarzeń, ale przede wszystkim archiwizowaniu aktów bezprawia. Zakładam, że kiedyś znormalniejemy i wtedy powstanie problem sprawiedliwości tranzycyjnej. Ale podstawą takiego działania jest dokładny przegląd sytuacji, czyli archiwizacja faktów, aktów prawnych, bezprawnych działań władzy…

Coraz częściej rozmawiamy o tym, co po PiS-ie. Czy w pewnym stopniu nie będą to zmiany nieodwracalne?

Niektóre rzeczy będą bardzo trudne do odwrócenia. Prawo da się cofnąć, najbardziej przeraża mnie pęknięcie struktury społecznej.

Rozwarstwienie i narastająca wrogość jest tak ogromna, że trudno będzie coś z tym zrobić. W przypadku prawa ważne jest, aby przywrócić normalność i egzekwować te naruszenia prawa, które miały miejsce.

Sędziowie sami odchodzą z SN. Sędzia Izby Karnej Dorota Rysińska mówi, że nie chce przykładać ręki do stosowania nowych rozwiązań. Z drugiej sędzia Stanisław Zabłocki chce zgodnie z konstytucją orzekać do 70. życia. Jak sędziowie powinni się w takiej sytuacji zachować?

Sędziowie mają trzy wyjścia: złożenie wniosku do prezydenta o możliwości przedłużenia orzekania w trybie ustawy, złożenie wniosku, tak jak zrobił sędzia Stanisław Zabłocki, bezpośrednio na podstawie konstytucji (tu mamy do czynienia z zapętleniem proceduralnym) i odejście w stan spoczynku bez składania wniosku. Sędziowie są wobec bardzo poważnego dylematu. Każdy kieruje się swoim własnym sumieniem, ale wpływ na decyzję będzie miała opinia środowiska jako całości, czyli na przykład organizacji sędziowskich. Kiedyś nazwałem to sędziowskim nieposłuszeństwem, ale nie w wymiarze indywidualnym, tylko instytucjonalnym.

Kiedy jedna z trzech władz jest atakowana przez dwie pozostałe, to może dokonać takiego nieposłuszeństwa. Paradoksalnie jednak to jest właśnie posłuszeństwo konstytucji. Sędziowie znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji i trudno jednoznacznie ocenić, która z tych postaw jest najlepsza.

Zastanawiam się, co można zrobić w przypadku sędziego Zabłockiego?

Jeżeli prezydent będzie stosował wprost przepisy nowej ustawy, to wniosku sędziego jakby nie było… Ale ten akt sędziego jest bardzo symboliczny. On mówi, że chce orzekać, ale nie na podstawie ustawy, którą uważa za niekonstytucyjną, tylko na podstawie konstytucji. Jak ustawa wejdzie w życie, to mandaty sędziów po prostu wygasną.

Co wtedy de facto stanie się z Sądem Najwyższym?

To samo, co stało się z KRS-em, czyli utraci wiarygodność.

Sytuacja jest groźniejsza, dlatego że KRS podejmuje decyzje polityczne i personalne, ale nie decyduje, tak jak w przypadku Sądu Najwyższego, w sprawach losów obywateli. Jeżeli SN w środowisku prawników oraz społecznie utraci wiarygodność, to będziemy mieli do czynienia z chaosem aksjologicznym w wymiarze sprawiedliwości.

Poza tym przypominam, że Sąd Najwyższy decyduje o ważności wyborów. Dobra ordynacja wyborcza maksymalnie zamyka możliwości manipulacji wyborami, a nowa ordynacja w znaczącym stopniu je otwiera. Nie wiemy, czy decyzja SN będzie motywowana politycznie, czy podjęta zgodnie z prawem.

Po co PiS to wszystko robi?

Reforma wymiaru sprawiedliwości jest eufemizmem. Konkretne rozwiązania przeczą deklaracjom i stwarzają podwójne dno podważające wiarygodność „reformy”. To są rozwiązania o charakterze instytucjonalnym i personalnym, które nie zmierzają do naprawy sytuacji w wymiarze sprawiedliwości, przyspieszenia postępowania czy skrócenia dystansu pomiędzy sędzią i obywatelem.

Zmiany wprowadzane przez władzę na pierwszy rzut oka służą podporządkowaniu politycznemu. To jest okopywanie się i zabezpieczanie się na przyszłość. Cały aparat państwowy ma tak funkcjonować, żeby ta władza w dalszym ciągu trwała.

Będą procesy polityczne?

Takie niebezpieczeństwo istnieje. Często wraca przykład syndromu „sędziego na telefon”, ale rozwiązania które proponuje PiS, doprowadzą do tego, że będzie sędzia, który nie zdąży odebrać telefonu, bo będzie wyprzedzał oczekiwania władzy. To są prognozy, które chciałbym, żeby się nie sprawdziły. Ale takie procesy właściwie się już toczą, na przykład ludzi, którzy uczestniczyli w demonstracjach.

Są sędziowie, którzy walczą o swoją niezależność. To jest ważny element nieposłuszeństwa?

Uważam, że coraz większe znaczenie będzie miała inteligencja sędziego, który będzie trzymał się pewnych paradygmatów. Warto tu przypomnieć sędziego, który dokonał wykładni i stwierdził, że zgromadzenie smoleńskie nie ma charakteru zgromadzenia publicznego. Wykazał się niesłychaną inteligencją i podjął decyzję, którą trudno podważyć. To może okazać się ważniejsze od postawy Rejtanów. Dużo będzie zależało od egzekucji prawa, dopóki są takie możliwości.

>>>

>>>

Morawieckiemu myli się krętactwo z kreatywnością

>>>

Prezes PiS Jarosław Kaczyński spędził w Wojskowym Instytucie Medycznym 37 dni. Oficjalnie przechodził w nim operację kolana, jednak cały kraj huczał od plotek, że to coś poważniejszego. Jak ustalił „Newsweek”, prezes przebywał w szpitalu przy ul. Szaserów w „specjalnym kompleksie izolatek”. W czasie jego pobytu w klinice zadzwonił telefon z informacją o podłożeniu bomby! – To był dramat(…) Mamy tu dzieci po przeszczepach szpiku. Zdecydowaliśmy, że ewakuacji nie będzie – opowiada jeden z lekarzy.

Chociaż oficjalna wersja głosi, że prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński leczył się w Wojskowym Instytucie Medycznym przy ul. Szaserów w Warszawie z powodu zwyrodnienia kolana, to jednak od początku było wiadomo, że trafił tam do kliniki gastroenterologii, endokrynologii i chorób wewnętrznych. Jak ustalił „Newsweek”, ta mieści się w budynku F na piątym piętrze i nie sposób jest dostać się do niej „z ulicy”. Przez domofon należy podać powód odwiedzin.

Z informacji, do których dotarł tygodnik, wynika, że prezes Kaczyński został ulokowany w kompleksie izolatek. „W jednym kompleksie są trzy pokoje. W niewielkim korytarzu stoi umywalka. W pokoju jest łóżko i dwie szafki, na ścianie wisi telewizor. Po prawej stronie łazienka z prysznicem. Żadnych luksusów” – opisuje warunki autorka artykułu.

Wszyscy wiedzą, że kolana nie leczy się w klinice gastroenterologii. Z pewnością dlatego w maju wicemarszałek Senatem Adam Bielan głośno zaprzeczył, że lider PiS zmagał się z rakiem trzustki i zapewniał, że w związku z jego obecnością w szpitalu nie trzeba było stosować wyjątkowych środków ostrożności. Deklarował, że „nie trzeba zamykać połowy oddziału i destabilizować życia całej kliniki”.

Lekarze z Szaserów są innego zdania co do drugiej części wypowiedzi Bielana. Przyznali dziennikarzom „Newsweeka”, że „obsługa szpitala została postawiona na baczność”. Na Szaserów zadzwonił też telefon z informacją, że na terenie placówki została podłożona bomba! – To był dramat. Musieliśmy w ciągu kilku minut zdecydować, czy zarządzić ewakuację. Mamy dziewięciuset zwykłym pacjentów i setkę na intensywnej terapii, dzieci po przeszczepach szpiku. Zdecydowaliśmy, że ewakuacji nie będzie, ale do północy cała załoga sprawdzała każdą torebkę ze sprzętem medycznym, z pieluchami – opowiada jeden z lekarzy.

„Doradca Kaczyńskiego zapewnia, że prezes jest w dobrym stanie. W piątek wyszedł ze szpitala” – podał tygodnik. – Przeszedł zabieg kolana, do którego wdało się zakażenie i brał leki, dlatego musiał zostać dłużej w szpitalu. Być może za jakiś czas będzie musiał przejść kolejną operację, ale o tym zdecydują lekarze – skomentował rozmówca „Newsweeka” z bliskiego otoczenia Jarosława Kaczyńskiego.

W naszym DNA mamy mnóstwo kreatywności i w nim jest zaszyta wielkość naszej gospodarki XXI wieku. Wierzę, że za 10 lat Polska będzie krajem wysoko zaawansowanych technologii

Dzisiaj niewiele osób pamięta o tym, że Dolina Krzemowa, wielkie wynalazki końca XX wieku, początku XXI, miały gen polski, miały polskie DNA. My w naszym DNA mamy mnóstwo kreatywności i tam jest zaszyta wielkość naszej gospodarki XXI wieku. Wierzę głęboko w to, że przy współpracy dużych przedsiębiorstw z małymi, Polska będzie krajem wysoko zaawansowanych technologii już za 10, za kilkanaście lat. To już nie jest jedna jaskółka. Cały ekosystem, który stworzyliśmy, to jest chmara jaskółek, które zmieniają głęboko realia naszej gospodarki, naszej nauki, świata biznesu i administracji publicznej” – mówił podczas Impact’18 premier Mateusz Morawiecki.

Brudziński: Policja jest formacją, która ma szczególne znaczenie w systemie bezpieczeństwa państwa. Jednym z kluczowych elementów modernizacji wzrost uposażeń

Chciałbym zapewnić, że polska Policja jest formacją, która ma szczególne znaczenie w systemie bezpieczeństwa państwa, dlatego ważne jest zapewnienie funkcjonariuszom jak najlepszych warunków do pełnienia służby. Z tą myślą realizowany jest, zapoczątkowany przez premier Beatę Szydło i mojego poprzednika ministra Mariusza Błaszczaka, program modernizacji służb mundurowych MSWiA na lata 2017-2020. Jednym z kluczowych elementów jest wzrost uposażeń funkcjonariuszy oraz pracowników cywilnych policji. Policjanci będą zarabiać więcej o średnio 800 złotych niż w 2015, a wynagrodzenie pracowników cywilnych wzrosło średnio o 750 złotych. Mam świadomość, że jest to dalece niewystarczająca kwota. Chcę zapewnić, że w mojej osobie, jak i w osobie pana premiera Mateusza Morawieckiego, polska Policja ma pełne wsparcie” – mówił w Szczytnie szef MSWiA, Joachim Brudziński.

onet

>>>

Gospodarka, która nie jest w stanie „wysupłać” grosza dla ludzi najbardziej potrzebujących, sypnie kolejne miliony na zachciankę redemptorysty z Torunia. Tygodnik „Nie” dotarł do projektu umowy – dotyczącej powołania do życia Muzeum „Pamięć i Tożsamość” im. św. Jana Pawła II. – która ma być zawarta między wicepremierem i ministrem kultury Piotrem Glińskim a Lux Veritatis.

Gliński zobowiązuje się w niej, zapłacić fundacji z naszych podatków co najmniej 100 mln zł do 2020 roku! Placówka ma powstać na działce położonej między akademikami Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej a sanktuarium NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji w Toruniu. Teren ten fundacja pozyskała od wojewody za nieco ponad 100 tys. zł, z 85-procentową bonifikatą. Muzeum będzie miało prawo do użytkowania istniejącego już budynku biblioteki szkoły oraz Kaplicy Pamięci w Sanktuarium. Dyrektora powoływać ma minister, ale „po uzgodnieniu kandydatury z Założycielem”. To znaczy tyle, że bez zgody o. Rydzyka żaden kandydat nie obejmie stanowiska.

Czy umowa została już podpisana i czy zapisy z projektu, do którego dotarł tygodnik, zostały utrzymane jeszcze nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ów gorący zwolennik partii rządzącej toruński duchowny, który ze stoickim spokojem spogląda na ludzi pokrzywdzonych przez los, nieskory do pomocy, na przestrzeni lat swojej działalności wyszarpnął już z kieszeni naszego podatnika niemały grosz.

Jak się dowiadujemy z „Faktu” tylko za rządów PiS–u „zgarnął”:

46 mln zł z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej na geotermię, w tym 19,5 mln zł dotacji na budowę ciepłowni i 26,5 mln zł na odwierty; 2,9 mln zł z ministerstwa sprawiedliwości na szkolenia medialne prokuratorów; 200 tys. zł z MSZ na tablice upamiętniające Polaków ratujących Żydów; 600 tys. zł z ministerstwa rozwoju na działania promocyjne; 100 tys. zł z MON na spoty o szczycie NATO oraz 313 tys. zł z ministerstwa środowiska na cykl 9 audycji o czystości powietrza.

„Europo, broń praworządności w Polsce” – apelują na łamach „Gazety Wyborczej” byli prezydenci, premierzy, szefowie MSZ i opozycjoniści. Dziennik publikuje ich list otwarty do Komisji Europejskiej.

Sygnatariusze podkreślają, że od upadku komunizmu w 1989 roku Polska była „jednym z pionierów demokratycznych przemian w Europie Środkowej i Wschodniej”, czego zwieńczeniem było wstąpienie w szeregi państw UE.

„3 lipca w Polsce wejdzie w życie ustawa o Sądzie Najwyższym, która ostatecznie zniesie w Polsce zasadę trójpodziału władzy i istotę demokratycznego państwa prawa. Zasadę, która stanowi tożsamość Unii Europejskiej jako instytucji oraz idei zjednoczonych państw” – podkreślają autorzy manifestu.

W ich ocenie w tym wypadku „mechanizmy obrony państwa prawa w Polsce okazały się zbyt słabe”. Sygnatariusze listu twierdzą, że mimo oporu społeczeństwa partia rządząca „kończy dzieło demontażu systemu trójpodziału władz, łamiąc wprost zapisy polskiej konstytucji”. Autorzy podkreślają, że czują się zarówno obywatelami Polski, jak i Europy, i dlatego apelują do Komisji Europejskiej oraz Rady Unii Europejskiej o „pozostanie wiernymi podstawowym wartościom zapisanym w artykule 2 traktatu o Unii Europejskiej”.

„Nie będzie wolności bez praworządności”

Wyrażają przy tym nadzieję, że większość parlamentarna i władze RP wykażą gotowość do „uczciwego” dialogu z przedstawicielami UE i zmienią swoją politykę, która ich zdaniem narusza europejskie wartości.

„Ostatnią instancją, która może obronić polską praworządność, jest Unia Europejska. Nie będzie demokratycznej Polski bez państwa prawa. Nie będzie Europy bez wartości. Nie będzie wolności bez praworządności” – kończą autorzy.

Pod listem podpisali się: Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski, Włodzimierz Cimoszewicz, Leszek Miller, Marek Belka, Kazimierz Marcinkiewicz, Andrzej Olechowski, Dariusz Rosati, Adam Rotfeld, Radosław Sikorski, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis oraz Zbigniew Bujak.

Mamy do czynienia z bardzo dużą nieprawidłowością w zakresie wydatkowania środków z budżetu Ministerstwa Sprawiedliwości. Jak wskazuje stanowisko NIK 25 milionów złotych po prostu wyparowało. Wyparowało w sposób niekontrolowany. Pieniądze, które były w budżecie, który miało wykonać ministerstwo, zostały w sposób niezgodny z prawem przekazane CBA” – mówił na konferencji prasowej w Sejmie Borys Budka z PO.

Fundusz sprawiedliwości jest potężnym funduszem w rękach ministra sprawiedliwości. Środki pochodzą z nawiązek czy z pracy więźniów, czyli od sprawców przestępstw. Środki te, zgodnie z przepisami prawa, muszą być przeznaczane w szczególności na osoby, które są pokrzywdzone w wyniku popełnionych przestępstw. To program, który ma wieloletnią tradycję i nigdy nie wzbudzał jakichkolwiek kontrowersji, bo jego realizacją zajmowały się i zajmują organizacje pozarządowe. Minister był tylko dysponentem tych środków i realizował w tym zakresie konkursy. W ubiegłym roku mieliśmy sytuację bez precedensu. Decyzją ministra aż 25 mln złotych zostało przekazane do CBA. Sprawa jest o tyle bulwersująca, że zarówno ustawa o CBA, jak i rygory, wynikające z ustawy o finansach publicznych, nie pozwalają na dokonywanie tych transferów, co szczegółowo zostało opisane w negatywnej opinii NIK. Tłumaczenia, jakie słyszmy ze strony resortu, o jakimś prymacie Kodeksu karnego wykonawczego, są absolutnie pozbawione jakichkolwiek podstaw prawnych” – przekonywał Arkadiusz Myrcha z PO.

Platforma złoży w tej sprawie zawiadomienie do Rzecznika Dyscypliny Finansów Publicznych o przeprowadzenie kontroli oraz zawiadomienie do prokuratury.

>>>

Komendant główny policji Jarosław Szymczyk wie, który rząd jest do dupy

Komendant główny policji Jarosław Szymczyk odpowiedział na zapytanie rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara w kwestii braku zatrzymań agresywnych chuliganów na Marszu Niepodległości.

>>>

>>>

Kaczyński tak ceni byłych działaczy PZPR? Antykomunizm cyniczny prezesa PiS

Trzaskowski: Rząd przez cały czas kluczy. Żądamy jasnej deklaracji, czy Okęcie będzie funkcjonować

– Rząd przez cały czas kluczy ws. Okęcia i dlatego żądamy jasnej deklaracji, czy Okęcie będzie funkcjonować. Dlatego że słyszymy tutaj bardzo wiele głosów. Okęcie i Modlin wystarczą do tego, żeby obsłużyć Warszawę teraz i w przyszłości, a plany wygaszania zwłaszcza Okęcia, obu tych lotnisk, doprowadzą do tego, że zostaną narażone na szwank możliwości rozwojowe naszego miasta. Przede wszystkim dużo pieniędzy zostało zainwestowanych w to lotnisko, bardzo wiele miejsc pracy od niego zależy. Jeżeli Warszawa chce się rozwijać, Okęcie musi zostać zachowane i będziemy się o to bili do samego końca. Widać, że rząd jest całkowicie w tej sprawie zdezorientowany i co chwilę zmienia zdanie. Co więcej, już w tej chwili zapowiada się wygaszanie obu lotnisk i mówi się o tym, że warszawiacy na początku będą skazani na lotnisko w Radomiu. To mogłoby doprowadzić do takiego paradoksu, że więcej czasu warszawiacy będą spędzać w drodze na lotnisko niż później lecąc z jednego krańca Europy na drugi. Widać, że rząd jest kompletnie nieprzygotowany do tego, by mówić o tych swoich planach rozwojowych, że to kolejny humbug, który jest tylko w planach komputerowych. Dlatego że dopiero teraz zapowiada przeprowadzenie analiz, a przecież słyszeliśmy, że na tym lotnisku ma lądować więcej samolotów niż w Pekinie, Londynie, a nawet w Atlancie. Więc pytanie, jakie analizy do tej pory rząd przeprowadził, z kim rozmawiał, jakie linie lotnicze miałyby na tym lotnisku lądować, jaki dokładnie miałby być jego profil, jakiego rodzaju inicjatywy miałby przyjąć. Widać, że to wszystko jest niedopracowane, że to humbug, a ma to doprowadzić do zamknięcia Okęcia, a my będziemy walczyli do końca o to, aby Okęcie zostało zachowane w obecnym stanie i żeby warszawiacy nie musieli jeździć kilkadziesiąt kilometrów i spędzać godzin w korkach do tego, żeby dotrzeć na najbliższe lotnisko – stwierdził Rafał Trzaskowski na briefingu w Sejmie.

>>>

Magazyn Służby Specjalne informuje o zdarzeniu z udziałem Centralnego Biura Antykorupcyjnego i istniejącym jeszcze wówczas Biurem Ochrony Rządu.

CBA usiłowało podrzucić rosyjską amunicję oficerowi BOR. Sprawę udaremniła policja.

29 sztuk rosyjskiej amunicji Makarov usiłowali podrzucić oficerowi Biura Ochrony Rządu funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sprawę wykryła warszawska Policja, w trakcie przekazywania broni wraz z amunicją do depozytu. Oficerem BOR jest major Robert Terela, który zaalarmował przełożonego o podejrzanych działaniach firmy założonej przez byłych funkcjonariuszy CBA w PKP.

CBA walczy z uczciwymi

Major Robert Terela był oddelegowany przez szefa BOR do prac przy zabezpieczaniu Światowych Dni Młodzieży w 2016 roku. To on odkrył, że na terenie PKP działa założona przez byłych funkcjonariuszy CBA firma Grom Group (znana przede wszystkim z ochrony prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego).

Jak ujawnił w marcu magazyn „Służby Specjalne” jeden z członków zarządu PKP miał nakazać podpisanie umowy z Grom Group (jej szefem jest były wysoki funkcjonariusz CBA Tomasz Kowalczyk, dobry znajomy Mariusza Kamińskiego). Na ujawnionym przez magazyn nagraniu taką wersję przedstawia też dyrektor biura ds. eksploatacji PKP Tomasz Lisiecki. O zawarcie umowy z firmą byłych funkcjonariuszy CBA zabiegać miał również były poseł PiS, później prezes spółki zależnej PKP.

Ówczesny prezes PKP Mirosław Pawłowski dowiedziawszy się, że oprócz firmy, która wygrała porównanie ofertowe na terenie PKP działa inna firma, z którą nie podpisał umowy, polecił wstrzymanie jakichkolwiek działań przez kolegów ministra koordynatora.

Następnie prezes PKP zaalarmował ministra infrastruktury, a major BOR swojego przełożonego. Jednak zanim media zdążyły poinformować o skandalu z udziałem byłych funkcjonariuszy CBA w śledztwie dokonano zwrotu o 180 stopni.

W efekcie podwładni Kamińskiego zatrzymali oficera BOR, który wykrył sprawę i zarekwirowali jego broń oraz amunicję.

Policja łapie CBA

W marcu 2017 roku funkcjonariusze warszawskiego CBA chcieli zdeponować broń i amunicję majora BOR.

W trakcie jej przekazywania, w wydziale Postępowań Administracyjnych Komendy Stołecznej Policji, sierżant Sebastian Bieniuszewicz przyjmując depozyt od CBA odkrył, iż funkcjonariusze przekazują rosyjską amunicję, która nie figurowała w protokołach zabezpieczenia.

Policjant odmówił przyjęcia rosyjskiej amunicji i napisał stosowną adnotację w protokole CBA. Sytuacja wyszła na jaw, ponieważ dokumenty CBA z adnotacją policjanta znalazły się w aktach sprawy PKP.

Znikająca amunicja

O komentarz zwróciliśmy się do szefa CBA Ernesta Bejdy oraz ministra koordynatora Mariusza Kamińskiego. Szef CBA nie odpisał na zadane pytania. Odpowiedzi w imieniu Kamińskiego wysłał jego rzecznik, były publicysta portalu wPolityce.pl Stanisław Żaryń: – w odpowiedzi na Pana maila oświadczam, że nadesłane przez Pana pytania zawierają szereg insynuacji i nieprawdziwych informacji.

O komentarz poprosiliśmy również majora BOR. – Nieprawdą jest, że CBA zabezpieczyło u mnie kiedykolwiek amunicję rosyjskiego systemu typu „Makarov”, co znajduje potwierdzenie w protokołach sporządzanych w mojej obecności. Posiadanie tego typu amunicji w Polsce, tj. 9×18 typu Makarov bez wymaganego pozwolenia na określony typ broni jest zabronione. Podkreślam, że zabezpieczona u mnie amunicja, to 9×19 parabellum, na którą posiadam wymagane prawem pozwolenie, ze względu na posiadany rodzaj broni – odpisał oficer.

Po przedstawieniu mu fotokopii dokumentu CBA major Terela odpisał: – Przesłane przez Pana zdjęcia akt, świadczą o próbie mataczenia i fałszowania dowodów przez CBA. W trakcie zabezpieczenia przez CBA jednostki broni i amunicji, zażądałem zabezpieczenia rzeczy zgodnie z procedurą, tj. przez technika policyjnego. CBA odmówiło mi, obecności Policji, a czynności wykonywało przy pomocy swoich funkcjonariuszy. Nadmieniam, że z adnotacji Policjanta przyjmującego broń i amunicję, że w trakcie przekazywania przez CBA amunicji nastąpiła rażąca rozbieżność: 1. Zamiast 149 szt. powinno być 150 szt. nowej amunicji( trzy paczki po 50 sztuk amunicji) 2. Zamiast 29 szt. 9×18 (Makarov),powinno być 28 szt. 9×19 Parabellum, która została wyjęta z magazynków. Dwa magazynki po 14 szt. amunicji. Cała amunicja i broń, została komisyjnie zweryfikowana i zapakowana do plombowanych kopert, na których się podpisałem. Nadmieniam, że przez dwa tygodnie, poprzez prokurator Marię Tomczak, usiłowałem doprowadzić do niezwłocznego przekazania broni i amunicji przez CBA do WPA KSP. Otrzymałem informację od prokurator Marii Tomczak, że CBA chce przestrzelić moją broń. Poinformowałem, że CBA nie jest uprawnione do tego typu czynności i że będę zmuszony na tą okoliczność złożyć zawiadomienie. CBA, nie potrafiło mi też przedstawić podstaw prawnych, co do odmowy udziału technika policyjnego, jak również do zwłoki w przekazaniu zatrzymanych rzeczy i pozostałych czynności. Nadmieniam, że fakt otwarcia zabezpieczonych paczek z bronią i amunicją powinienem być określony w protokole przekazania.

 „Co za historia. Mecenas spółki #Srebrna (założonej przez JK) odnalazł się w … Polskiej Fundacji Narodowej” – poinformował na Twitterze poseł PO Krzysztof Brejza. Do wpisu dołączył skan pisma, z którego wynika, że Michał Zuchmantowicz reprezentował spółkę Srebrna w sądzie jako jej pełnomocnik.

Według PO, Srebrna miała finansować działania polityczne Jarosława Kaczyńskiego oraz PiS. – „Był to fundusz ubezpieczeniowy na ciężkie czasy dla polityków PiS. Z jednej strony mamy polityka, który mówi, że walczy z układami, a sam te układy buduje” – mówił Marcin Kierwiński z PO. – „Od 1989 r. – oprócz osób współpracujących z Jarosławem Kaczyńskim – nie było żadnego innego środowiska, które w tak wymierny sposób wzbogaciło się dzięki przekształceniom majątku skarbu państwa” – dodawał Andrzej Halicki.

Z artykułu „Wprost”, na który w swoim wpisie powołuje się poseł Brejza, wynika, że Zuchmantowicz pracuje dla Polskiej Fundacji Narodowej. Uczestniczył między innymi w rozmowach na temat projektu Polska100, czyli rejsu dookoła świata, w którym miał wziąć udział Mateusz Kusznierewicz, co zakończyło się – jak na razie – spektakularną klapą.

W przeszłości Zuchmantowicz był obrońcą Mariusza Kamińskiego, obecnego ministra – koordynatora ds. służb specjalnych w rządzie Mateusza Morawieckiego. Na stronie internetowej jego kancelarii adwokackiej próżno szukać informacji, dotyczących współpracy Zuchmantowicza zarówno ze spółką Srebrna, jak i PFN.

„Ach, cóż za przedziwny zbieg okoliczności… no kto by pomyślał, że świat taki mały i tak wielu na nim wręcz niezastąpionych ludzi”; – „Bierze udział w programie #KorytoPlus”; – „Szara sieć powiązań”– skomentowali internauci.

PiS chce zakazu powszechnego dostępu do porno, bo jak twierdzą jego funkcjonariusze „uzależnia jak narkotyki”. Muszą coś na ten temat wiedzieć, skoro z taką determinacją przystąpili do działania.

Aż dwa parlamentarne zespoły przyjęły w tej sprawie wspólne stanowisko wypowiadając otwartą wojnę pornografii. Posłowie debatowali pod hasłem „Porno-kokaina na kliknięcie. Medyczne, psychologiczne i prawne uwarunkowania współczesnej pandemii”

Teraz przekażą swoje wnioski ministerstwom. Podkreślają, że oglądanie pornografii jest szkodliwe dla zdrowia psychicznego, a Konstytucja RP nakazuje ochronę zdrowia. Mało tego: z uzależnienia od pornografii wynika wiele problemów zdrowotnych z dziedziny seksuologii – oświadczył PAP jeden z członków zespołów.

Ponadto „pornografia jest zagrożeniem dla zdrowia publicznego, bo można w tej chwili mówić o pandemii uzależnienia od pornografii” – oznajmił z kolei w rozmowie z fakt24 Piotr Uściński z PiS, przekonując, że jest ona groźna nie tylko dla dzieci, ale także dla dorosłych i może mieć wpływ na liczbę rozwodów w Polsce.

Nie wiadomo co prawda jeszcze, w jaki sposób dostęp od pornografii miałby być ograniczany, ale liczy się to, że pierwszy krok w tym, kierunku został już zrobiony.

Posłowie partii rządzącej nie od dziś „przymierzali” się do tego tematu. Jak informuje tygodnik „Wprost” proponowali wprowadzić blokadę na pornografię już w 2016 r. Zakładali, że to dostawcy internetu mieliby domyślnie blokować pornograficzne treści.

„Dla każdego środowiska wolnościowego jest wartościowym człowiekiem. Bardzo wysoko cenię pana posła Piętę” – mówił były szef MON Antoni Macierewicz w PR24, oceniając działalność dziś już posła niezrzeszonego i co tu kryć z pewnością zainteresowanego jakąś cichą partyjną przystanią.

W mediach od pewnego czasu huczy na temat planów byłego szefa resortu obrony, przymierzającego się do utworzenia nowego ugrupowania politycznego. Zdaje się już widać nawet jego trzon: Macierewicz, Misiewicz i Janniger… Ostatnio to „trio” pokazało się na sympozjum „Obecne i przyszłe wyzwania w zakresie bezpieczeństwa” na Uniwersytecie kard. Stefana Wyszyńskiego. Jak ujawnia „Fakt”, na sejmowych korytarzach wszyscy mówią o nowej sile politycznej, do której „puszcza oko” Marian Kowalski razem ze swoim Ruchem 11 Listopada. Tak „skompletowani”, mogliby przygarnąć też skompromitowanego Piętę.

Zarówno Macierewicz, jaki Misiewicz zdecydowanie dementują jednak te spekulacje: „Powtarzane ciągle nieprawdziwe „sensacje” o moich rzekomych planach, stały się już nudne”- ocenił Macierewicz. „Co za dziwne czasy, jeśli dla „Faktu” wzięcie udziału w sympozjum dot. bezpieczeństwa Polski jest równoznaczne z tworzeniem partii politycznej” – napisał na Twitterze były rzecznik MON. „Nie biorę udziału w tworzeniu żadnej partii” – dodał.

Wielu obserwatorów konfliktu politycznego w Polsce wciąż jest autentycznie zdziwionych, dlaczego celem uderzenia PiS-u, prawicy „kulturowej”, w tym „Kościoła Tadeusza Rydzyka” – są nie tylko Platforma, Nowoczesna czy różne partyjne niedobitki partyjnej lewicy. Od momentu przejęcia przez PiS służb, prokuratury, spółek skarbu państwa i mediów publicznych priorytetowym celem ataków propagandowych, działań kontrolnych, obcinania dotacji, a wreszcie zmian prawa utrudniających lub uniemożliwiających działanie stały się KOD, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Fundacja Stefana Batorego, inne organizacje pozarządowe, sądy, instytucje kultury, media prywatne. A więc najszerzej rozumiane instytucje świeckiego i liberalnego społeczeństwa obywatelskiego w Polsce.

Oprócz planów podporządkowania PiS-owi samorządów, oprócz próby złamania i głębokiej personalnej wymiany środowiska sędziowskiego, oprócz „reformy edukacji” będącej okazją do programowej i personalnej przebudowy polskiej szkoły, rozpoczyna się atak prawicy na środowisko akademickie (ustawa Gowina otwiera furtki do finansowego i personalnego zniszczenia autonomii polskich wyższych uczelni). Wkrótce znowu na polskich uczelniach pojawią się „marcowi docenci”, gdyż w pracach nad „reformą” wyższych uczelni pojawił się plan głębokiej zmiany systemu przyznawania docentury. Począwszy od zmiany systemu zgłaszania kandydatów (bez koniecznego dorobku) przez uczelnie i instytuty, aż po zmianę systemu centralnego zatwierdzania kandydatur i stworzenie dodatkowej instytucji odwoławczej podporządkowanej rządowi. Wystarczy zatem jedna prowincjonalna uczelnia pod kontrolą prawicy, nie mówiąc już o wyższej szkole Tadeusza Rydzyka czy każdym seminarium duchownym przyznającym naukowe tytuły, aby w parę lat wyprodukować setki nowych „marcowych docentów”. Bez naukowego dorobku, ale za to o właściwej ideowej i wyznaniowej proweniencji. Pamiętających w dodatku, komu zawdzięczają awans. Do tego dochodzą takie kurioza, jak rugowanie przez rząd świeckich instytucji adopcyjnych na rzecz katolickich czy usuwanie organizacji organizacji podejrzewanych o feminizm lub choćby nadmierną determinację w walce o równouprawnienie kobiet z list instytucji dopuszczonych do realizowania dotowanych przez państwo programów społecznych.

W Polsce nie ma się ostać nic świeckiego, nic liberalnego, nic nieprawicowego– nie tylko na poziomie państwa, ale przede wszystkim na poziomie organizacji pozarządowych, ruchów społecznych czy jakichkolwiek form obywatelskiej aktywności Polaków.

Zdobycie władzy

Kaczyński i prawica kulturowa wyciągają wnioski z przebiegu walki politycznej w ostatniej dekadzie. Prawica wygrała politycznie dopiero po tym, jak wygrała na poziomie społeczeństwa obywatelskiego – w mediach, w organizacjach społecznych, na ulicy.

Kościół Rydzyka; ruchy antyaborcyjne związane z innymi konserwatywnymi nurtami w polskim Kościele; nowe prawicowe media „tożsamościowe” dysponujące zapleczem finansowym SKOK-ów; narodowcy (silni właśnie jako ruch społeczny, zdolny do formowania i werbunku młodzieży, bo jako struktura polityczna zawsze byli kiepscy); do tego Elbanowscy i ich ruch „ratowania maluchów” przed świecką liberalną szkołą i przed świeckim państwem, kluby Gazety Polskiej, Solidarni 2010… – całe to prawicowe społeczeństwo obywatelskie najpierw zadało wiele bolesnych wizerunkowych i ciosów rządzącej Platformie Obywatelskiej, a potem pomogło zdobyć władzę Kaczyńskiemu. Polscy liberalni mieszczanie (my mieszczanie) sądzili (sądziliśmy), że wystarczy co 4 lata chodzić na wybory. Okazało się, że nie wystarczy.

Dopiero po przegranych przez liberalną Polskę wyborach narodził się KOD, czyli pierwsza tak autentyczna i żywa struktura liberalnego społeczeństwa obywatelskiego w Polsce – chyba w ogóle po roku 1989, a na pewno w ostatniej dekadzie. To trening KOD-u przygotował późniejszy sukces „czarnego protestu”. To osłabienie KOD-u podcięło skrzydła obywatelskim protestom przeciwko dalszym próbom zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, przeciwko likwidacji gimnazjów i w ogóle – przeciw zaciskaniu się partyjnej i ideologicznej kontroli nad życiem Polaków i Polek.

Także Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy bije od 2016 roku kolejne rekordy zebranych pieniędzy, bo stała się dla wielu Polaków formą publicznej deklaracji, że nadal chcą żyć i działać w świeckim (co wcale nie znaczy – wrogim religii) społeczeństwie i państwie. Z kolei każdy nawiedzony prawicowiec czy fundamentalista nienawidzi KOD-u czy WOŚP-u tak samo jak Schetyny, Lubnauer, PO i Nowoczesnej. Prawica wie doskonale, że to zmobilizowane ruchy społeczne zapewniły PiS-owi władzę. I tylko mobilizacja liberalnego społeczeństwa obywatelskiego pozwoli odzyskać władzę liberalnej opozycji partyjnej. Dlatego Mariusz Kamiński czy Zbigniew Ziobro rozpracowanie i wizerunkowe zniszczenie KOD-u czy WOŚP-u uważają za taki sam priorytet, jak rozpracowanie i zniszczenie Platformy.

Sojusz tylko doraźny

Prawica kulturowa, skupiona na „wojnie cywilizacji” przeciwko Polsce liberalnej i świeckiej, pomogła Kaczyńskiemu zdobyć polityczną władzę. Kaczyński, swoim czysto politycznym sukcesem, utorował prawicy kulturowej drogę do dalszego przejmowania społeczeństwa, a Kościołowi Rydzyka do dalszego przejmowania całego Kościoła katolickiego w Polsce. Ten sojusz, który przyniósł korzyść obu stronom, jest jednak sojuszem doraźnym. Kaczyński nie chce mieć społeczeństwa obywatelskiego w ogóle, nawet „narodowego” czy „katolickiego”. On uderza w liberalne i świeckie społeczeństwo obywatelskie, aby zrealizować swoją obsesję koncentracji władzy politycznej w ręku własnym i swojej partii.

Kaczyński wie jednak doskonale, że PO czy Nowoczesna pozbawione zmobilizowanego społecznego zaplecza staną się bezsilną „opozycją kontrolowaną” (jak na Węgrzech czy w Rosji). Będą wygodnym alibi wobec zarzutów o brak demokracji, jednak nigdy nie wygrają wyborów, a później nawet przestaną wchodzić do parlamentu. Po zniszczeniu liberalnego społeczeństwa wyparują liberalne partie (liberalno-konserwatywne, socjalliberalne). Nawet najbardziej konserwatywni w opozycji Kazimierz Michał Ujazdowski czy Paweł Zalewski będą mogli chodzić wyłącznie do prawicowych mediów różnych odcieni (bo innych ma nie być) tłumacząc się, co ich łączy z „lewacką” Platformą.

Taki jest cel Kaczyńskiego, czysto polityczny, skoncentrowany na władzy. Tymczasem prawica obyczajowa i religijna, specjalizująca się w „wojnie kulturowej”, chce zniszczyć świeckie i liberalne społeczeństwo w Polsce, by całkowicie zastąpić własnym społeczeństwem obywatelskim. PiS wykonuje robotę z punktu widzenia „kulturowej” prawicy skrajnie pożyteczną, a mimo to wzajemne napięcia widoczne są na każdym kroku. Dla Kaczyńskiego obsadzenie partyjnymi nominatami spółek skarbu państwa, „zrepolonizowanych” banków i instytucji finansowych to kolejne narzędzie etatyzmu, koncentrowania pełni władzy w swoich rękach. Jednak dla większości samych nominatów, wywodzących się z rozmaitych instytucji prawicy narodowej czy wyznaniowej sprawa wygląda inaczej. Oni nigdy nie mieli pretensji do kapitalizmu nomenklaturowego, opartego na politycznych przywilejach, jako do zasady. Oburzało ich jedynie to, że promował „liberałów i postkomunistów”, a nie „katolików i prawicowców”, czyli właśnie ich. Etatyzm Kaczyńskiego to dla nich szansa na polityczne uwłaszczenie, w potem wyjście – z kilkuset tysiącami albo kilkoma milionami złotych,  także z cennymi kontaktami biznesowymi – już do sektora prywatnego, także poza zasięg władzy Kaczyńskiego.

Lider PiS uderza w środowisko sędziowskie i w adwokaturę, żeby je całkowicie ubezwłasnowolnić wobec władzy czysto politycznej. Tymczasem dla prawicy „kulturowej”, Ordo Iuris, wyznawców Marka Jurka, sympatyków Gowina – wojna Kaczyńskiego jest okazją, by zastąpić liberalnych i świeckich adwokatów czy sędziów przez „prawników pobożnych”, realizujących w praktyce orzekania już nawet nie naukę społeczną Kościoła, ale brutalny fundamentalizm.

Wspólnych interesów jest tyle, że na razie sojusz ciągle się trzyma. Kaczyński uważa, że jego „wyznaniowi” sojusznicy pomogą mu zniszczyć liberalne społeczeństwo obywatelskie, ale on nie pozwoli im zastąpić go własnym, które też stałoby się niezależne od jego osobistej politycznej kontroli. Z kolei dla Jurka, dla ludzi z Opus Dei, dla Gowina, Rydzyka… Kaczyński to skuteczny taran, ale także trochę „pożyteczny idiota”, który w imię osobistych ambicji i anachronicznej wizji wszechobecnego państwa z połowy ubiegłego wieku, pomoże nowoczesnej kulturowej prawicy zniszczyć w Polsce liberalne i świeckie społeczeństwo obywatelskie, które oni zastąpią. A wówczas użyteczność Kaczyńskiego się skończy, a jemu samemu pozwoli się spokojnie odejść. Jak jakiemuś dziewięćdziesięcioletniemu Piłsudskiemu dożywającym swoich lat w domu spokojnej starości w Sulejówku. Kiedy krajem już będzie rządził Rydzyk i ONR.

Opublikowane wczoraj przez Gazetę Wyborczą „taśmy prawdy” pokazują, że Jarosław Kaczyński zawsze gardził „prawicową półinteligencją” (to jego własne słowa), którą jednak jako lider PiS zagospodarował i wykorzystał, żeby zdobyć władzę. A teraz wynagradza ją w spółkach Skarbu Państwa i na państwowych urzędach. Jednak cyniczna łatwość, z jaką Jarosław Kaczyński decyduje się na manipulowanie ludźmi, którymi w rzeczywistości pogardza, wyraża się także w jego cynicznym antykomunizmie, manipulowaniem historią Polski jako całością i pojedynczymi ludzkimi biografiami dla potrzeb własnej walki o władzę.

Zacznijmy od tego, że Jarosław Kaczyński nigdy nie był ani „wierzącym” antykomunistą, ani „wierzącym” lustratorem. Zawsze marzył o byciu raczej Klausem, niż Havlem, czyli o przejęciu jak największej liczby ludzi aparatu władzy PRL, bo – jak twierdził całkiem otwarcie – „tylko oni znają się na rządzeniu”, „tylko oni mają wiedzę o tym państwie”, podczas gdy opozycja demokratyczna i „Solidarność” nie uczyły rządzenia państwem, ale – zdaniem Kaczyńskiego – skupiały wręcz „element antypaństwowy”. Jak wielokrotnie wspominał Ludwik Dorn (będący na początku lat 90. jednym z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego), już na kongresie założycielskim Porozumienia Centrum to nie Kaczyński, ale delegaci wymusili wpisanie do programu nowej partii postulatu „dekomunizacji”. Kaczyński się dostosował, wiedział, że gdyby jawnie zaoponował, sam stałby się w oczach swoich ludzi osobą podejrzaną. Jednak wychodził z sali wściekły, że popsuto mu jego strategię pozyskiwania ludzi z aparatu PZPR i komunistycznego MSW, „którzy się znają na rządzeniu Polską”.

Niezależnie zresztą od tego oficjalnie przyjętego postulatu „dekomunizacji”, od samego początku Jarosław Kaczyński włączył do budowy swojej partii nie tylko ludzi ze środowisk PAX-owskich, ale także wielu wywodzących się z PZPR „konserwatywnych” zwolenników autorytarnej władzy. Nawiązywał też kontakty z nomenklaturowymi biznesmenami albo pozwalał swoim ludziom na nawiązywanie takich kontaktów. Nie różnił się tutaj od wielu innych postsolidarnościowych ugrupowań, które też miały rozmaite strategie kooptacji ludzi dawnego systemu lub współpracy z nimi. Jednak w swoim wewnętrznym przekonaniu był ich przeciwieństwem, gdyż używał pieniędzy, instytucji, a nawet ludzi dawnego reżimu do realizowania wizji radykalnej przebudowy państwa (w rzeczywistości żadnej wizji reformy państwa nigdy nie miał, poza pragnieniem personalnego przejęcia wszystkich instytucji publicznych przez swoich ludzi), podczas gdy jego politycznych przeciwników takie kontakty – w oczach i jego wyznawców – korumpowały, pozbawiały politycznej woli, czyniły zakładnikami „postkomunizmu”.

Byli działacze aparatu PZPR niższego i średniego szczebla (np. Wojciech Jasiński, członek PZPR i przez całą epokę Gierka Szef Wydziału Spraw Wewnętrznych Urzędu Miejskiego w Płocku; Karol Karski, w czasie stanu wojennego i w latach 80. działacz i członek władz centralnych SZSP, startujący w wyborach samorządowych z poparciem PRON), a także najbardziej dyspozycyjni prokuratorzy czy sędziowie z lat osiemdziesiątych – wszyscy oni byli od zawsze reprezentowani w najbardziej elitarnej „kadrówce” Kaczyńskiego. Także w kolejnych tworzonych pod jego patronatem rządach. Taką przeszłość mieli nie tylko Kryże, nie tylko Jasiński, nie tylko Kaczmarek czy Kornatowski (wzięci przez Kaczyńskiego w 2006 roku do rządu właśnie z powodu ich „historycznych” kompetencji, ale później, kiedy zawiedli jego zaufanie, uznani przez niego za „agentów śpiochów”), ale także minister Zbigniew Wassermann. Jeszcze u samego schyłku PRL zajmował się on jako krakowski prokurator sprawą młodych działaczy ruchu Wolność i Pokój, którzy podnieceni anarchiczną atmosferą końca ustroju zajęli i przez jakiś czas okupowali budynek studium wojskowego UJ. Wassermann zajął się tą sprawą na zlecenie dogorywających komunistycznych władz dlatego, że żaden rozsądniejszy, bardziej niezależny, lepiej ustawiony prokurator nie chciał się już w tym czasie tak trefną polityczną sprawą zajmować. A jednak zarówno on, jak też obecnie jego córka współpracująca z prokuratorem Piotrowiczem przy najbardziej antykonstytucyjnych działaniach obecnej parlamentarnej większości, stali się namaszczonymi przez Kaczyńskiego wzorcami „genetycznego” patriotyzmu i antykomunizmu.

Bat i marchewka

Dziś „klausizm” Kaczyńskiego święci tryumfy, pozwala mu przejąć część elektoratu po SLD i nie tylko. Kaczyński wie, że PRL nie było takie „biało-czarne”, jak to przedstawiają jego wyznawcy z kręgów IPN. Wie jednocześnie, że bardzo wielu ludziom po PRL-u pozostała gorycz i niepokój, czy aby na pewno zachowali się tak jak należało i czy cały dorobek życia ich i ich rodzin nie będzie przekreślony. Dlatego Kaczyński postanowił na tych ludzi cynicznie zapolować za pomocą najprostszej w świecie metody bata i marchewki.

Bata dostarczają jego dziennikarze i historycy, w tym wielu pracowników IPN-u, którzy postanowili robić polityczną karierę w szeregach PiS. Oni w swoim autentycznym zapale przedstawiają przeczerniony obraz PRL-u jako świata nieustannego terroru, podzielonego na „bohaterów” i „męczenników”, a po drugiej stronie „katów”, „zdrajców” i „kolaborantów”. Z kolei marchewka to osobiste odpuszczenie grzechów przez Kaczyńskiego, prosty wybór zaproponowany ludziom, którzy całe swoje życie przeżyli w PRL. Albo będziesz – w swoich własnych oczach, ale także w publikacjach i wypowiedziach moich „niepokornych” historyków i dziennikarzy – zdrajcą i siepaczem uczestniczącym w tej najczarniejszej w historii Polski epoce PRL, albo zarówno ja (jak i moi dziennikarze i historycy) odpuszczę Ci twoje grzechy, uznam Twoje tłumaczenie, że nawet w partii, prokuraturze czy PRL-owskich służbach zawsze byłeś zakonspirowanym patriotą, zawsze też byłeś ukrytym katolikiem, walczyłeś z komuną bardziej bohatersko, niż ci opozycjoniści.

Prokurator Stanisław Piotrowicz całe to zapewniające odpuszczenie grzechów nowe wyznanie wiary według Kaczyńskiego wypowiedział wprost. „W 1978 roku wstąpiłem do PZPR pod przymusem”, „w latach 80. byłem prokuratorem, aby nieść pomoc niesłusznie represjonowanym”, „ryzykowałem bardziej niż ci, którzy roznosili ulotki”, „zapisałem się do PiS, bo wreszcie pojawiła się w Polsce jakaś patriotyczna partia”.

Jest to bez wątpienia modelowe wyznanie wiary będące w Polsce Kaczyńskiego jedynym i wystarczającym warunkiem odpuszczenia „genetycznych grzechów zdrady” i przystąpienia do wspólnoty „genetycznych patriotów”. W ten sposób „komunistą” czy „resortowym dzieckiem obciążonym genami zdrady” zostaje się uznaniowo, jeśli się Kaczyńskiemu przeciwstawia (w ten sposób „komuchami” i „zdrajcami” stali się w oczach prawicy starszej i młodszej Niesiołowski i Komorowski). Przestaje się być „komunistą”, „resortowym dzieckiem”, „genetycznym zdrajcą”, jeśli się Kaczyńskiemu podporządkowuje i dla niego pracuje. Z „genetyką” nie ma to nic wspólnego, z doraźną polityką – wszystko.

Podobnie pragmatyczny jest stosunek Kaczyńskiego do lustracji, która tak rozpala emocje wielu jego starszych i młodszych wyznawców. Andrzej Olechowski będący dla dzisiejszej PiS-owskiej prawicy wręcz modelowym przykładem „agenta PRL-owskiego wywiadu”, był ministrem finansów (i chyba w ogóle jednym z najbardziej kompetentnych ministrów) w najbardziej „lustracyjnym” rządzie Jana Olszewskiego. Został tym kluczowym ministrem z błogosławieństwem Jarosława Kaczyńskiego, który był politycznym patronem tamtego rządu, a do teczek polityków miał wgląd jeszcze wcześniej, jako minister kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. Kaczyński i jego ludzie zaczęli atakować Olechowskiego jako „agenta” dopiero, kiedy Olechowski stał się ich politycznym przeciwnikiem – będąc jednym z założycieli PO. Także kiedy lustracyjne kłopoty okazały się ciągnąć za Zytą Gilowską, Kaczyński dokonał osobistego odpuszczenia grzechów. Co nie tylko zabezpieczało ją przed tępawymi lustracyjnymi fanatykami z tylnych rzędów PiS, ale też emocjonalnie związało ją z Kaczyńskim na zawsze.

Antykomunizm Kalego

Czyjś ojciec czy dziadek, bo był w PZPR czy w LWP, może się stać dla Kaczyńskiego „genetycznym zdrajcą”, „agentem”, tylko jeśli jego syn czy córka się Kaczyńskiemu dzisiaj sprzeciwią. A może się stać „genetycznym patriotą”, jeśli jego dzieci czy wnuki się mu podporządkują. Może propagandystę PiS Jerzego Targalskiego, który pochodzi z partyjnej rodziny i sam zaczynał w PZPR cieszy to, że on i wszyscy jego przodkowie zostali w ten cyniczny sposób przesunięci z kategorii „genetycznych zdrajców”, do „genetycznych patriotów”. Może Piotrowicz, Kryże czy Czabański są dumni, że ich skomplikowane biografie zostały w ten sposób oczyszczone, jednak ta metoda zarządzania ludźmi jest obrzydliwa. To szantaż i stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, ale nie tylko o estetykę czy moralność tu chodzi. Ta metoda sprawowania władzy poprzez biograficzny szantaż jest skuteczna i daje Kaczyńskiemu ogromną wadzę właśnie nad polskim społeczeństwem, wyjątkowo przez historię podzielonym i przemielonym. Każdy z nas ma w swojej rodzinie ludzi, którzy z tą czy inną władzą walczyli, z tą czy inną władzą współpracowali, albo pod tą czy inną władzą próbowali przeżyć nie rzucając się w oczy. Zatem każdego można ugodzić, jeśli nie przez własną biografię, to poprzez biografie członków własnej rodziny. Ta metoda rządzenia w społeczeństwie takim jak polskie, w kraju o takim jak Polska historii jest wyjątkowo podła. Z jednej strony całkowicie zakłamuje polską historię, a z drugiej strony wcale nie pozwala oddzielić od siebie „genetycznych patriotów” i „genetycznych zdrajców”. Dają się na nią złapać i trafiają do obozu Jarosława Kaczyńskiego raczej „genetyczni oportuniści”.

Post Navigation